O co chodzi z mediami

Kiedy nie wiadomo o co chodzi, ponoć chodzi o pieniądze

Kiedy nie wiadomo o co chodzi, ponoć chodzi o pieniądze. Każde medium ma swojego wydawcę lub nadawcę, ten ma właściciela, który w medium zainwestował, a teraz chce, żeby inwestycja przynosiła zysk. Sam jest w znacznej mierze uzależniony od reklamodawców.

Bez pieniędzy z reklam większość mediów nie mogłaby się utrzymać. Ale reklama oznacza też utratę pełnej niezależności. Bo jak tu opisać np. aferę korupcyjną w firmie, która w każdej chwili może wycofać reklamy warte dziesiątki czy setki tysięcy złotych? I który redaktor naczelny będzie gotowy skrytykować politykę Niemiec, jeśli jego periodyk jest wśród tych 80 procent polskich gazet, które mają niemieckiego właściciela?

Chęć wzbogacenia się wszystkiego jednak nie wyjaśnia. Bo jak zrozumieć fakt, że największa, krytyczna wobec rządu gazeta w Polsce, „cieszy się” niemal zerowym zainteresowaniem reklamodawców? Tylko tym, że boją się oni polityków? Wiedzą, że dla ich interesów mogłoby to mieć druzgocące skutki. Uwarunkowania polityczne w polskich mediach tzw. głównego nurtu, czyli tych największych i najważniejszych, decydują o tym, że nie sposób w nich usłyszeć słów krytyki wobec najbardziej skandalicznych decyzji rządzących. A jedynie z rzadka, późną nocą można zobaczyć programy dopuszczające głosy krytyczne i niestawiające w krzywym zwierciadle partii opozycyjnej i ludzi surowo oceniających sprawujących władzę. Pamiętamy jak wiele osób zdziwiło się po katastrofie smoleńskiej, że główne telewizje miały też w swoich archiwach zdjęcia prezydenta Kaczyńskiego uśmiechniętego, z żoną, bez grymasów na twarzy. Trzeba było jego śmierci, żeby mogły wyjść na światło dzienne.

Sami politycy też nie wystarczą. Potrzebują środowiska ludzi zadowolonych ze swojego statusu, wykorzystujących swoje uprzywilejowanie lub nadaną im przez media rolę dla wspierania rządzących, usprawiedliwiania ich polityki, tworzenia klimatu intelektualnego wykluczenia wszystkich, którzy myślą inaczej. To tzw. salon, który już w nazwie nawiązuje do salonu z mickiewiczowskich Dziadów – grupy ludzi bogatych i wpływowych, którzy kolaborują z zaborcą i pogardzają patriotami. Dzisiejszy salon to grupa dziennikarzy, intelektualistów, artystów, biznesmenów itp. połączonych ideologią politycznej poprawności, szczególną niechęcią do Kościoła katolickiego, kompleksem niższości wobec krajów bogatszych i mniej czy bardziej zawoalowanym wstydem, że jest się Polakiem.

Jak łatwo zgadnąć, media pozostające w takich rękach będą dość wybiórczo zainteresowane rzeczywistym dobrem interesu narodowego państwa polskiego, Kościoła, rodzin i zwykłych obywateli, czego ostatnie dwa lata są nieustannym przykładem. Jednak wielu widzów, czytelników, radiosłuchaczy nie zdaje sobie z tego sprawy, bo brakuje im możliwości porównania medialnego przekazu. A wtedy można widzieć bardzo wiele drzew, a wciąż nie dostrzegać lasu. Można wiedzieć, że od dwóch lat nie mamy w Polsce wraku tupolewa i czarnych skrzynek, ale sądzić, że państwo zdało egzamin w śledztwie smoleńskim. Można wiedzieć, że w ostatnim czasie poza katastrofą smoleńską straciło życie kilkadziesiąt ważnych w państwie osób, wśród których Andrzej Lepper, poseł PiS Marek Rosiak czy Sławomir Petelicki to jedynie wierzchołek góry lodowej, ale nie widzieć zagrożenia dla demokracji. Można nie mieć obiecanych autostrad, za to raz na miesiąc wypadek na kolei, ale być przekonanym, że w Polsce nie robi się polityki tylko buduje drogi. Można patrzeć na Kościół oczami jego wrogów, ale uważać się za katolika. Można się cieszyć, że w końcu prowadzimy przyjazną politykę z Rosją i płacić najwięcej w Europie za gaz. Można przy własnej publiczności zająć ostatnie miejsce w najsłabszej grupie mistrzostw Europy i śpiewać „Polacy, nic się nie stało”.

Media to nie zabawka, to bardzo niebezpieczna broń. Tak w ręku agresorów, jak i tych, którzy chcą się przed agresją bronić. Uczmy się korzystać z mediów. Porównujmy. Nie przyjmujmy na wiarę tez otaczających się klakierami publicystów i celebrytów znanych z tego, że są znani. Używajmy Internetu, który dużo trudniej ocenzurować. Jeśli główne tygodniki przedstawiają kogoś jako taliba, sprawdźmy na Youtube dlaczego jest tak znienawidzony. Korzystajmy nie tylko z tradycyjnych mediów, ale i z anonimowych blogów poważnych autorów, które otwierają na rzeczywistość czasem zupełnie nieznaną. Szukajmy portali respektujących nasz system wartości. Czytajmy media katolickie, bo bez nich nie przekonamy się, że to, czego uczy Kościół jest jak najbardziej racjonalne. Ale przede wszystkim nie uciekajmy od prawdy. Nie dajmy się okłamywać, ale i nie chciejmy być okłamywani. Prawda może boli, ale jest lepsza. Bez niej jesteśmy skazani na totalną klęskę: narodową, społeczną i osobistą.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama