Jezus nie chce nas złamać, ale przemienić. Chce w nas mieć przyjaciół, kogoś, kto będzie się cieszył z Jego obecności.
Jezus nie chce nas złamać, ale przemienić. Chce w nas mieć przyjaciół, kogoś, kto będzie się cieszył z Jego obecności.
Jest jeszcze jedna osobliwa, prorocka (nie w sensie zapowiedzi wydarzeń, ale znaku wypełnienia mesjańskiego czasu) scena związana z wjazdem Jezusa do Jerozolimy. Jezus posyła Apostołów po oślę, na którym jeszcze nikt nie siedział. Na tym osiołku wjeżdża do miasta, pośród wiwatów, śpiewów i okrzyków. Tłum nazywa Go Synem Dawidowym. Oto Mesjasz wkracza do swego dziedzictwa.
Czemu osioł? Nie było szlachetniejszych, dostojniejszych wierzchowców? Pięknego konia albo wielbłąda? Nie, Jezus wybrał osła, zwierzę znane z uporu i utożsamiane z bardzo swoiście rozumianą inteligencją, by nie rzec wprost – głupotą. Jezus po raz kolejny objawia się jako Zbawiciel ubogich, maluczkich i prostych. W jego uroczystym wjeździe do świętego miasta nie ma blichtru i splendoru typowego dla władców i możnych. Ten Król jest z innego świata…
I kolejny dramat. Ci, którzy mieli stać na straży dziedzictwa Przymierza, właśnie oni – słudzy prawa i świątyni – domagają się, by tłumy zamilkły. Ich zadaniem było przygotować Izraela na nadejście Króla, ale zawiedli. Serca skamieniałe, uszy ogłuchłe, oczy, które przestały widzieć… Domagają się, by Jezus zabronił ludziom wołać, natomiast Jego odpowiedź jest poruszająca: „Jeśli ci umilkną, kamienie wołać będą” (Łk 19, 40). Ale i tego nie usłyszeli. Kamienne serca pozostały niewzruszone.
Pamiętam, jak wiele razy irytowała mnie spontaniczna radość tych, którzy odkrywali bliskość Boga. Wolałem uporządkowane, spokojne i dostojne liturgie, w których wszystko jest określone i przewidywalne. W moim świecie nie było miejsca ani na osiołka, ani na okrzyki spontanicznej radości.
Prawdę mówiąc, z jednej strony poniekąd nadal tak jest, choć z drugiej strony doświadczyłem mocy działającego Ducha, który rzeczywiście wieje, kędy chce, i sprawia, że kamienie wołają. W wierze chrześcijańskiej jest miejsce na nieskrępowaną radość i piękno niepojętej obfitości Bożej chwały. Jeśli tylko Jego Światło dotknie kamieni ludzkich serc, jeśli tylko człowiek pozwoli Bogu działać – może przeżyć w sobie przebudzenie Bożego dziecka z rozbrajającą radością i dźwięczącym jak śpiew skowronka perlistym śmiechem.
Tak sobie myślę, że jakkolwiek może to zabrzmieć banalnie, podstawowym powodem, dla którego Jezus spożywał posiłki z celnikami i grzesznikami, było to, że oni Go zapraszali. Chcieli Go słuchać, ponieważ do nich mówił. Dawał im szansę na nowy początek, nie odrzucał ich i nie poniżał. Otwierał dla nich swoje serce, a oni otwierali się na Niego. Nie atakowali Go, nie łapali za słówka. Chwytali się podarowanej przez Jezusa nadziei, starając się odpowiedzieć na nią całym życiem. Język hebrajski mówi niekiedy o nich anawim – ubodzy. To są ubodzy Boga, ludzie ze społecznego marginesu, odrzuceni przez otoczenie, a przecież przyjęci przez Zbawiciela; sami Go przyjmują, stając się – trochę jak On – fundamentem Królestwa. To są te kamienie, które radośnie wołają na cześć swojego Króla, kamienie przemienione i pełne nowego życia. Tak oto Boża łaska kruszy skałę zatwardziałych serc, jeśli tylko dadzą jej szansę. To w sumie takie proste – zaprosić Boga do siebie. Wystarczy jedno ciche: „Panie Jezu, przyjdź i przemień moje serce…”.
Chrystus taką modlitwę traktuje poważnie. Oczywiście, rzadko kiedy przemiana człowieczego serca następuje raptownie, w mgnieniu oka, choć bywa i tak. Znacznie częściej taka prośba staje się początkiem dłuższego procesu przemiany, w którym krople łez Pana stopniowo drążą i kruszą skałę ludzkiej zatwardziałości, pychy i pewności siebie.
Jezus nie chce nas złamać, ale przemienić. Chce w nas mieć przyjaciół, kogoś, kto będzie się cieszył z Jego obecności. Dlatego w działaniu łaski nie ma przymusu i przemocy, choć przecież mocy w niej nie brakuje. Nie ma gwałtu, który by poniewierał, upadlał i poniżał. Miłość sama się uniża i upokarza przed chwałą Pana, ale nie ze strachu, a z wdzięczności i w uwielbieniu. Jezus wie, że nie może się włamać do serca. Niezaproszony – nie wejdzie…
Przeczytaj dłuższy fragment „Panie, Ty wszystko wiesz” »
Ksiądz Piotr Kieniewicz MIC pochodzi z Warszawy. Przez kilkanaście lat pracował na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, zajmując się głównie problematyką bioetyczną. W latach 2011–2017 zajmował się duszpasterstwem rodzin w Sanktuarium Matki Bożej Licheńskiej oraz prowadził tamtejszy Ośrodek Wsparcia Płodności „NaProTechnologia”. Obecnie mieszka i pracuje w Warszawie. Napisał kilka książek, m.in.: W pół drogi (2007), Bioetyczny labirynt (2013) i niezwykle ciepło przyjęty przez Czytelników bestseller wydawniczy Małżeński labirynt (2018).
To bardzo osobista książka, bo choć w jej centrum jest Jezus i Jego dzieło zbawienia, tak naprawdę jest ona wyznaniem wiary Autora, który dzieli się z Czytelnikiem swoim doświadczeniem Boga. Przy okazji rekolekcji, które prowadzi w różnych parafiach i ośrodkach katolickich w Polsce i poza jej granicami, często przytacza parafrazę słów św. Augustyna: „Karmię was tym, czym sam żyję”. Tą książką chce nakarmić wszystkich, którzy są głodni miłości Boga…
Książkę można znaleźć tutaj>>
Więcej informacji na opoka.news>>
opr. ac/ac