Jeśli ktoś twierdzi, że religia jest wirusem atakującym słabsze geny lub szczególnie złośliwym rodzajem obłędu, a uczenie jej formą przemocy wobec dzieci, ktoś inny musi udowodnić, że to zwyczajne bzdury
Jeśli ktoś twierdzi, że religia jest wirusem atakującym słabsze geny lub szczególnie złośliwym rodzajem obłędu, a uczenie jej formą przemocy wobec dzieci, ktoś inny musi udowodnić, że to zwyczajne bzdury.
Po co wdawać się w spór z ateistami? W naszych czasach ateizm przemocą toruje sobie drogę do przestrzeni publicznej i hałaśliwie głosi potrzebę usunięcia z niej religii. „Czterej jeźdźcy” – jak sami siebie określają – czyli Richard Dawkins, Sam Harris, Christopher Hitchens i Daniel Dennett, to awangarda współczesnego wojującego ateizmu. Wspomniani panowie objęli przywództwo dynamicznie rozwijającego się w świecie zachodnim ruchu i od pewnego czasu starają się pogrzebać kulturę chrześcijańską pod stertami książek czy filmów własnego autorstwa.
Nieodwołalnie przeminęły dni uprzejmego ateizmu. W tej bezpardonowej walce o rząd dusz chrześcijaństwo znalazło się na celowniku. Co o tym sądzić? Nie ma powodu do niepokoju.
Przypominają się bowiem słowa diabła Krętacza – jednej z postaci literackich stworzonych przez Clive’a Staplesa Lewisa. Ów demoniczny bohater, wznosząc błyskotliwy a zarazem zjadliwy toast i przepraszając swoich diabelskich kolegów za mizerny poczęstunek z dusz ludzkich na dorocznym obiedzie w Szkole Kunsztu Kuszenia, poczynił następującą uwagę:
Daremnie byłoby zaprzeczać, że dusze ludzkie, na których
udręce dziś wieczorem ucztujemy, są dość podłego gatunku
[…]. Och, gdyby tak można jeszcze raz zagłębić swoje
zęby w kogoś takiego jak Farinata, Henryk VIII czy nawet
Hitler […]. Zamiast tego, cóż podano nam dziś wieczorem?
Zaledwie drobnych grzeszników, ale za to w dużej ilości.
Jakość może być mizerna; lecz nigdy nie mieliśmy dusz
(jeśli zasługują one na takie miano) w większej obfitości.
No cóż, jakość ateistycznych argumentów pojawiających się obecnie w przestrzeni publicznej jest bardzo słaba, ale „nigdy nie mieliśmy dusz (jeśli zasługują one na takie miano) w większej obfitości” – pociesza Krętacz swoich koleżków. Minęły już dni tak wybitnych indywidualności walczących po stronie ateizmu jak Friedrich Nietzsche. Nadeszły dni masowej, płytkiej niewiary.
Istnieje jednak pewien naprawdę poważny powód do niepokoju: żyjemy bowiem w wieku, który osądza rzeczy, bacząc raczej na ich ilość i siłę niż jakość. Patrząc zatem wyłącznie w kategoriach ilości, można by myśleć, że ateiści odnieśli znaczące zwycięstwo intelektualne, tak jakby istniał jakikolwiek bezpośredni związek pomiędzy liczbą sprzedanych książek propagujących ateizm a rzeczywistą liczbą ateistów na świecie. Ale bardziej niepokoi fakt, że niska jakość tego, co proponują nam ateiści, mogłaby wskazywać na podobną jakość argumentów wysuwanych w tym fundamentalnym sporze przez teistów albo przynajmniej na brak odpowiedniej, podstawowej wiedzy wśród ogółu czytelników.
Bez względu jednak na wątpliwą jakość argumentacji zalew literatury ateistycznej rzeczywiście przyczynił się do utraty wiary przez niektórych chrześcijan. Aby to zilustrować, przedstawiamy pewną historię, której świadkiem był jeden z nas – Scott Hahn. Warto ją tutaj przytoczyć, gdyż była istotnym impulsem do napisania tej książki.
