Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (11/2004)
Moją uwagę przykuły w zeszłym tygodniu dwie niby drobne, ale symptomatyczne sprawy: nominacja Kamila Durczoka na szefa "Wiadomości" oraz antykościelna manifestacja w Warszawie zorganizowana z okazji Dnia Kobiet.
Nominacja Durczoka to pierwsza ważna nominacja nowego zarządu telewizji publicznej.
Durczok jest typem sprawnego aparatczyka telewizyjnego nowego typu. Ideowo, wyraźnie sympatyzujący z lewicą, całą swoją błyskotliwą karierę telewizyjną zawdzięcza rządom w niej Roberta Kwiatkowskiego i jego ludzi. Jest w oczywisty sposób człowiekiem z "tamtego" układu. Jednocześnie nie można mu odmówić warsztatowej sprawności. Kamera lubi Durczoka i on z tego dobrze korzysta. Mimo licznych okazji, Durczok stara się nie przekraczać granic dziennikarskiej przyzwoitości, jak regularnie robiący to jego koledzy po fachu Gembarowski czy Orchowski (ten ostatni - dziennikarz "Wiadomości" zdobył tytuł Hieny Roku przyznawany przez zarząd Główny Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich). Durczok potrafi wprawić w zakłopotanie polityków lewicy i nie jest zwykłą telewizyjną marionetką sterowaną z Rozbrat czy Pałacu Prezydenckiego. Co więc oznacza jego nominacja? Po pierwsze, że ludzie związani z SLD w pionie programowym zostają, a nawet awansują. Po drugie, że po to, by awansować, muszą jednak spełniać choćby minimum wymagań stawianym telewizyjnym profesjonalistom. Po trzecie, sens tej nominacji będzie można ocenić w pełni na tle innych nominacji, zwłaszcza w programach informacyjnych: "Teleekspresie", "Panoramie" i w "Monitorze Wiadomości". Chodzi o to, czy dla zrównoważenia sposobu myślenia symbolizowanego przez Durczoka na decyzyjne stanowiska trafią ludzie o odmiennych od durczokowej wrażliwości i przekonaniach.
Jeśli tak, to będziemy mieli do czynienia z próbą wprowadzenia do programów informacyjnych pluralizmu i przynajmniej poluzowaniem kagańca politycznej cenzury. Jeśli jednak mentalne klony Kamila Durczoka zawładną całym telewizyjnym pionem informacji, możemy się pożegnać z nadziejami na reformę telewizji publicznej.
Druga, to sprawa antykościelnej manifestacji na Dzień Kobiet, która odbyła się w Warszawie. To nie miejsce na poważną polemikę z hasłami, które zarzucają Kościołowi w Polsce, że wprowadza cenzurę i żelazną ręką dławi publiczną debatę na niewygodne tematy. Chciałbym raczej zwrócić uwagę na to, że katolicka opinia publiczna, a zwłaszcza ludzie odpowiedzialni za Kościół powinni przyjąć do wiadomości, że środowiska antykościelne, skrajnie lewackie i posługujące się bolszewicką retoryką nie zniknęły z powierzchni ziemi. Wprawdzie w SLD wzięły w ostatnich latach górę poglądy umiarkowane i Sojusz nie wywołuje wojny religijnej. Nie znaczy to, że problem sam się rozwiązał. Tematy aborcji, małżeństw homoseksualistów i eutanazji wrócą na pewno. Warto byłoby się zastanowić, co z tym fantem robić, bo milczeć nie wolno.
opr. mg/mg