Wszystkie nasze inicjacje

O rytach przejścia

Indianie mawiali: „Wilk jest wilkiem, niedźwiedź jest niedźwiedziem. Człowiek natomiast jest wszystkimi zwierzętami jednocześnie. Może zostać każdym z nich". To jego wyjątkowa cecha, ale i przekleństwo

Biolodzy zauważyli, że ludzki kod genetyczny jest mniej zróżnicowany niż innych naczelnych, na przykład szympansów, ale życie dwóch dowolnych osób może różnić się od siebie bardziej niż życie wszystkich szympansów od początku świata. Człowiek dysponuje nieograniczonymi możliwościami kształtowania siebie, może wybrać sposób życia, zawód, to, w jaki sposób i gdzie będzie szukał spełnienia. Wilk nie może zmienić swoich upodobań, nie może zostać wegetarianinem i jak krowa żywić się wyłącznie trawą. Ma to jednak swoje zalety. Zwierzę „wie", kim jest, nie targają nim rozterki czy wątpliwości. Wszystkie potrzebne informacje ma zapisane w postaci prostych instrukcji i podpowiedzi. Człowiek nie posiada takiego wewnętrznego głosu. Każdego dnia wszystko robi po raz pierwszy, zawsze debiutuje. Bratek jest bratkiem - mówił Thomas Merton - nie ma w nim rozdźwięku między tym, kim jest, a tym, kim być powinien, w człowieka natomiast ta dwoistość jest wpisana. To znaczy, że bratkiem się jest, a człowiekiem w pewnym sensie trzeba się dopiero stać. Bycie człowiekiem to zadanie, cel.

w miejsce instynktu

Ludzkość poradziła sobie z tą niepewną, trudną sytuacją człowieka. Wynalazła na jego niewiedzę lekarstwo w postaci rytów przejścia. Są one w pewnym sensie odpowiednikiem instynktu: dostarczają tę wiedzę, którą zwierzęta posiadają od urodzenia. Były to najczęściej uroczyste ceremonie, które wprowadzały jednostkę w pewną nową sytuację społeczną lub egzystencjalną. Ktoś był przyjmowany do wspólnoty, stawał się dorosłym mężczyzną lub kobietą, mógł pełnić pewne funkcje w społeczeństwie: być wojownikiem, położną, kapłanem.

Obrzędy inicjacyjne wyprowadzały członka wspólnoty ze stanu niewiedzy i niepewności, czyniły z niego kogoś na kształt zwierzęcia, kogoś, kto wie, kim jest i jakie jest jego miejsce we wspólnocie. Pokazywały, jak brutalny jest świat, były lekcją dorosłości, sprawdzały, czy ktoś już może być pełnoprawnym członkiem plemienia, czy jest już na tyle dojrzały, żeby wziąć za siebie odpowiedzialność. W niektórych plemionach chłopców wieszano na hakach wbitych w pierś albo ciągano po ziemi. Znane są też wspólnoty, które miały jeszcze bardziej krwawe i bolesne obrzędy inicjacyjne. Wśród Czejenów istniało stowarzyszenie wojskowe „żołnierzy psów" (Dog Soldiers, Hotamitaneos), wewnątrz którego wyróżniano specjalną formację „oficerów psów". Jej członkiem mógł stać się ten wojownik, który przeszedł niezwykle trudną próbę: zanurzył ręce aż po łokcie w gotującej się wodzie, a następnie na znak, że jest to właściwie zimna woda i nic złego mu się nie dzieje, włożył je w ognisko, żeby się ogrzać. Blizny, które „zdobiły" ręce czejeńskich oficerów, były znakiem, że ich przeznaczeniem jest śmierć. Nosili oni także charakterystyczny strój złożony z długich pasów skóry, które ciągnęły się po ziemi. Podczas bitwy, kiedy kobiety i dzieci były ewakuowane, mieli obowiązek przybić pas dzidą do ziemi i nie cofnąć się przed wrogiem, choćby trzeba było zginąć. Musieli mieć świadomość straceńców, a ryt inicjacyjny miał być tego potwierdzeniem.

tak jest wszędzie

Im bardziej elitarne są wspólnoty czy stowarzyszenia, tym trudniejsze, bardziej wymagające, mroczne, a niekiedy przerażające rytuały inicjacyjne. W organizacjach przestępczych czy wojskowych często ulegały one degradacji, sprowadzały się do bicia albo innych upokarzających czynności. Przykłady tych praktyk można znaleźć także w szkołach czy na podwórkach, gdzie grupa rówieśników „testuje" nowego kolegę, na przykład wkładając mu pokrzywę w majtki. W naszej kulturze została zaszczepiona, osiągająca nieraz rozmiary absurdu, potrzeba podkreślenia, że wiedzy lub wyższej pozycji społecznej nie można mieć za darmo. Przyjęcie do jakiejś wspólnoty trzeba okupić, coś oddać w zamian. Takim rytuałem jest habilitacja; przechodzi go większość osób pracujących naukowo. Sam również przeszedłem taki obrzęd. Staje się przed pięćdziesięcioma osobami, będącymi najwybitniejszymi specjalistami na własnym wydziale, profesorami, i przez godzinę odpowiada na ich pytania. Nie znam nikogo, kto powiedziałby potem: „Nic specjalnego". Pytający nie są wcale pobłażliwi, a przeżycie nie należy do przyjemnych.

Ryty inicjacyjne dostarczały przeprowadzanemu wartościowych i ważnych informacji, podnosiły jego samoświadomość na wyższy poziom. Były wprowadzaniem w tajemnice religijne i sakralne. Tybetański lama Sogyal Rinpocze tak wspominał swoją inicjację dokonaną przez mistrza duchowego Dziamjanga Khjentse: „Miałem chyba dziewięć lat. Mistrz posłał po mnie i kazał usiąść przed sobą. Byliśmy sami.

- Wprowadzę cię teraz w prawdziwą „naturę umysłu" - rzekł.

Wyjął dzwonek i bębenek i zaintonował modlitwę przywołującą wszystkich mistrzów linii, od Pierwotnego Buddy po nauczyciela mojego mistrza. A potem, patrząc mi głęboko w oczy, zadał nagle pytanie, na które nie ma odpowiedzi:

- Czym jest umysł?

Osłupiałem. Mój umysł rozpadł się na kawałki. Nie było żadnych słów, żadnych nazw, żadnych myśli... żadnego umysłu. [...] Siedziałem jak rażony gromem, oniemiały ze zdumienia, a jednocześnie wzbierała we mnie głęboka, promieniująca pewność, której nigdy dotąd nie zaznałem. [...] Owo wprowadzenie, którego dokonał mój mistrz, stało się nasieniem". To wydarzenie wywarło potężny wpływ na życie Sogyala. Podobnie egipscy Ojcowie Pustyni pomagali swym uczniom doświadczyć Boga. Wobec czegoś autentycznego i żywego, nie można przejść obojętnie; takie doświadczenie zmienia.

najgorsza jest samotność

W kulturze zachodniej tradycja związana z inicjacją i rytami przejścia uległa kompletnej erozji. W XVII w. wraz z kapitalizmem rozpoczęły się migracje - ludzie wędrowali z miejsca na miejsce w poszukiwaniu pracy. Została w ten sposób zerwana ciągłość kulturowa. Do czasów średniowiecza czy renesansu człowiek rodził się i umierał w tym samym miejscu, żył w małej wspólnocie, w której wszyscy się znali. Zawody i profesje były dziedziczone z dziada pradziada: kowal uczył swoje dzieci na kowali, dzieci Bacha były podobnie jak ojciec kompozytorami. Rodziny były wielopokoleniowe; jeśli rodzic był zapracowany, to dziadkowie wprowadzali dzieci w świat dorosłych. Pokolenia wprowadzały w życie kolejne pokolenia. Dzisiaj wielkie miasta zaludniają ludzie, którzy nie wiedzą, co ze sobą zrobić, kim być, jak ma wyglądać ich życie. Człowiek Zachodu zyskał wolność, dokonuje wyborów, które dawniej podejmowano za niego, ale jednocześnie musi zmierzyć się ze swoim życiem sam.

Gdyby jednak ktoś mnie spytał, co jest najgorszą konsekwencją braku rytuałów inicjacyjnych, odpowiedziałbym: samotność. Im więcej rytuałów inicjacyjnych, tym bardziej człowiek wtapia się we wspólnotę i staje się jej częścią. Bez nich nie należy nigdzie. To los przeciętnego obywatela zachodniego świata: jest samotny, wyobcowany, ma głębokie poczucie bezsensu życia. Ma to również swoje zalety, bo skoro nigdzie nie jest przyporządkowany, to może robić, co mu się żywnie podoba. Nikt nie może mu powiedzieć: mylisz się, postępujesz źle. Co miałoby go przekonać? Jakie argumenty? Nie jest ani muzułmaninem, ani buddystą, nie czuje się chrześcijaninem, nie ma zobowiązań wobec żadnej wspólnoty religijnej, jest wolny.

między dwoma biegunami

Klasycy ekonomii twierdzą, że życie człowieka mieści się między dwoma biegunami - wolnością i poczuciem bezpieczeństwa. Chce on jednocześnie czuć się bezpiecznie i być wolnym. Ceną za bezpieczeństwo jest ograniczenie wolności: zostaję ściśle wkomponowany we wspólnotę, połączony z nią wieloma więziami, które mnie chronią. Nie ma jednak nic za darmo, muszę wypełnić ogromną ilość zwrotnych zobowiązań, na przykład zgadzam się oddawać część przychodów na rzecz innych. W pierwotnych wspólnotach każda upolowana zwierzyna była dzielona między wszystkich jej członków. To, że komuś z wielkiej grupy myśliwych uda się coś upolować, było bardziej prawdopodobne niż to, że ktoś, żyjąc w pojedynkę, będzie miał szczęście za każdym razem. Dzięki takiej logice wszyscy byli bardziej bezpieczni. Ale wiązało się to z pewnymi niedogodnościami. Część tego, co upolował jeden z myśliwych, zjadali na przykład starcy, którzy sami nie byli w stanie się utrzymać. Nasz myśliwy musiał więc polować częściej i wydatkować znacznie więcej energii, niż wtedy, gdy troszczył się tylko o siebie i najbliższą rodzinę.

Przeciwieństwem bezpieczeństwa jest wolność. Mogę robić, co chcę, wszystko jest dozwolone, ale jeśli popełnię błąd, wpadnę w tarapaty, nikt się o mnie nie upomni i mnie nie wesprze. Taka jest prosta reguła społecznego funkcjonowania. Albo robię to, co mi się żywnie podoba, licząc się z tym, że ktoś może zrobić mi krzywdę, a wtedy nikt mi nie pomoże, albo poświęcam swój czas i umiejętności na rzecz wspólnoty, tracę wolność, ale jeśli ktoś będzie miał wobec mnie złe zamiary, wszyscy staną w mojej obronie.

Człowiek Zachodu pracuje nad znalezieniem złotego środka, pragnie zaspokoić obie te potrzeby. Kapitalizm gwarantował wolność, ale nie zapewniał minimalnego bezpieczeństwa; socjalizm odwrotnie - przynajmniej na pozór dawał bezpieczeństwo socjalne (stała praca i stałe, choć mizerne dochody), ale zabierał wolność. Zwolennicy trzeciej drogi (m.in. Jan Paweł II) próbują stworzyć system pośredni; problem w tym, że nikomu jeszcze się to nie udało.

podróbki

Ludzie odczuwają wielką tęsknotę za rytami inicjacyjnymi. Wynika to z potrzeby zachowania ciągłości kulturowej, stworzenia spójnego społeczeństwa i jednorodnej wizji rzeczywistości. Z drugiej strony kryje się za tym potrzeba zaspokojenia poczucia przynależności i bezpieczeństwa. Stąd bierze się popularność takich grup, jak gangi młodzieżowe, kibice, szalikowcy.

Współczesne wspólnoty i inicjacje w ramach tych wspólnot mają jednak charakter - jak mówią Anglicy - fake, czyli podróbek, czegoś nieautentycznego, udawanego. Turysta płynie wycieczkowym statkiem po Atlantyku i po przekroczeniu Zwrotnika Raka przechodzi inicjację, czyli wypija jakiś słony koktajl, który wywołuje silne torsje. Wymiotuje i to wszystko. Nie ma w tym rzeczywistej inicjacji, nie ma też wspólnoty.

Mówi się też, że rytuałem inicjacyjnym jest matura - egzamin dojrzałości. Maturzysta nie zostaje jednak przyjęty do żadnej wspólnoty, nikogo nie interesuje, co z nim będzie dalej, nikt się o niego nie zatroszczy, gdy coś mu się stanie. Podobnie jest w wielkich firmach; wraz z rozpoczęciem w nich pracy stajesz się częścią „wspólnoty", której zupełnie nie interesuje twój los. Jeśli nie będziesz spełniał oczekiwań, zostaniesz wyrzucony na bruk.

