Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (13/2005)
Zapowiedź dymisji premiera 5 maja i przejścia Marka Belki do nowo tworzonej Partii Demokratycznej wywołała prawdziwą burzę. Większość politycznych komentatorów wskazuje na to, że premier przechodzący do partii opozycyjnej traci mandat do rządzenia i dlatego nie ma sensu, by dalej kierował rządem. Inni są zaskoczeni samą deklaracją Belki.
Tymczasem sygnały o tym, że premier przechodzi do nowej partii to nic nowego. Niedwuznacznie dawał to do zrozumienia i on sam, i Władysław Frasyniuk, który jest liderem nowego wcielenia Unii Wolności.
Bardzo ciekawa jest opinia o opozycyjnym charakterze Partii Demokratycznej. Moim zdaniem opinia ta jest fałszywa. Unia Wolności zawsze była partią, która z zainteresowaniem patrzyła w stronę lewicy, i alians z nią uważała za zupełnie możliwy do zaakceptowania. Przynajmniej z częścią lewicy. Środowiska Unii Wolności były opozycyjne wobec rządu Leszka Millera, choć i ta opozycyjność nie była konsekwentna. Coś pękło dopiero przy aferze Rywina, kiedy to okazało się, że ludzie Millera nie mają ochoty dawać nic za darmo, a szczególnie umożliwić spółce Agora wejście za darmo w posiadanie telewizji. Tego było za dużo i wybuchła prawdziwa wojna. Jej zakończeniem była dopiero dymisja premiera Millera i ostateczne pogrzebanie projektu ustawy medialnej, która zakazywałaby Agorze działalności telewizyjnej. Nowy rząd pod kierownictwem Marka Belki był rządem z zupełnie innej bajki. Jego politycznym protektorem i inspiratorem był Aleksander Kwaśniewski i jego zaplecze biznesowe. Marek Belka nie był premierem marzeń SLD.
Jestem przekonany, że gdyby politycy Unii Wolności otrzymali propozycję wejścia do rządu Belki, to skorzystaliby z niej. Rząd Belki rządzi mniej więcej tak, jak rządziłby rząd Unii Wolności. W warstwie programowej nie widać tu specjalnych różnic. Głównym zwornikiem politycznym liberalnego SLD i UW jest bowiem obrona status quo. Obrona III RP i rządzących nią mechanizmów.
Jeśli teraz Belka mówi, że rozpocznie działalność w PD, to jest to zupełnie zrozumiałe. Jedyne co budzi zdziwienie, to fakt, że SLD akceptuje od roku rząd, który pasuje do Sojuszu jak chomąto do krowy. Akceptuje, bo nie chce wcześniejszych wyborów i to jest dowód na paranoję polskiej sceny politycznej.
Partia Demokratyczna, czy jakkolwiek będzie się nazywać, jest urzeczywistnieniem marzenia Adama Michnika o sojuszu „reformatorskiej części PZPR z reformatorską częścią Solidarności". Projekt, który nie mógł wejść w życie od początku lat 90., teraz nabiera realnych kształtów.
Czy jednak po ujawnieniu kulis polskiej polityki przez komisje śledcze ktokolwiek będzie chciał głosować na układ, który działał nieformalnie od lat, i który odpowiada za obecny kształt polskiego życia publicznego w sposób znacznie bardziej istotny, niż to kiedykolwiek chciał przyznać?
Czy formacja zakładana przez Frasyniuka, Belkę i Hausnera pod auspicjami Kwaśniewskiego porwie wyborców? Czy partia walki z lustracją i obrony obecnego kształtu III RP zdoła uzyskać społeczne poparcie? Moim zdaniem jest to wątpliwe, choć na pewno zdobędzie więcej głosów niż SLD czy Unia Wolności.
PD nie jest partią opozycyjną. Będzie miała swojego premiera, choć nie weszła do Sejmu, bo wyborcy jej nie chcieli. Teraz bez demokratycznego mandatu będzie miała wpływ na najważniejszy urząd w kraju. I to jest prawdziwy paradoks.
opr. mg/mg