Pewnego dnia minionego semestru jesiennego do mojego gabinetu na wydziale teologicznym Uniwersytetu Franciszkańskiego w Steubenville z impetem wpadł jeden z moich kolegów. Był wyraźnie wzburzony, a przecież znaliśmy go jako człowieka o pogodnym usposobieniu. Powiedział, że przyszła do niego studentkazasmucona faktem, iż kilkoro spośród jej kolegów z wydziału teologicznego zaczęło tracić wiarę po przeczytaniu książki Richarda Dawkinsa pod tytułem Bóg urojony. Wykładowca ów uważał, że argumentacja przedstawiona w tej książce jest tak słaba, iż nie powinna stanowić żadnego niebezpieczeństwa dla osób myślących. Zarówno on, jak i ja, nie doceniliśmy jednak siły retoryki Dawkinsa, a wspomniani studenci ostatecznie dali się jej całkowicie oczarować.
Uniwersytet Franciszkański w Steubenville jest wspaniałą katolicką uczelnią przesiąkniętą duchem wiary. Skoro więc ofiarami głoszonych przez Dawkinsa ateistycznych tez padają studenci takiego uniwersytetu, jak duże żniwo muszą one zbierać na innych uczelniach?
Wraz z Benjaminem Wikerem postanowiliśmy zareagować. Czuliśmy, że spoczywa na nas moralny obowiązek obalenia tez głoszonych obecnie przez ateistów, zwłaszcza tych wysuwanych przez Dawkinsa, gdyż – jak się zdaje – cieszą się one największą popularnością. Zdecydowaliśmy, że napiszemy książkę i opublikujemy ją mniej więcej w tym samym czasie, kiedy miało pojawić się kieszonkowe wydanie Boga urojonego, które mogłoby ostatecznie ugruntować wydawniczy sukces tej publikacji.
Dlaczego nie warto reagować na każdą książkę na temat ateizmu? Zważywszy, że publikacje spod znaku nowego ateizmu zdają się mnożyć w nieskończoność, odpowiadanie na każdą pojawiającą się pozycję byłoby pracą syzyfową, tym bardziej, że argumenty przedstawiane przez wszelkiej maści ateistów są dosyć monotonne. Ponieważ książka Dawkinsa wywiera wyjątkowo silny wpływ na czytelników, skoncentrujemy się właśnie na Bogu urojonym, niekiedy odnosząc się również do innych publikacji tego autora. Jesteśmy przekonani, że dowiadując się, na czym polegają błędy Dawkinsa, czytelnicy zdobędą odporność także na książki innych ateistów schodzące nieprzerwanie spod drukarskiej prasy.
Zanim przejdziemy do wnikliwej analizy, chcielibyśmy pokrótce przedstawić stanowisko Richarda Dawkinsa oraz nasze. Jak już sugerowaliśmy, cytując diabła Krętacza, słynna publikacja tego ateisty raczej rozczarowuje, przy czym nie jest to wyłącznie nasza opinia: na jej autorze suchej nitki nie zostawili zarówno chrześcijanie, jak i ateiści; tak naukowcy, jak i ludzie nieparający się nauką. Amerykański filozof chrześcijański Alvin Plantinga przestrzegł czytelników: „Nie powinno się oczekiwać po tej książce bezstronnego i wnikliwego komentarza. W rzeczy samej zdumiewa ilość obelg, szyderstw, kpin, nieuzasadnionej złości i jadu”. Jeden z ateistów, Michael Ruse, amerykański filozof i zwolennik Charlesa Darwina, wypowiedział się w jeszcze ostrzejszych słowach: „Z powodu Boga urojonego wstydzę się, że jestem ateistą”. Także chrześcijanin Terry Eagleton, filozof kultury i literaturoznawca, w kąśliwych słowach skomentował dzieło swojego kolegi Dawkinsa: Dawkins prezentuje tak niewzruszoną naukową stronniczość, że w prawie czterystustronicowej książce z trudem zmusza się, by przyznać, że z wiary i religii płynie choćby jedna korzyść dla ludzkości – pogląd to równie nieprawdopodobny w swojej aprioryczności, co wyraźnie fałszywy.
Cały problem polega na tym, że Dawkins zupełnie nie zna się na temacie, który z takim wysiłkiem usiłuje skrytykować – podkreśla Eagleton. Jak zauważył amerykański filozof i ateista Thomas Nagel w swojej recenzji Boga urojonego, ponieważ celem Dawkinsa jest „obalenie zwyczajowego szacunku wobec religii, będącego jedną z norm postępowania we współczesnej cywilizacji, ucieka się on do notorycznego naruszania tego konwenansu i obraża, jak tylko potrafi”. Uczony w zdecydowany sposób odciął się od prostackich ataków Dawkinsa. Z kolei genetyk ewolucyjny H. Allen Orr skomentował: Pomimo podziwu, jakim darzę wiele dokonań Dawkinsa, obawiam się, że zaliczam się do grona naukowców, którzy w tym punkcie muszą się z nim rozstać. Bóg urojony bowiem wydaje się mieć poważną skazę. Choć swego czasu określiłem Dawkinsa mianem profesjonalnego ateisty, to przeczytawszy jego najnowszą książkę, jestem zmuszony stwierdzić, że w istocie to raczej amator. […] W Bogu rojonym najbardziej rozczarowuje to, że Dawkinsowi nie udało się w poważny sposób skonfrontować z myślą religijną. Rzecz jasna dosyć to osobliwy wniosek po lekturze książki w całości poświęconej śledztwu w sprawie Boga.