Dawne wspólnoty nie mogły sobie pozwolić na lekceważenie współplemieńców, nawet za zabójstwo nie orzekano kary śmierci. Nikomu nie było wolno podnieść ręki na drugiego. Indianie preriowi wykluczali zabójcę z plemienia. Musiał odejść, a to oznaczało z reguły śmierć. Wspólnota nikogo nie lekceważyła, ale i nikt nie mógł jej odrzucić. Człowiek w pojedynkę nie był w stanie przetrwać. Dzisiaj nie trzeba się z nikim wiązać. Można żyć samotnie i zarabiać na swoje utrzymanie. Większość ludzi nie czuje zobowiązań wobec kioskarki czy kasjerki w supermarkecie. Nie zauważają nawet, gdy na ich miejsce pojawi się ktoś inny. W dawnych plemionach, kiedy zmarł wielki myśliwy, wielki wojownik, jego stratę odczuwano fizycznie - nagle było mniej jedzenia. Pojawiał się rzeczywisty problem, myślano: „Bardzo go brakuje, nie potrafimy zrobić tego, co on. Jesteśmy skazani na czekanie, aż pojawi się ktoś, kto będzie miał podobne umiejętności". Tak było we wspólnotach tworzących jeden organizm. Dzisiaj świat przypomina bardziej mechanizm. Poszczególne elementy wspólnot można porównać do trybów w zegarku: zepsute części wymienia się na nowe. W organicznych strukturach jest to niemożliwe. Wprawdzie medycyna poczyniła postępy, można sobie przeszczepić skórę lub serce, ale kiedy zawiedzie mózg, kręgosłup i płuca, organizm ginie.

nikt cię nie zrozumie

Ryty inicjacyjne straciły swoje wyjątkowe miejsce w życiu człowieka i swoją siłę oddziaływania z jeszcze jednego powodu. Obrazuje to następujący przykład. Największym rytuałem dla ornitologów jest zobaczenie jakiegoś wspaniałego ptaka. Wraz z moim synem, który miał wtedy 12 lat, przeżyłem taką ceremonię. Od wybitnego ornitologa otrzymaliśmy informację, gdzie można zobaczyć orlika grubodziobego. W Polsce jest bardzo niewiele egzemplarzy tego gatunku. Ptak ten charakterystycznie poluje, podlatuje na wysokość półtora metra i spada na ofiarę, znowu podlatuje i znowu spada... Jechaliśmy wiele kilometrów zgodnie ze wskazówkami ornitologa. Ptak miał gniazdować nad Biebrzą, za tamtejszym parkiem narodowym. Mieliśmy szczęście - był. Oszaleliśmy z radości, biegaliśmy i krzyczeliśmy. Potem jednak mój syn odzyskał zdrowy rozsądek i zapytał:

-Tato, widzieliśmy orlika grubodziobego?

-Uhm...

- To wspaniałe przeżycie tato, ale komu ja się tym pochwalę?

- Nikomu...

Żaden z jego kolegów nie zrozumie tego doświadczenia. Nie tylko nie odróżniają orlika grubodziobego od orlika krzykliwego czy orła od jastrzębia, ale potrafią pomylić ptactwo dzikie z udomowionym...

Mój syn trafił w sedno: choćbym przeszedł nie wiadomo jaką inicjację, w nie wiem jak wspaniałą wspólnotę, to i tak jest to jedna z setek wspólnot, jedna z setek możliwych inicjacji. Żadna z nich nie jest w stanie mnie przekonać, że jej rytuały są nieodwołalne jak śmierć, że muszę je przejść. Dawniej było to automatyczne - ludzie przechodzili przez kolejne ryty, bo nie wyobrażali sobie, że może być inaczej. Nie znaczy to, że nie mieli problemów i obaw, ale nie czuli się tak wyobcowani i zagubieni jak teraz.

Powrót do plemiennej kultury wydaje się niemożliwy. Mało kto dziś zdecydowałby się żyć w społeczności, w której inicjacja w dojrzałość polega na wyłupaniu górnej jedynki młotkiem, co ma miejsce u Aborygenów. Dla nas to niewyobrażalne. Nie zmienia to jednak faktu, że potrzebujemy wspólnoty, dlatego ogromną część naszego życia musimy przeznaczyć na jej budowanie. Alternatywą jest tylko pustka i bezsens, a to już znamy.

 

dr hab. Bartłomiej Dobroczyński, psycholog, pracownik UJ i wykładowca WSB NLU w Nowym Sączu. Autor książek „Ciemna strona psychiki", „III Rzesza popkultury"

opr. aw/aw

List
Copyright © by Miesięcznik List 02/2008

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama