Bałtycki barometr

Polskie błędy w polityce międzynarodowej wobec państw nadbałtyckich i Rosji...

Polska zamiast solidarności z sojusznikami zostawiła Bałtów samym sobie.

Lato roku 1940, Hitler właśnie podbił Francję i sposobił się do desantu na Wielką Brytanię. Jego najlepszy sojusznik, Józef Stalin, korzystając z ustaleń paktu Ribbentrop-Mołotow nie mógł spokojnie przyglądać się, jak rośnie terytorium Rzeszy, a Związek Sowiecki po napaści na Finlandię zdobył zaledwie niewielką Karelię. Sowieccy agenci dokonali więc przewrotów w republikach nadbałtyckich - Estonii, Litwie i Łotwie, aby następnie poprosić Stalina o łaskawe przyjęcie tych republik w skład Związku Sowieckiego. Wzruszony prośbami narodów bałtyckich Józef Stalin przychylił się do próśb i przy powszechnym entuzjazmie ludu pracującego miast i wsi przyłączył państwa bałtyckie do niezwyciężonego „związku republik swobodnych" (to cytat z sowieckiego hymnu). Aby jeszcze bardziej zacieśnić współpracę z ludem pracującym, sporą część ludności szybko i sprawnie wywieziono na Sybir, a „faszystów" rządzących przed rokiem 1940 rozstrzelano w powstających jak grzyby po deszczu pensjonatach NKWD.

Tak w przybliżeniu brzmiała wersja historii prezentowana przez władze sowieckie przed rokiem 1991, kiedy to republiki nadbałtyckie odzyskały niepodległość. Nie bez kłopotów, bo Michaił Gorbaczow, który krąży dziś po świecie w glorii obrońcy wolności, próbował powtórzyć w tych krajach scenariusz z roku 1940, zgadzając się na próby wojskowego puczu w zimie 1990 roku zarówno na Litwie, jak i na Łotwie.

Po roku 1991 wydawało się jednak, ze władze w Moskwie, budując rosyjską tożsamość narodową, zrezygnowały z nacisku na trzy państwa bałtyckie. Bez dramatycznych problemów odbyło się rozszerzenie NATO na obszar Litwy, Łotwy i Estonii. Wszystkie trzy państwa od roku są również członkami Unii Europejskiej. Okazuje się jednak, ze optymizm co do intencji Rosji okazał się zdecydowanie przesadzony. W przeddzień moskiewskich uroczystości w 60. rocznicę zakończenia II wojny światowej Moskwa wydała oficjalne oświadczenie stwierdzające, iż zajęcie państw bałtyckich w czasie II wojny światowej me było żadną okupacją i odbyło się zgodnie z normami prawa międzynarodowego. Podobnie strona rosyjska zareagowała w lutym, kiedy państwa Europy Środkowej domagały się potępienia podziału naszego kontynentu dokonanego przez mocarstwa w Jałcie.

Trudno się temu dziwić skoro w wielu miastach Rosji z okazji 60. rocznicy zakończenia Wielkiej Wojny Ojczyźnianej są budowane pomniki Stalina (między innymi w Kaliningradzie), a w Jałcie ma zostać odsłonięty uroczyście pomnik „wielkiej trójki" - Stalina, Roosevelta i Churchilla. Pomnik przygotowywany przez Rosjan, chociaż Jałta znajduje się na terytorium Ukrainy.

Historia narzędziem polityki

Żeby było jasne - wcale nie chodzi o historię, ale o politykę i to jak najbardziej współczesną. Władimir Putin zdecydowanie powrócił do kształtowania rosyjskiej świadomości narodowej na podstawie imperialnej. Krok po kroku dokonywana jest rehabilitacja Stalina i przeszłości stalinowskiej. Na moskiewskiej paradzie powiewały sztandary Armii Czerwonej, ulice były udekorowane dawnymi sowieckimi barwami, a Putin samotny, mający za tło przywódców demokratycznego świata, spełnił marzenie Józefa Stalina, który tak właśnie wyobrażał sobie moskiewską defiladę zwycięstwa.

Wobec słabości prezydenta Polski, który zdecydował się na podróż do Moskwy i odbieranie upokorzeń, jedynymi przedstawicielami frontu odmowy okazali się prezydenci Estonii i Litwy. Poparł ich w gruncie rzeczy prezydent Bush, który nie tylko w przeddzień moskiewskiej parady odwiedził Rygę i spotkał się z liderami trzech państw bałtyckich, ale tez w liście do pani prezydent Łotwy przypomniał, ze- „Dla Europy Zachodniej koniec II wojny światowej oznaczał wyzwolenie. W Europie Środkowej i Wschodniej wojna oznaczała też sowiecką okupację i aneksję Estonii, Litwy i Łotwy oraz narzucenie komunizmu".