Każdemu, kto czytał inne prace Dawkinsa, Bóg urojony przynosi głębokie rozczarowanie. Więcej w tej pracy zjadliwości niż badawczej wnikliwości czy celnego dowcipu. Sprawia wrażenie książki napisanej naprędce przez kogoś, kogo wielce irytuje fakt, iż jego oponenci wciąż istnieją, wskutek czego sam musi ich odprawić, tyleż z niechęcią, co z pogardą. W rezultacie stronice Boga urojonego zapełnia samochwalcze zadowolenie z siebie, które byłoby dużo bardziej stosowne na jakimś uroczystym obiedzie, wydawanym przez ludzi z określonego kręgu intelektualnego, którzy, wypiwszy zbyt wiele wina, prześcigają się w złośliwych dowcipach na temat niezrozumiałej głupoty osobników niepodzielających ich poglądów.
Co do jednego nie możemy mieć wątpliwości: przyjmowanie aroganckiej postawy nie sprawia Dawkinsowi trudności, wystarczy przytoczyć kilka przykładów. We Wstępie zaczerpniętym z omawianej książki pisze:
Założony przeze mnie cel tej książki zostanie osiągnięty, jeśli każdy religijny czytelnik, przeczytawszy ją pilnie od deski do deski, stanie się ateistą. Czyż to nie przesadny optymizm z mojej strony? Oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę, że do zatwardziałych teistów nie przemówią żadne argumenty, gdyż trwająca od najmłodszych lat indoktrynacja […] całkowicie ich uodporniła.
Dodajmy, że jego zdaniem: „Ludzie o teologicznych inklinacjach są chronicznie niezdolni do odróżniania tego, co jest prawdą, od tego, co chcieliby, by nią było”. Na tym nie koniec złośliwości. Na pytanie, czy religia przyczynia się do prowadzenia zdrowszego trybu życia, Dawkins odpowiedział:
Trudno […] uwierzyć, by ciągłe poczucie winy (które nieuchronnie towarzyszyć musi każdemu rzymskiemu katolikowi o nieco niższej od przeciętnej inteligencji, ale o normalnej ludzkiej słabości w obliczu pokus) znacząco poprawiało czyjeś zdrowie.
Z kolei komentując powszechność wiary we wszystkich kulturach, konstatuje:
We wszystkich poznanych dotąd kulturach istnieje jakaś wersja rytuałów pożerających czas i zasoby i wzbudzających wrogość do innych. Wszędzie mamy do czynienia ze sprzecznymi z rzeczywistością i przynoszącymi efekt przeciwny do zamierzonego religijnymi fantazjami.
Sam tytuł książki zadaje kłam wszelkim twierdzeniom, jakoby Dawkins prowadził poważną dysputę z tymi, z którymi tak żarliwie się nie zgadza, ponieważ «urojenia» to „fałszywe przekonania, utrzymujące się mimo silnych przeciwnych dowodów”, a jak dowcipkuje Dawkins (przywołując słowa Roberta Pirsiga): „Jeśli jedna osoba ma urojenia, mówimy o chorobie psychicznej. Gdy wielu ludzi ma urojenia, nazywa się to religią”.
Co zaskakujące, ów znany ewolucjonista, prowadząc swój wywód, często popełnia błędy logiczne oraz zupełnie zdumiewające błędy rzeczowe. W dalszej części wskazujemy, że nieustannie dopuszcza się argumentacji petitio principii, to znaczy, że za pewną przesłankę przyjmuje to, co dopiero powinno zostać wywnioskowane. Jeszcze większe zdziwienie budzi zdawkowy sposób traktowania przezeń faktów dotyczących dwudziestowiecznych reżimów ateistycznych, które – jak przecież wiadomo – pozbawiły życia dziesiątki milionów ludzkich istnień, właśnie w imię niewiary. Prowadzi go to do formułowania twierdzeń ukazujących lekceważenie powszechnie znanych faktów. Biorąc pod uwagę, że zwalczanie Kościoła prawosławnego przez komunistów zostało tak dobrze udokumentowane, naprawdę nie wiadomo, co powiedzieć komuś, kto z całą powagą pisze: Nie wierzę, by jakikolwiek współczesny ateista kazał zrównać z ziemią Mekkę albo katedry w Chartres, w Yorku czy katedrę Notre Dame, zespół świątynny w Shwe Dagon czy w Kioto lub, oczywiście, posągi Buddy z Bamiyan.
