Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (38/2001)
Narzeka się dość powszechnie (i nie tylko w Polsce) na wymiar sprawiedliwości. Najpoważniejszy - i rzeczywiście najbardziej uzasadniony - zarzut, to długie trwanie i przewlekłość procesów. Bardzo niepokojąca jest też mała skuteczność wyroków. Mało kto wierzy, że drogą sądową odzyska należności od dłużnika. W sprawach o zniesławieniu wyrok uwzględniający powództwo daje po latach małą satysfakcję. Wszystko to prawda. Przy czym zarzuty i pretensje dotyczą zarówno sądów, jak też prokuratury i policji. Ale: czy może być inaczej przy dzisiejszym stanie naszego społeczeństwa? Przy skali przestępczości- Ilu trzeba policjantów, by zapewnić (obiektywne i subiektywne) bezpieczeństwo? I skąd ich wziąć ? przecież oni rekrutują się z naszego właśnie społeczeństwa, w którym my (to znaczy: kto?) nie czujemy się bezpieczni. Nie ma rezerwatu, co do którego bylibyśmy pewni, że tam są sami uczciwi i można stamtąd spokojnie rekrutować kadry. Ileż to razy moralizatorzy, ciskając wokół gromy, okazali się sami nie bez winy. Warto przeto postawić sobie pytanie: czy jesteśmy narodem zgodliwym? Czy w życiu codziennym wprowadzamy pokój, spokój, harmonię, zgodę ? czy też unosimy się łatwo gniewem, mamy za złe, stwarzamy sytuacje kolizyjne? Czy jesteśmy zdolni do kompromisu, pójść na ustępstwa ? czy też musimy zawsze postawić na swoim? Oczywiście sądy są od tego, byśmy swoich - jak mniemamy - praw nie dochodzili pięściami, ale przecież liczba spraw w sądach cywilnych nie daje dobrego obrazu o nas samych. Mało tego: regułą staje się odwołanie od wyroku, który nie jest po naszej myśli, a skoro nie po naszej myśli, to uważamy go za krzywdzący. I tak angażujemy w swoją sprawę kolejne instancje... Aż do Strasburga... Wygląda na to, że postrzegamy sądy nie jako miejsce wymiaru sprawiedliwości, lecz jako miejsce przeforsowania naszych interesów. Każda osoba ma oczywiste prawo zwrócenia się do sądu, ale przecież należałoby z tego prawa (podobnie zresztą jak z wszystkich przysługujących nam uprawnień) korzystać raczej oszczędnie. Jakże często wnosi się sprawy do sądu bez - nawet subiektywnego - przekonania o słuszności, niby "dla zasady" czy z myślą "a nuż się uda". Jest to jednak chyba nadużywanie instytucji publicznych. A już wysoce naganne jest prowokowanie procesów sądowych. Znane są przecież przypadki oszkalowania kogoś w mediach po to, by mieć wytoczoną sprawę sądową. Sąd wykorzystuje się jako scenę, na której można zaistnieć (zasądzone odszkodowanie się zapłaci, ale nakład wzrośnie!). Łatwości, z jaką obywatele zwracają się do sądów, nie towarzyszy jednak gotowość współdziałania w procesie i w czynnościach przygotowawczych. A bez tego nie ma skutecznego wymiaru sprawiedliwości, sąd nie sfabrykuje dowodów, te trzeba mu dostarczyć. Przede wszystkim jednak nie oczekujmy, że sądy, prokuratorzy i policja poprawi profil naszego społeczeństwa. Wprawdzie wyroki sądów są nieraz bardzo pouczające, a policja ("organ ścigania") ma w arsenale swych środków także "pouczenie" (wiedzą to kierowcy), ale nie są to przecież instytucje powołane do wychowywania. Organa państwowe nie są od wychowywania, lecz od podejmowania decyzji. Wychowywać musimy się sami. Wychowywać do zgody i pokoju, a nie do wojny, walki, swarów, jak to czynią podżegacze i jątrzyciele, zwłaszcza w mediach, także - niestety - z katolicką firmą. Spory wymagające ingerencji sądu są nieuniknione, podobnie jak naiwnością byłaby nadzieja, że ustaną przestępstwa. Ale jeśli ich liczba przekracza pewną granicę, to społeczeństwo musi samo sobie przypatrzeć się.
opr. mg/mg