Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (34/2003)
Pstryk! I jak to mawiali przed wojną, „coś trzasło i całe widzenie zgasło". W ciągu kilku minut prądu zostały pozbawione największe miasta północno -wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych i Kanady. Nowy Jork bez prądu.
Unieruchomione metro, windy stające między piętrami, cieknące lodówki, głuche radia i telewizory, nieczynne telefony stacjonarne i komórkowe. Informacja wydała się początkowo tak cudaczna, że aż nie do wiary. Jednak telewizyjne relacje nie pozostawiały wątpliwości. Tysiące nowojorczyków na piechotę przemierzało kilometry z domu do pracy.
Miasto było w nocy zaciemnione jak w filmach pokazujących świat po wojnie atomowej.
Jak to możliwe, by w kraju dysponującym nieznaną w dziejach potęgą finansową i technologiczną mogło dojść do takiej wielkiej awarii? Czy to znaczy, że USA to tak naprawdę kolos na glinianych nogach? Gdzie ten słynny amerykański postęp techniczny?
Okazuje się, że również w Stanach możliwe są tego rodzaju przypadki. System energetyczny, który szwankuje od lat w Kalifornii, tym razem rozsypał się na wybrzeżu wschodnim. Dążenie koncernów energetycznych do oszczędności kosztem bezpieczeństwa sieci prowadzi do tego rodzaju kłopotów. Okazuje się też, że prywatyzacja systemu energetycznego nie jest cudowną receptą na jego sprawne i ekonomiczne działanie.
Jestem przekonany, że Amerykanie szybko wyciągną wnioski z tego doświadczenia i za jakieś dwa lata tego typu awaria nie będzie już możliwa. Ale przyznać też trzeba, że dla ich dumy i dobrego samopoczucia było to przeżycie niemiłe.
Cała historia ma jednak inne oblicze. Podobna awaria, choć nie na tak wielką skalę, przydarzyła się w Nowym Jorku w latach siedemdziesiątych. Wtedy noc bez prądu stała się okazją do rabunków, napadów, wybijania szyb i niszczenia samochodów. Tym razem obawiano się podobnych kłopotów. Okazało się, że było wprost przeciwnie. Ludzie pomagali sobie nawzajem. W telewizyjnych migawkach zauważyłem scenkę, jak młody człowiek z własnej inicjatywy zaczął kierować ruchem ulicznym na skrzyżowaniu, gdzie brakowało policjanta. Nie odnotowano praktycznie żadnych aktów wandalizmu i przemocy. Co się stało?
Od lat siedemdziesiątych wiele się zmieniło. Konserwatywna polityka zwalczania przestępczości znana jako „zero tolerancji" dla nawet niewielkich przestępstw wydaje swoje owoce. W mieście panuje dyscyplina, której Nowy Jork zawdzięcza spektakularny spadek przestępczości. Drugim powodem, dla którego pozbawione prądu i w pewnym sensie bezbronne miasto nie stało się sceną gwałtu, mogło być świeże jeszcze w pamięci jego mieszkańców doświadczenie grozy ataków terrorystycznych z 11 września.
Dramat miasta był jednocześnie okazją do demonstracji wyjątkowego hartu ducha, sąsiedzkiej solidarności i poczucia wspólnoty, zachowań tak rzadkich we współczesnym świecie.
Wygląda na to, że w ciągu ostatnich dwudziestu paru lat Nowy Jork zmienił się pod tym względem na lepsze. Mielibyśmy więc do czynienia z postępem w dziedzinie, w której dobre rezultaty osiąga się nieporównywalnie trudniej niż w konstruowaniu sprawnych elektrowni. I to jest krzepiąca wiadomość. Nie tyko dla Ameryki.
opr. mg/mg