Nie trzeba dziś wcale napisać 'Szatańskich wersetów' jak Salman Rushdie, ba nie trzeba w ogóle zrobić niczego konkretnego, by zostać oskarżonym przez radykalnych islamistów o bluźnierstwo zagrożone najwyższym wymiarem kary
Nie trzeba dziś wcale napisać Szatańskich wersetów jak Salman Rushdie, ba nie trzeba w ogóle zrobić niczego konkretnego, by zostać oskarżonym przez radykalnych islamistów o bluźnierstwo zagrożone najwyższym wymiarem kary.
Pakistan, Egipt, Iran, Arabia Saudyjska, Katar plus kilkanaście innych państw spod znaku Półksiężyca, w których obowiązuje dziś ustawodawstwo przeciw bluźnierstwu – choć o różnym stopniu represyjności. Do tej listy możemy dopisać nawet dbającą o zachowanie pozorów pełnej laickości i zeuropeizowania Turcję, w której tamtejszym sądom zdarzało się ferować wyroki za „publiczne obrażanie wartości przyjętych przez część narodu tureckiego”. Żeby nie było wątpliwości: chodzi o wartości islamskie.
W najbardziej radykalnej formie problem ścigania rzekomych bluźnierców przez strażników islamskiej moralności występuje od lat w Pakistanie. To tam notuje się najwięcej takich przypadków, co wynika bezpośrednio z osławionego paragrafu 295C, nazywanego też czarnym prawem, obowiązującym od 1986 r. Tylko w 2014 r. skazano w Pakistanie na podstawie przepisów o bluźnierstwie 1400 osób. To prawdziwy „bicz na niewiernych”, który sprawia, że tamtejsza chrześcijańska i hinduska mniejszość, a także umiarkowani muzułmanie, żyją w wiecznej obawie przed zrobieniem jednego gestu za dużo, czy znalezieniem się nie w tym miejscu co trzeba. A pakistańskie prawo nie zna pobłażania: za bluźnierstwo przewiduje tylko dwie kary: śmierć albo dożywocie. Jeden z najświeższych przykładów praktycznego stosowania szariatu z okresu tegorocznych wakacji: dwóch chrześcijan oraz muzułmanin zostało skazanych na karę śmierci na podstawie ustawodawstwa o bluźnierstwie przez sąd w Gujranwala w pakistańskim Pendżabie. Doniesienie w tej sprawie złożyła miejscowa policja, a jako dowód przedstawiła znalezione w domu jednego ze skazanych nagrania zawierające obraźliwe wobec islamu określenia. Szkopuł w tym, że na nagraniu wypowiada się zupełnie inna osoba niż ta, która została wskazana jako autor tych słów i postawiona przed sądem. Co więcej, sędziowie zupełnie zbagatelizowali te wątpliwości, nie zażądali też ekspertyzy nagrania. Wystarczyły słowa policjantów – wyznawców Proroka.
Do tego dochodzi także prawo szariatu egzekwowane „na dziko”, a za przykład niech posłuży ostatnia historia z Nigerii, gdzie kilkanaście dni temu grupa radyklanych islamistów bez żadnego sądu spaliła żywcem osiem osób, również w odwecie za domniemane bluźnierstwo przeciwko Mahometowi. Obraźliwe słowa miał wypowiedzieć młody student politechniki w rozmowie ze swoim muzułmańskim kolegą. Chłopak został ciężko pobity, ale zdołał uciec do domu. Tam jednak odnaleźli go islamscy radykałowie, którzy podpalili budynek, zabijając wszystkie osoby przebywające w środku.
Wspólnym mianownikiem większości tych przypadków jest rzucone arbitralnie oskarżenie, które już samo w sobie wystarczy do postawienia domniemanego bluźniercy przed sądem. O ile w ogóle do tego dojdzie, bo niestety zdarza się i to wcale nierzadko, że zradykalizowany tłum bierze na siebie rolę sędziego i kata w jednym, paląc, linczując albo kamienując „obrazoburcę”. W takim przypadku nikt nie zaprząta sobie głowy faktami czy domniemaniem niewinności. Jeden z pakistańskich chrześcijan, Mustaqa Faisala, który musiał uciekać z kraju po tym, gdy jego muzułmański sąsiad oskarżył go o wyrywanie stron z Koranu, mówił dla stacji CBN News: „Byłem tak przerażony. Powiedziałem, że w życiu bym czegoś takiego nie zrobił. Ale mi nie wierzą”.
Jeszcze inni padają ofiarą świadomej prowokacji, tak jak stało się w przypadku bulwersującej historii sprzed czterech lat, kiedy to 14-letnia Rimsha Masih, upośledzona umysłowo, niepiśmienna chrześcijańska dziewczynka została oskarżona przez jednego z imamów o spalenie i wyrzucenie na śmietnik Koranu. Trzech świadków zeznało jednak, że dowody sfabrykował i podłożył właśnie ów muzułmański duchowny. Dziewczynka została ostatecznie uniewinniona, ale musiała się ukrywać wraz z rodziną, a potem wyjechała z bliskimi do Kanady. A ile jest podobnych historii, które nigdy nie ujrzały światła dziennego? Wszelkie manipulacje ułatwia także fakt, że hasło „bluźnierstwo” jest bardzo pojemne, a jego definicje ruchome. Ofiarą tego padła Asia Bibi – najsłynniejsza pakistańska prześladowana chrześcijanka, od sześciu lat oczekująca na apelację od wyroku skazującego ją na śmierć – której jedyna „wina” polegała na napiciu się wody ze studni, z której korzystali muzułmanie i wypowiedzeniu dwóch słów za dużo, wskazujących na inne patrzenie na świat przez Chrystusa i Mahometa.
