Rozmowa z członkiem Stowarzyszenia "Twoja Sprawa"
O istnieniu i formach działania Stowarzyszenia Twoja Sprawa dowiedziałam się niedawno za sprawą bilbordu na warszawskiej starówce... Jakie były początki STS?
Stowarzyszenie powstało z poczucia bezsilności wobec coraz mocniej atakujących naszą przestrzeń publiczną producentów reklam. Zawłaszczają oni tę przestrzeń w sposób bardzo agresywny, często bez poszanowania dobrego smaku, kultury, wrażliwości - nie tylko dzieci, co samo w sobie jest szczególnie bolesne, ale w ogóle tych konsumentów, którzy nie mają ochoty na spotykanie się z treściami epatującymi brakiem kultury lub poniżającymi człowieka. W grupie przyjaciół uznaliśmy, że trzeba wymyślić narzędzie skutecznie przeciwstawiające się interesom tych, którzy psują naszą przestrzeń publiczną. Tak się złożyło, że reprezentowaliśmy profesje, które przydają się w tego rodzaju działaniach: byli wśród nas prawnicy, dziennikarze, ludzie od PR. Doszliśmy do wniosku, że marzy nam się społeczeństwo obywatelskie, będące w stanie na tego typu nadużycia nie tylko wymyślić dobre prawne rozwiązania i je forsować, ale także budować silną koalicję medialną oraz zrobić akcję społeczną, która zaangażuje jak największą grupę osób.
Nie ma więc mowy o spontanicznym, szybkim działaniu?
W naszych działaniach mniej jest impulsywności, a więcej planowania. Uruchomienie niektórych akcji to kwestia kilku godzin. Ale niektóre nasze działania przygotowywane są bardzo długo. Rozeznawana jest szkoda oraz to, kto jest jej beneficjentem, tj. kto zyskuje najwięcej na propagowaniu treści, które naruszają dobre obyczaje. Wnikliwie sprawdzamy również, jaki jest stan prawny, które z instytucji należałoby powiadomić, że takie zło się dokonuje, i czy mają one instrumenty, by skutecznie zareagować. Dopiero wtedy piszemy wnioski będące „gotowcami” dla tych uczestników naszych akcji, którzy chcą z nich skorzystać. Ostatni etap to dotarcie do możliwie największej ilości mediów, które opowiedzą o tej akcji, znając nasze argumenty, a nie używając narracji tych, którzy na łamaniu dobrych obyczajów i chamstwie robią swoje interesy, co przed powstaniem STS miało miejsce bardzo często. Jeżeli ktoś np. protestował przeciwko pornografii w kioskach „RUCH”, był z miejsca postrzegany jako nieprzystosowany do życia smętny świętoszek, który powinien siedzieć cicho i nie robić zamieszania.
Udało Wam się zmienić sposób mówienia o tych sprawach bez posądzania o zaściankowość?
I to przy pierwszej dużej akcji „Twoja sprawa - Twój ruch!”, gdy protestowaliśmy przeciwko sposobowi ekspozycji pism pornograficznych w sieci „RUCH”. W efekcie nawet liberalne media przyznały, że dzieci nie powinny być konfrontowane z tego rodzaju treściami w przestrzeni publicznej i bardzo życzliwie odniosły się do naszej akcji konsumenckiej. Nie zdziwiła nas taka reakcja, bo odrobina zdrowego rozsądku wystarczy, aby uznać niektóre praktyki firm za niedopuszczalne, szczególnie, gdy dotykają one dzieci.
Była skuteczna?
Pomimo włączenia się mediów, ówczesny prezes „RUCH” S.A., spółki będącej wówczas spółką Skarbu Państwa, nie odniósł się do postawionych zarzutów w sposób, który by nas satysfakcjonował. Kupiliśmy wówczas dwie akcje „RUCH” za 6 zł, nasi prawnicy wzięli udział w walnym zgromadzeniu udziałowców i zadaliśmy pytania, jakie zyski ma spółka z ekspozycji pism pornograficznych, czy zamieszczanie jej w oknach wystawowych jest zgodne z wewnętrznymi przepisami firmy i ile producenci tych pism płacą, że rezerwuje się dla nich czasem całe witryny kiosków. Prawo było wtedy po naszej stronie, bo akcjonariuszom trzeba udzielić odpowiedzi. Wywołaliśmy dużą konsternację na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy. Okazało się w końcu, że pornobiznes nie płaci za takie ekspozycje, a równocześnie pisma te odnotowują bardzo wysoki odsetek zwrotów. Akcja była oczywiście kontynuowana. Wraz z strażnikami miejskimi w Warszawie udało się spowodować nałożenie mandatów na opornych kioskarzy, a wieść o tym rozniosła się wśród właścicieli kiosków. Dziś oceniamy, że akcja „Twoja sprawa - Twój ruch” udała się, bo w ogromnej większości lokalizacji pisma pornograficzne zniknęły z widoku. Zdarzają się one obecnie niezwykle rzadko. Osiągnęliśmy to właśnie poprzez spokojne działalnie, normalną argumentację, z pomocą prawników, mediów i maili. Od trzech i pół roku udaje nam się odzyskiwać systematycznie kolejne pola.
Proszę wyjaśnić, jak można włączyć się w te akcje?
