Hunowie u bram

Europejczyków, których nie zabije koronawirus czeka jeszcze następna i wiele dłuższa plaga

Europejczyków, których nie zabije koronawirus czeka jeszcze następna i wiele dłuższa plaga. Wystarczy popatrzeć na to, co się dzieje na granicy grecko-tureckiej, aby zrozumieć, że inwazja trwa.

Niedawno w Kazachstanie przy samej kirgiskiej granicy, gdzie mieszkam, Kazachowie niespodziewanie napadli na dungańskie wioski. Dunganie to tak jak Kazachowie muzułmanie, ale o zupełnie innej kulturze i tradycji. To Chińczycy-muzułmanie, którzy przybyli na średnioazjatyckie stepy na przełomie XIX i XX wieku, podczas prześladowań wznieconych w Chinach w okresie powstania bokserów. Dunganie to głównie rolnicy, zajmujący się ogrodnictwem, kupcy i rzemieślnicy, ludzie osiadli, spokojni, pracowici, przywiązani do swoich domów i kultury. Natomiast Kazachowie to koczownicy, potomkowie Czyngis-chana, wojownicy, porywczy i  dumni. W kilku dungańskich wioskach Kazachowie zaczęli podpalać domy i strzelać do tych, którzy ich bronili. Zanim się miejscowa władza zorientowała na granicy kirgiskiej było już tysiące zrozpaczonych kobiet, płaczących dzieci i mdlejących starców. Sceny dantejskie. Niemowlęta zaduszone na śmierć. W końcu zapory zostały przełamane i ogromny tłum przeszedł na kirgiską stronę. W tym samym czasie mężczyźni próbowali stawiać opór napastnikom. Po kilku dniach władza przywróciła porządek i kobiety, dzieci oraz starcy powrócili do swoich domów.

Cóż to ma wspólnego z wydarzeniami na granicy turecko-greckiej? Otóż nic. Na granicy mamy bandy rozwydrzonych młodzieńców szturmujących bramy raju. Przed oczami majaczy im niemiecki cud, o którym słyszą od swoich krewnych i znajomych, którzy już żyją w Niemczech: już widzą siebie przed telewizorem w miłym domku w Bawarii oglądających mecz Bundesligi z piwem w ręku kupionym za socjał dla dzieci i babci. To nie są uchodźcy, to nie kobiety mdlejące ze strachu i płaczące dungańskie dzieci na  granicy z Kirgistanem. Ci młodzi po prostu są cząstką nieprzeliczonych tłumów Azjatów i Afrykańczyków szukających lepszego życia. Nie mają pojęcia o naszej kulturze, tradycjach. W najlepszym wypadku nasz świat jest im obojętny, w gorszym paleni od wewnątrz kompleksami i  zawiedzonymi nadziejami, szybko nauczą się pogardy i nienawiści wobec wszystkiego, czego tak przecież pragnęli.

Co można zrobić? Otóż nie da się jak w przypadku koronowirusa założyć maseczki i kombinezonu ochronnego. Europa umiera. W 2050 będziemy kontynentem staruszków. Broń demograficzna jest najskuteczniejsza. To jak osmoza. Nie da się powstrzymać wody, która przenika do roztworu o większym stężeniu. Jeśli gdzieś kraj pustoszeje, to ktoś tę pustkę zapełni. Żaden mur czy drut kolczasty nie pomoże. Możemy tylko próbować wybrać kogo wpuścimy na europejskie pustkowia. Bo jak widać po naszych uniwersytetach garną się też do nas Chińczycy, Wietnamczycy czy Hindusi. Ci chcą się od nas uczyć, a to oznacza szacunek i akceptację wobec naszej cywilizacji. Oczywiście Chińczyków wpuścimy tylko po odpowiedniej kwarantannie.

Przy czym wymieranie Europy nie jest tylko wyłącznie procesem biologicznym. To także proces kulturowy i duchowy. Wypalenie sensu, zatracenie wartości, na których zbudowana jest własna cywilizacja, szaleńcza destrukcja fundamentów, na których stoi europejski dom, pustka duchowa, irracjonalizm, zniewolenie umysłu przez prymitywne ideologie. Listę można kontynuować bez końca. I tutaj każdy z nas może jednak coś zrobić. Przynajmniej odmulić własny mózg i pomóc w tym najbliższym.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama