Czy list o. Wiśniewskiego jest wyrazem troski o Kościół? Co może wyniknąć z tego listu?
Bardzo głośnym echem odbił się w mijającym tygodniu list dominikanina o. Ludwika Wiśniewskiego „Rozbity Kościół, święte frazesy” opublikowany przez „Gazetę Wyborczą”. Autor w liście skierowanym do ks. Arcybiskupa Celestino Migliore, Nuncjusza Apostolskiego w Polsce, zwraca uwagę na jego zdaniem najważniejsze problemy w polskim Kościele. Mają nimi być przede wszystkim gorszące polityczne podziały w Episkopacie i duchowieństwie, które potem przekładają się na cały Kościół.
O. Wiśniewski podział ten przedstawia bardzo tendencyjnie, dostrzegając problem jedynie po stronie tych księży, którzy stanęli w obronie krzyża, który znajdował się przed Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu, czy też tych, którzy „pozwalają drukować swoje wypowiedzi, a nawet piszą i drukują swoje artykuły w dzienniku ("Nasz Dziennik"), w którym roi się od oszczerstw.”
Z pewnością ostry, bardzo emocjonalny spór polityczny z jakim mamy do czynienia w Polsce w pewien sposób udzielił się też niektórym duchownym. Rzeczywiście, tak jak pisze o. Wiśniewski, wiara w upolitycznienie Kościoła, odpycha od niego wiele młodych osób. Wydaje mi się jednak, że społeczna krytyka Kościoła w tej materii, wynika bardziej z tego jak sprawę przedstawiają media niż z tego jak wygląda ona w rzeczywistości. I jest mocno przesadzona. Tylko nieliczni księża i to po obu stronach politycznego sporu, publicznie opowiedzieli się za konkretnymi politykami czy też mieszali politykę z liturgią. Media z lubością opisują przypadki politycznych kazań, ale ciągle są to jednostkowe wydarzenia. Jak powiedział utożsamiany z „liberalnymi” poglądami kardynał Stanisław Dziwisz „To politycy wymyślili Kościół „łagiewnicki” i Kościół „toruński”. Takiego podziału nie ma.” Warto także przypomnieć, że o ile Kościół nie powinien opowiadać się wprost za konkretnymi partiami politycznym to jego obowiązkiem jest przypominanie o wartościach, jakimi powinni kierować się politycy i zabieranie głosu w kwestiach moralnych i społecznych. Nie można utożsamiać krytyki postawy konkretnych polityków w takich kwestiach jak popieranie in-vitro, czy obrażanie innych ludzi, z upolitycznieniem Kościoła.
O. Wiśniewski w swoim liście chciał przeciwstawić się podziałom w polskim Kościele. Niestety, zapewne nieświadomie, sam do tych podziałów dołożył swoją cegiełkę. Pisząc nie szczędził bowiem osobom inaczej myślącym niż on określeń takich jak: pogaństwo, antychrześcijaństwo, sekciarstwo, ksenofobia, antysemityzm, fundamentalizm. A jego list został opublikowany w gazecie, która od lat toczy zajadłą walkę z chrześcijańską moralnością, że przypomnę tylko głośną sprawę 14-letniej „Agaty”, w przypadku której „Gazeta Wyborcza”, w wyniku kłamstw i manipulacji, doprowadziła do zabicia jej dziecka, mimo że dziewczynka wcale tego nie chciała. Co prawda, ponoć dominikanin sam nie przekazał tego tekstu do publikacji, ale nie słyszałem jego słów oburzenia na to, że został on wykorzystany przez „Wyborczą”. Piętnowanie księży piszących dla „Naszego Dziennika” w liście ukazującym się w medium zajadle zwalczającym nauczanie Kościoła jest swoistym kuriozum.
Ze smutkiem obserwowałem w ostatnich dniach zachwyt wielu katolików wobec listu o. Wiśniewskiego. Jestem przekonany, że zarówno ich postawa jak i postawa zakonnika wynikała z głębokiej troski o Kościół. Tyle tylko, że jest to źle rozumiana troska.
Sytuacja w której część wiernych uważa osoby o innych poglądach politycznych za złych, nie-chrześcijańskich „liberałów” nie jest dobra. Tak samo jednak niedobre jest przyprawianie innym sekciarskiej, fundamentalistycznej gęby, tylko dlatego że inaczej patrzymy na świat. To jest takie samo dzielenie ludzi na lepszych i gorszych.
Każdy człowiek jest inny. Różnimy się wyglądem, talentami, zainteresowaniami, wrażliwością. Naturalne jest więc też to że będziemy się różnić podejściem do polityki. Nie dajmy się więc dzielić na tym tle! Jedność nie polega na tym, że będziemy zawsze się we wszystkim zgadzać, tylko na tym, że mimo różnic będziemy odnosić się do siebie z szacunkiem i miłością oraz będziemy pamiętać o tym co najważniejsze — czyli Panu Bogu.
W Kościele musi być miejsce i dla słuchaczy Radia Maryja i dla "liberałów" choćby spod znaku „Tygodnika Powszechnego”. Przy czym nie oszukujmy się. Tak zwani „katolicy otwarci” znacznie częściej są bardziej "elastyczni" jeśli chodzi o naukę moralną Kościoła (sprawy seksu, antykoncepcji, kwestie światopoglądowe), a co za tym jeśli to oni nadawaliby ton w Kościele, to tak jak na zachodzie Europy byłaby to droga donikąd.
opr. mg/mg