Szkoda, że Dawkins nie prezentuje filozoficznej przenikliwości i sensownego, pełnego uprzejmości stosunku do oponentów, takiego jak postawa widoczna u Antony’ego Flewa, który jeszcze niedawno należał do najsłynniejszych ateistów na świecie i propagatorów spuścizny Bertranda Russella. „Nawrócenie” z ateizmu na wiarę w Boga było dla Flewa kwestią racjonalności. Na końcowych stronach swojej ostatniej książki zatytułowanej Bóg istnieje. Dlaczego najsłynniejszy ateista zmienił swój światopogląd? Flew wyznał:
Muszę powtórzyć, że moja droga do odkrycia Boga jest do dzisiaj pielgrzymką rozumu. Szedłem za myślą, dokądkolwiek mnie prowadziła. A przywiodła mnie do przyjęcia istnienia samoistnego, niezmiennego, niematerialnego, wszechmocnego i wszechwiedzącego Bytu.
Wniosek tego rodzaju jest dla Dawkinsa zupełnie nie do przyjęcia. W odpowiedzi na nawrócenie Flewa konsekwentnie insynuuje więc, że jego wewnętrzna przemiana była skutkiem podeszłego wieku, po czym, uciekając się do kpiny, pobieżnie rozprawia się z argumentami, które przekonały Flewa. Nic w tym zresztą dziwnego – to typowy dla niego sposób postępowania. Brak cierpliwości i zrozumienia dla przeciwników czyni Dawkinsa całkowicie niezdolnym do przedstawienia argumentacji wierzących ludzi inaczej niż tylko w postaci nieścisłej karykatury.
Jak na ironię lektura Dawkinsa przywodzi na myśl specyficzny rodzaj zjadliwości, często spotykany u zacietrzewionych kaznodziejów, którzy zalewają swoich przeciwników łatwopalną pogardą, po czym zioną ogniem retoryki, aby odegrać przed oczyma słuchaczy spektakl „spalenia na stosie”, mniemając przy tym, że ludzie mają ich za prawdziwych proroków, którzy ogień mający pochłonąć oponentów sprowadzają z samych niebios. Dawkins naucza w bardzo podobny sposób. Wiedziony pogardą wobec przeciwników, wydaje się niezdolny do pojęcia, że mogą oni opierać się na racjonalnych przesłankach. Skoro zatem jego przeciwnicy muszą być zwyczajnie głupi, to zasługują jedynie na to, by zniszczyć ich w ogniu retoryki, po którym pozostaną z nich tylko żałosne popioły. Poza tym wszystkim ów naukowiec – zupełnie jak tego rodzaju kaznodzieja – nieustannie roztacza perspektywę tragicznych, na wpół apokaliptycznych nieszczęść, które niechybnie nastąpią, jeśli ateizm szybko nie wyleczy ludzkości z umysłowego wirusa religii. W przekonaniu Dawkinsa sytuacja jest bowiem tak katastrofalna, że winny zająć się nią jakieś nieokreślone z nazwy, oficjalne siły. Owe tajemnicze służby powinny interweniować, by położyć kres religijnej indoktrynacji dzieci przez ich własnych rodziców (co Dawkins nazywa molestowaniem), zanim na ludzkość spadnie klęska. Można odnieść wrażenie, że nieświadomie, acz ustawicznie, popada on w autoparodię. Wierzący mogliby poczuć ochotę, by zareagować na wystąpienie Dawkinsa podobną kąśliwością i płomienną retoryką, jednak naszym zdaniem byłoby to tyleż niemądre, co bezskuteczne. Zamiast tego zbadamy merytoryczną wagę twierdzeń i argumentów Dawkinsa. Jak bowiem powiedział wielki grecki filozof Platon, najlepszym sposobem oceny sedna argumentacji wszelkich wystąpień retorycznych jest pozbawienie ich całej retoryki i dokonanie analizy nagich argumentów. Jesteśmy przekonani, że kiedy już tego dokonamy i waga argumentów Dawkinsa zostanie oceniona, na jaw wyjdzie cała słabość Boga urojonego. Taki jest główny cel niniejszej książki.
Trzeba przy tym podkreślić, że nie chodzi nam o rozstrzygnięcie sprawy na korzyść chrześcijaństwa czy choćby teizmu (osoby zainteresowane tego typu argumentacją odsyłamy do pracy Scotta Hahna zatytułowanej Przyczyny wiary. Jak rozumieć i wyjaśniać wiarę katolicką i jak występować w jej obronie), ale o wykazanie słabości ateizmu Dawkinsa. On sam wszak stwierdza, że jego argumentacja przeciwko religii to w głównej mierze argumentacja przeciwko chrześcijaństwu, my zatem także przyjmiemy takie założenie. Czynimy to przede wszystkim dlatego, że pozwoli to ocenić skalę jego ataku.
Podsumowując, zadanie, jakie przed sobą stawiamy, polega głównie na negacji. Niemniej czytelnik będzie miał świadomość ogólnego stanowiska teologicznego wyłaniającego się z naszej analizy. W połowie wywodu, ujawniwszy wady Dawkinsowskich usiłowań, by obalić przekonanie o istnieniu Boga, przedstawimy innego rodzaju dowód na Jego istnienie.
Być może nasi czytelnicy będą się zastanawiać, dlaczego do kwestii wiary przechodzimy na końcu, zamiast od niej zacząć. Powód jest prosty. Z przeciwnikiem, takim jak Dawkins, trzeba potykać się na jego gruncie. Jeżeli bowiem jego argumenty nie wytrzymują krytyki zgodnej z jego własnymi standardami, to widoczne staje się, jak marna jest z nich broń przeciwko wierze. Istnieje jeszcze jeden powód, na który wskazywał już wiele stuleci temu św. Tomasz: nie ma sensu dysputa w oparciu o doktrynę katolicką lub Pismo Święte z kimś, kto żadnego z tych źródeł nie uznaje za prawdziwe. Spieranie się z ateistą w kwestiach Bożego objawienia jest ogromną i wyczerpującą stratą czasu. Odsuwamy zatem wszelkie argumenty związane z prawdami objawionymi, opierając się w tej dyskusji tylko na rozumie.
Mamy nadzieję, że niniejsza książka dotrze do wszystkich wstrząśniętych lekturą Boga urojonego, by mogli się przekonać, jak wątpliwe są w istocie przedstawione w niej argumenty. Dawkinsa potraktujemy po dżentelmeńsku. Postaramy się obchodzić z jego ateizmem w sposób w miarę możliwości kulturalny, pomni jego deklaracji z pierwszych stron książki: „Nie jest moim celem obrażanie czyichkolwiek uczuć, ale nie zamierzam też obchodzić się z religią w aksamitnych rękawiczkach i stosować wobec niej jakiejkolwiek taryfy ulgowej”. Ale na tym koniec. Argumenty Dawkinsa mogą się wydawać mocne, dopóki pozwoli się mu perorować i dopóki nie znajdzie się przeciwnik, który zakwestionuje jego słowa (czego zresztą, naszym zaniem, jest on w pełni świadomy). Niniejszą pracę proponujemy zatem wszystkim, w których Dawkins wzbudził wątpliwości. Niech rozum zatryumfuje nad pustą retoryką!
Jest to wprowadzenie do książki:
Scott Hahn, Benjamin Wiker, Dawkins kontra Bóg. Upadek nowego ateizmu w świetle nauki
Wydawnictwo PROMIC
Jeśli ktoś twierdzi, że religia jest wirusem atakującym słabsze geny lub szczególnie złośliwym rodzajem obłędu, a uczenie jej formą przemocy wobec dzieci, ktoś inny musi udowodnić, że to zwyczajne bzdury. Takiego zadania podjęli się autorzy niniejszej książki - najłatwiejszego, bo jak nie wierzyć w Boga?, i zarazem niezmiernie trudnego, bo najtrudniej jest udowodnić oczywistość. Z humorem, choć niezwykle poważnie, z lekkością, choć posługując się mocnymi, rzeczowymi argumentami Scott Hahn i Benjamin Wiker pokazali absurdalność i miałkość dowodów Dawkinsa. "Ich dzieło jest prawdziwą perełką, w której czytelnik znajdzie klarowną odpowiedź na ateistyczny sekularyzm Richarda Dawkinsa". - Regis J. Flaherty, autor książki pt. Last Things First.
opr. ac/ac