Cotygodniowy komentarz z Gościa Niedzielnego (44/99)
Projekt ustawy dekomunizacyjnej, wniesiony rok temu do laski marszałkowskiej z inicjatywy głównie posłów AWS, a teraz odrzucony przez Sejm w pierwszym czytaniu, ma małe szanse, by stać się obowiązującym prawem. I nie ma czego żałować, bo nie jest to najszczęśliwsza z inicjatyw stronnictwa, będącego podporą rządzącej koalicji. Niezależnie bowiem od oceny dekomunizacyjnych możliwości obozu posolidarnościowego w pierwszych latach po 1989 r., a także od ewentualnego wskazywania winnych zaniedbań w tej dziedzinie - dziś trzeba powiedzieć, że ustawowa dekomunizacja byłaby aktem o kilka lat spóźnionym. W ciągu dziesięciu lat III Rzeczypospolitej polska demokracja zdążyła już okrzepnąć. Przez ten czas partia niedawnych komunistów, kórzy oddali władzę w pamiętnych czerwcowych wyborach, zdobyła ją - tym razem dzięki mandatowi społecznemu - i ponownie utraciła, także w sposób demokratyczny. Można powiedzieć, że nienormalny z pochodzenia SLD stał się dziś normalnym czynnikiem naszego życia politycznego. Prawda, że to życie dalekie jest od wymarzonej przez nas wizji normalności, naznaczone słabością poczucia obywatelskiego oraz piętnem indywidualnych i grupowych egoizmów. Ale też postkomuniści nie są niechlubnym wyjątkiem na tle swoich kolegów z prawej strony sali sejmowej. Dekomunizacja, wprowadzając dyskryminujące procedury, bardziej rozchwiałaby dziś stabilizującą się polską demokrację, niż cokolwiek naprawiła. Sami zainteresowani, czyli politycy SLD, twierdzą, że najlepszym sposobem dekomunizacji są wolnorynkowe przemiany i reforma administracji państwowej. Jest w tym racja, trzeba jednak dodać, że winny one iść w parze z procesem rzetelnej lustracji, oceniającej konkretnych ludzi nie za funkcje, jakie pełnili w peerelowskim aparacie, ale za konkretne, indywidualne błędy przeszłości. Na to nie jest za późno. Niemniej ważna jest konieczność uczciwej oceny najnowszej historii przez postpezetpeerowską klasę polityczną, dotąd nie mogącą wyzbyć się skłonności do gloryfikacji czasów komunizmu. Akceptując dziś SLD jako partnera na politycznej arenie, można postawić pytanie, czy rezygnacja z dekomunizacji dziesięć lat wcześniej nie była jednak błędem.
Jacek Borkowicz