Jeśli ktoś wejdzie na naszą stronę: twojasprawa.org.pl i zapisze się na newslettera w zakładce „przyłącz się”, będzie otrzymywał informacje o aktualnych akcjach, w które może się włączyć. Każda zaplanowana przez nas akcja ma zająć osobie, która chce się w nią włączyć, nie więcej niż 3 minuty: trzeba przeczytać, o co w niej chodzi, napisać skargę lub skopiować tekst, który wcześniej przygotowaliśmy, i przesłać protest na podane adresy, wymyślając tylko tytuł maila. Potem - czekać i zbierać owoce razem z nami. To chyba niedużo, by poczuć się istotnym elementem społeczeństwa obywatelskiego... Wbrew temu, co się sądzi o sile e-maila, jeśli ktoś dostanie w tej samej sprawie 2 tys. listów jednego dnia, to robi to na nim wrażenie. Obecnie współpracuje z nami około 10 tys. konsumentów i ich liczba stale rośnie. Ważne jest dla nas to, że są to ludzi o różnych poglądach społecznych, politycznych, religijnych. Bo ludzi dobrej woli jest wielu. Trzeba im tylko dać przestrzeń do działania.
Czy przeciętny Polak mieszkający z dala od stolicy może wpływać na to, co znajduje się np. na bilbordach w jego mieście?
Nie ma tutaj żadnej różnicy. Nie ograniczamy się do Warszawy, ale staramy się zajmować akcjami ogólnopolskimi, czasem również lokalnymi. Na naszej stronie zamieszczamy podpowiedzi, co można zrobić. Na pewno polecam kontakt z reklamodawcami. Czasami wystarcza dobrze napisany list z argumentacją, że tego typu reklama świadczy o nim jak najgorzej i prędzej odbierze mu klientów, niż przysporzy, że instrumentalne traktowanie człowieka nie kojarzy się dobrze, bo jest zwyczajnym obciachem i próbą manipulowania emocjami ludzkimi. Warto zebrać grupę osób, które zrobią to z nami. Można też o sprawie poinformować nasze stowarzyszenie. Czasem podejmujemy takie inicjatywy. Niekiedy, jeżeli następuje ewidentnie przekroczenie prawa, na przykład naruszenie art. 141 Kodeksu wykroczeń, który mówi o upublicznianiu treści nieprzyzwoitych, można wówczas udać się do straży miejskiej lub na policję. Istnieje szansa, że funkcjonariusze ukarzą delikwenta mandatem.
Oczywiście samemu działa się trudniej. Dlatego półtora roku temu zaczęliśmy w Polsce tworzyć ośrodki lokalne, aby mając osoby na miejscu, które wiedzą, jak przeprowadzić tego typu akcje, do doraźnych spraw w regionie angażować także naszych abonentów newsletterowych. Nie wszystkie będą skuteczne, ale warto próbować. Wbrew pozorom nie jest to takie trudne, bo rośnie wrażliwość społeczna. Na przykład Rada Reklamy zaczęła wydawać w tym roku bardzo dobre orzeczenia, co wcześnie zdarzało się rzadko. Sądzimy, że jest to wynikiem masowego składania skarg przez konsumentów biorących udział w naszych akcjach.
Objęliście patronat medialny nad pierwszym polskim wydaniem książki Gail Dines „Pornoland. Jak skradziono naszą seksualność”. Dlaczego?
Autorka od lat bada temat pornografii. Jest lewicową feministką, a tu nagle wydało ją katolickie wydawnictwo „W drodze”. Tego typu alians musiał się nam spodobać. Uznaliśmy, że najwyższy czas, by w Polsce, gdzie ten temat często spycha się na tor bardzo daleki, uważany za śmieszny czy kompromitujący tego, kto upomina się o normalność, pojawiła się publikacja, która pokaże, czym tak naprawdę jest współczesna pornografia. Bo o ile głośno piętnuje się zachowania rasistowskie albo przemoc wobec człowieka w innych gałęziach rynku, to w ramach przemysłu pornograficznego działania takie są niezauważane lub co gorsza akceptowane i przykryte zasłoną milczenia. Przemysł ten potwornieje z roku na rok. Pojawiają się w nim elementy sadyzmu, ponieważ główny nurt pornografii epatuje przemocą, upadlając głównie kobiety. Niekiedy ociera się nawet o pedofilię. Czas „świerszczyków” już dawno minął. Jesteśmy w miejscu, które trudno opisać cywilizowanym językiem. Dzisiaj dziecko nie musi znać liter, by przypadkiem trafić w internecie na miejsce przenoszące w inny stan świadomości, okropne i przerażające. Koszty społeczne tego upadlającego przemysłu będą bardzo wysokie. Mówimy tutaj o ogromnym procencie uczniów szkół podstawowych, gimnazjów i liceów, którzy mają stały dostęp do brutalnej pornografii.
Uprzedmiotowienie i upadlanie kobiet jest jednak szerszym zjawiskiem. Nie tak dawno obok dworca centralnego w Warszawie wisiał ogromny bilbord reklamujący film. Umieszczono na nim zdjęcie nastolatki oraz epitety, których przez szacunek dla czytelników nie będę powtarzał. Jakie przekonanie rodził u przechodzących obok niego i czytających te treści dzieci? Jeżeli świat dorosłych sugeruje, że na dziewczynę można powiedzieć w taki wulgarny sposób, to pewnie można tak powiedzieć do koleżanki...
Nie jest to jednak powód do załamywania rąk. Po prostu trzeba robić swoje, powoli czyścić tę przestrzeń i doprowadzać do tego, by ci, którzy łamią prawo i dobre obyczaje, byli surowo karani i aby nie opłacały im się takie praktyki. Można zacząć od zapisania się do naszego newslettera na www.twojasprawa.org.pl.
Dziękuję za rozmowę.
Echo Katolickie 47/2012
opr. ab/ab