W przeddzień II wojny światowej trzy państwa bałtyckie, mimo autorytarnych rządów, były w miarę nowoczesnymi i zamożnymi krajami o poziomie rozwoju porównywalnym do Danii czy Finlandii. I można zakładać, że bez sowieckiej okupacji i narzuconego systemu władzy stałyby dziś na podobnym poziomie. Okupacja Litwy, Łotwy i Estonii przyniosła nie tylko opłakane skutki gospodarcze. O ile Litwa uchroniła się przed zmianami demograficznymi w wyniku sprytnej polityki własnych komunistów, o tyle na Łotwie i w Estonii jednym z głównych problemów jest dziś olbrzymia mniejszość rosyjska. Odpowiednio ponad 40 i blisko 30 procent obywateli to Rosjanie. W dużej części emerytowani wojskowi i ich rodziny. Ludzie nieidentyfikujący się z państwami i stanowiący swego rodzaju piątą kolumnę Rosji. A warto przypomnieć, że w swoim majowym orędziu Władimir Putin podkreślił, że jednym z najważniejszych zadań rządu rosyjskiego jest obrona praw Rosjan żyjących za granicą. I nikt nie wątpi, że miał na myśli przede wszystkim państwa bałtyckie i Ukrainę, gdzie mieszka ponad 10 milionów Rosjan. Znów trudno oprzeć się sięgnięciu po historyczne analogie. Caryca Katarzyna usprawiedliwiała rozbiory Polski „obroną ludności prawosławnej przed prześladowaniami katolików".

Były premier Litwy, a dziś lider konserwatywnej opozycji Audrius Kubilius podkreślał: „Łudziliśmy się, że kiedy zostaniemy członkami UE i NATO, skończy się dominacja Rosji na naszym terenie. Tymczasem jako członkowie Unii i Sojuszu jesteśmy jeszcze bardziej atrakcyjni dla Rosji jako potencjalna zachodnia forpoczta jej strefy wpływów".

Wciąż bliska zagranica

Rzeczywiście Rosjanie każdego dnia dowodzą, że nie zrezygnowali z walki o utrzymanie państwa bałtyckiego w obszarze swojej „specjalnej" sfery zainteresowań. Dlatego solą w oku była im wizyta prezydenta Busha. Podobnie jak z wściekłością zareagowali na przypomnienie przez panią prezydent Łotwy Vaire Vike-Freiberga traktatu sowiecko-łotewskiego z roku 1920.

W okresie międzywojennym mówiono, że barometrem polityki niemieckiej jest postawa Berlina wobec Wolnego Miasta Gdańska. Współcześnie, bez większego ryzyka popełnienia błędu można uznać, że takim barometrem polityki rosyjskiej jest relacja Moskwy z Estonią, Łotwą i Litwą. Jak dotąd Rosjanie uważają, że wszystko jest w porządku. W porządku jest to, że utrzymują w tych krajach gigantyczną agenturę, w porządku jest finansowanie filorosyjskich partii politycznych, w porządku są ekonomiczne naciski - przerywanie dostaw ropy naftowej i gazu, wykupywanie firm energetycznych i wreszcie dyskredytowanie tych krajów na Zachodzie. Kolejne afery podobne do afery litewskiego prezydenta Paksasa usuniętego z urzędu, gdy okazało się, iż był finansowany nielegalnie przez rosyjskiego biznesmena powodują, że partnerzy zagraniczni zaczynają przyglądać się państwom bałtyckim co najmniej podejrzliwie. A Moskwa świadomie prowokuje kolejne konflikty, nie podpisując umów o wytyczeniu granic - co automatycznie uniemożliwia wejście państw bałtyckich do układu z Schengen - czy żądając specjalnych ułatwień tranzytowych.

Historyczna awantura wokół 9 maja i zdecydowane stanowisko Stanów Zjednoczonych przypomniały o bałtyckim barometrze rosyjskiej polityki. Szkoda, że Polska zamiast solidarności z sojusznikami zostawiła Bałtów samym sobie. Tchórzliwość naszej polityki - nie tylko w ostatnich latach - wobec krajów nadbałtyckich na pewno nie wzmocni głosu polskiego w UE i NATO.

Autor jest komentatorem międzynarodowym tygodnika „Wprost"

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama