Czy naprawdę sytuacja kobiet w Polsce jest zła na równi z Turcją? A może lobby homoseksualne jest tak silne?
Przyznaję, że rozbawiła mnie wypowiedź premiera podczas Kongresu Kobiet na temat Konwencji Rady Europy w sprawie zapobiegania i zwalczania przemocy wobec kobiety. Premier powiedział: „Kiedy zaproponowałem decydujące rozstrzygnięcie, położyłem na szali (...) wątpliwości o charakterze ideologicznym, nie do końca precyzyjne obawy o nadinterpretacje, a na drugiej szali codzienną udrękę bitych kobiet, złamane życiorysy. I stwierdziłem, że ta dysproporcja każe nam zdecydowanie przeć w stronę ratyfikacji konwencji”.
Przykro mi, ale nie potrafię uwierzyć, że o udrękę bitych kobiet w tym chodzi. Dlaczego? Dwa lata temu, kiedy została znowelizowana ustawa o przemocy w rodzinie, która mocno ingeruje w to życie, rząd przekonywał przecież, że teraz już będziemy mieli doskonałe prawo w tej kwestii. Od tego czasu nic się nie zmieniło. Nikt nie alarmował, że nasze prawo jest nadal złe, co najwyżej, że jego wykonanie kiepskie.
A zatem mamy prawo przypuszczać, że rzeczywistym powodem podpisania konwencji jest zupełnie co innego. Jest to, aby tylnymi drzwiami wprowadzić to wszystko, czego w tytule konwencji nie ma. Przestrzegał przed tym minister tego rządu, w dodatku najbardziej kompetentny by w tej debacie zabierać głos, bo szef resortu sprawiedliwości. Otóż według analiz prawnych konwencja otwiera drogę do legalizacji związków homoseksualnych. A właściwie do małżeństw homoseksualnych, które są obecnie w siedmiu krajach Europy, a za moment będą pewnie we Francji. W dyskusji, jaka przetacza się w tej chwili we Francji, gdzie pary jednopłciowe mogą zawrzeć tzw. rejestrowany związek partnerski, kard. Barbarin stwierdził, że po małżeństwach homoseksualnych kolejnym krokiem będzie wprowadzenie związków trzech-czterech osób. Sądząc po tym, że taki trzyosobowy „związek uczuciowy” został już zarejestrowany w Brazylii, nie jest to społeczne since fiction.
Legalizacja związków jednopłciowych oznacza koniec z prawną, szczególną ochroną rodziny jako związku mężczyzny i kobiety (jest to w naszej konstytucji, więc może nie będzie tak łatwo to zmienić). A w szczegółach oznacza np. prawo do adopcji dzieci, gdyż orzeczenie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka - cytuję za szefem polskiego resoru sprawiedliwości - oznacza, że pary homoseksualne mają mieć takie same prawa jak heteroseksualne małżeństwa. Konwencja już bez konieczności uchylania tylnych drzwi, ale wprost - choć nie w pięknie brzmiącej nazwie - znosi biologiczną definicję płci, zastępując ją na rzecz definicji według której płeć oznaczają społecznie skonstruowane „role, zachowania, działania i cechy”. Ale to nie wszystko. Konwencja zobowiązuje sygnatariuszy do tego, aby walczyli z dotychczasowymi „stereotypowymi” rolami kobiet i mężczyzn - a do takich należy przecież macierzyństwo i ojcostwo związane z płciami - oraz do edukacji w zakresie niestereotypowych ról płci, co oznacza w efekcie promowanie homoseksualizmu.
Prawnicy podkreślają, że ratyfikowanie konwencji oznacza oddanie części naszej suwerenności, gdyż nadzór nad wykonaniem konwencji ma sprawować międzynarodowa instytucja. Może dlatego dotychczas konwencja przyjęła jedynie Turcja? Na 47 państw członków Rady Europy. Czy naprawdę sytuacja kobiet w Polsce jest zła na równi z Turcją? A może lobby homoseksualne jest tak silne?
Dla mnie ta konwencja to groza. Nadzieja w przytomności umysłu parlamentarzystów, którzy konwencji nie ratyfikują.
opr. aś/aś