I na pewno nie można sprowadzać tej kwestii wyłącznie do wewnętrznego problemu tych regionów świata, które są zdominowane przez wyznawców islamu. Bynajmniej. Koalicja muzułmańskich państw od lat próbuje poprzez Zgromadzenie Ogólne ONZ i inne agendy tej organizacji przeforsować włączenie do katalogu praw międzynarodowych również i sankcji karnych za bluźnierstwo przeciwko religii. Jak podaje portal euroislam.pl pod koniec 2013 r. ministrowie sprawiedliwości 22 krajów należących do Ligi Arabskiej poparli projekt przygotowany przez rząd Kataru, który zawiera m.in. taką definicję „szkalowania religii”: „Bluźnierstwo przeciwko boskiej esencji lub kwestionowanie jej lub naruszenie jej obrazu”. Komentatorzy portalu wskazują zwłaszcza na stwierdzenie „boska esencja”, które jest niezwykle szerokie i rozmyte. Podobnie „wyrażenia takie jak «pogarda», «zniesławienie», «obrażanie», «naruszenie», «wyśmiewanie» nie są zdefiniowane i można pod nie podciągnąć wszystko – od lekkiej satyry po poważny krytycyzm – aby uzasadnić oskarżenie o wrogość względem bronionej religii” – wskazuje euroislam.pl, dodając, że projekt dotyczy także wypowiedzi dystrybuowanych drogą elektroniczną bądź przez internet. Ponadto jeden z paragrafów stwierdza, że antybluźniercze prawo miałoby obejmować czyny „popełnione w całości lub częściowo poza terytorium państwa oraz czyny popełnione przez osobę niebędącą obywatelem państwa”. Na razie te rozwiązania szczęśliwie nie zyskały akceptacji większości państw, tym niemniej takie próby są ponawiane regularnie od dobrych kilku lat. I trzeba mieć tego świadomość.
Sztywne granice państwowe w dobie „globalnej internetowej wioski” przestają powoli chronić przed zarzutami o obrazę Proroka. Islamscy researcherzy, przeszukiwacze treści i internetowi „trolle” coraz śmielej tropią i szukają bluźnierców i wszelkich przejawów nieprawomyślności religijnej. W najbardziej jaskrawy sposób zjawisko to widoczne jest nadal w krajach muzułmańskich, szczególnie we wspominanym Pakistanie. Przykładowo, tylko w sierpniu czterech tamtejszych chrześcijan zostało oskarżonych o obrazę islamu na podstawie ich wpisów na portalach społecznościowych. Jak zwykle w takich przypadkach, ich słowa z góry uznano za bluźniercze, choć podobno wskazywali oni tylko na istniejące różnice między chrześcijanami a muzułmanami. Jedynie interwencja policji sprawiała, że jeden z nich, Naddem James ze stanu Gudżarat, nie padł ofiarą samosądu ze strony wzburzonego tłumu. Pakistańscy chrześcijanie skarżą się także na celowe internetowe prowokacje – islamiści usiłują złapać ich na nieprawomyślności, stosując rozmaite pułapki, podpuszczenia, podszywając się pod chrześcijan, zamieszczając prowokujące treści na temat islamu, itp. Nawiasem mówiąc, to właśnie kraje muzułmańskie, oprócz komunistycznych dyktatur w rodzaju Chin czy Korei Północnej, przodują wśród państw cenzurujących w największym stopniu treści dostępne w internecie, czy wręcz całkowicie blokujących dostęp do niektórych portali.
Wspomniana „globalna wioska” sprawia jednak, że także w Europie aktywność internetowych dżihadystów gwałtownie wzrasta, a szczególnie widoczne jest to oczywiście w państwach, w których zamieszkuje liczna islamska mniejszość. Użytkownicy sieci skarżą się moderatorom i administratorom portali, że otrzymują anonimowe e-maile i listy z pogróżkami, filmiki przedstawiające egzekucje niewiernych, a nawet zaocznie wydawane internetowe fatwy. Dziś nie można takich sygnałów uważać li tylko za czcze przechwałki. Od czasu wyroku na Salmana Rushdiego – który zmuszony jest do dziś ukrywać się po fatwie wzywającej każdego prawowiernego muzułmanina do zabicia autora Szatańskich wersetów – właściwie każde publiczne zakwestionowanie choćby pojedynczych założeń islamu czy wskazanie na związaną z nim przemoc, spotyka się z natychmiastową, radykalną reakcją. I cały czas ewoluuje ku coraz większej przemocy. Jeszcze kiedy w 2005 r. duński dziennik „Jyllands-Posten” opublikował 12 karykatur Mahometa, skończyło się to wielodniowymi zamieszkami ulicznymi, ochroną policyjną dla rysowników, którym grożono śmiercią i fałszywymi alarmami bombowymi. Dziesięć lat później dżihadyści z tych samych powodów rozstrzelali już całą redakcję francuskiego tygodnika satyrycznego „Charlie Hebdo”.
opr. ac/ac