Artykuł z tygodnika Echo katolickie 41 (745)
Czasem człowiek popada w konfuzję. Szczególnie, gdy słyszy słowa z dzisiejszej „nowomowy”, stanowiące nie tyle opis rzeczywistości, co formę ujarzmiania przeciwnika.
Jednym z takich słów jest „rasizm”. Oskarżenie kogoś w dzisiejszym społeczeństwie o skłonności rasistowskie równa się jego śmierci cywilnej. Takiemu człowiekowi nie podaje się ręki, nie zaprasza na salony, staje się on wyrzutkiem społeczeństwa.
Problem w tym, że nie ma jak dotąd jasnej, obowiązującej definicji rasizmu. Nawet Konwencja o Eliminowaniu Wszystkich Form Dyskryminacji Rasowej ONZ z 1966 r. mówi wyraźnie o „dyskryminacji rasowej”, przez którą rozumie „rozróżnianie, wykluczanie, restrykcje lub preferencje na podstawie rasy, koloru, urodzenia, albo narodowego lub etnicznego pochodzenia, które mają na celu lub powodują niweczenie, umniejszanie uznania, cieszenia się z lub wykonywania, na równych zasadach, praw ludzkich i podstawowych wolności w polityce, ekonomii, w sferze socjalnej, kulturalnej, lub jakiejkolwiek innej dziedzinie życia publicznego”. Ciekawostką jest to, że podstawą do przeciwstawiania się dyskryminacji rasowej jest ciche przyjęcie faktu, że pomiędzy ludźmi zachodzą jakieś różnice, które można nazwać rasowymi (dyskryminacja na podstawie rasy zakłada istnienie takowej). O co więc tutaj chodzi?
Całkiem niedawno w szkole podstawowej Purford Green w miejscowości Harlow w hrabstwie Essex dziewięcioletni Steven został oskarżony przez nauczyciela o zachowania rasistowskie i napiętnowany poprzez wpisanie nagany do akt szkolnych, ponieważ pod wpływem opowieści na lekcji historii o II wojnie światowej, chcąc zapewne w dziecięcy sposób wyrazić opowiedzenie się po stronie napadniętych, wyciągnął rękę w kierunku kolegi i stwierdził: „Strzelam do Niemców!”.
Pomijając nadgorliwość nauczyciela, można zadać pytanie, gdzie tutaj jest ów rasizm. Można mówić o jakiejś ksenofobii, jeśli człowiek się uprze, ale o rasizmie? Wszak teoretycznie Anglosasi i Niemcy to ta sama „rasa”. Podobnie rzecz ma się ze słynnym już dzisiaj wystąpieniem o. Rydzyka, żartem ministra Sikorskiego czy wybrykiem pewnego posła Platformy Obywatelskiej. Dlaczego tak się dzieje? Otóż zapewne dlatego, że sami już niezbyt dokładnie wiemy, czym się charakteryzuje pojęcie „rasy”, a wystąpienie przeciwko inności kwalifikujemy w kategoriach rasizmu. Tylko że w ten sposób popadamy w paranoję.
Weźmy pod uwagę tego małego Brytyjczyka. Jeśli jego czyn był rzeczywiście rasistowski, to skąd u niego ten pomysł? Oczywiście, mógł wynieść takie zachowania z domu, ale tam nie słyszał nawet o pojęciu rasy, gdyż po powrocie ze szkoły zaczął wypytywać matkę, co samo słowo „rasizm” znaczy. Ze szkoły też go nie wyniósł, bo ta zareagowała natychmiast, jak to widzieliśmy. W związku z tym można podejrzewać, że jeszcze mógł się spotkać z tym w mediach lub Internecie, ale dojmująca poprawność polityczna w nośnikach informacji wydaje się temu przeczyć. Pozostaje więc jedno wytłumaczenie - biologiczne. Człowiek rodzi się rasistą. A jeśli tak, to rasizm jest naturalny. Po prostu kołomyja. Dzięki „sprawnemu i czujnemu” nauczycielowi, który chcąc zniszczyć rasizm, zdaje się go po prostu potwierdzać.
Ciekawostką w tym wszystkim jest to, że zazwyczaj (a nawet można stwierdzić, że zawsze) rasistami są ludzie o białym kolorze skóry. Tak przynajmniej wynika z doniesień medialnych. Nie słyszałem o rasistowskich Murzynach, Indianach, Hindusach (chociaż to właśnie ich kultura stanowi najstarszy rezerwuar zachowań rasistowskich) Latynosach czy Arabach. Każdy ze znawców tego problemu zna wypowiedź H.P. Lovecrafta (nota bene nie tylko rasisty, ale i ateisty, co przeczy religijnemu podłożu rasizmu): „Czarnuchy są biologicznie niższe od rasy białej”, a jakoś nikt nie zauważa wypowiedzi guru murzyńskiej społeczności w USA, Malcolma X: „Gdy się urodziłem, byłem czarny. Dorosłem i jestem czarny. Kiedy jestem chory, kiedy umieram, jestem czarny. Ale wy? Kiedy się rodzicie, jesteście różowi. Kiedy dorastacie, jesteście biali. Kiedy chorujecie, jesteście zieloni. Wystawieni na słońce stajecie się czerwoni. Kiedy jest wam chłodno, jesteście błękitni. Kiedy umieracie, jesteście fioletowi” czy innej: „Nasza religia każe nam być inteligentnymi. Bądź spokojny, uprzejmy, przestrzegaj praw, szanuj wszystkich. Ale jeśli ktoś położy na tobie rękę, wyślij go na cmentarz.” Dlaczego jego wypowiedzi nie nazwać rasistowskimi? Czy nie dlatego, że wypowiedział je człowiek o czarnym kolorze skóry?
Różnice pomiędzy ludźmi zachodzą i widać je gołym okiem. Nie można powiedzieć, jak pani Bouvier, bohaterka sztuki Géralda Sibleyrasa „Napis”, że nie widzi się różnicy pomiędzy czarnym i białym, bo ona rzuca się w oczy, tak jak różnica pomiędzy czerwonym i żółtym (mówię o kolorach). Różnice geograficzne sprawiły, że różnimy się między sobą. Nawet medycyna zauważa, że czasem leczenie wymaga rozpoznania grupy etnicznej (Nature Genetics pisał w 2004 r. o tym, jak niektóre z lekarstw działają lepiej w danych grupach etnicznych). Co nie ma nic wspólnego z odmawianiem ludzkiej godności ludziom o innym kolorze skóry.
Gra nie toczy się o uznanie praw ludzi o różnych kolorach skóry, ale raczej o zglajszachtowanie kulturowe. Dlatego dzisiejsi teoretycy rasizmu z rzadka mówią o rasizmie „kolorowym”, a koncentrują się na „rasizmie kulturowym, mającym przejawiać się w tym, że dana społeczność żąda od przybyszy dostosowania się kulturowego, a przynajmniej zaakceptowania istniejącej na danym terenie kultury, będącej wynikiem wielowiekowego dostosowania się człowieka do istniejących tu warunków życia oraz poznawczego kontaktu z rzeczywistością. Toczy się walka o cywilizację. Jasno wyłożył to cytowany wcześniej Malcom X: „Ameryka musi zrozumieć Islam, ponieważ jest to jedyna religia, która usuwa ze społeczeństwa problem rasowy.” I to trzeba zrozumieć, gdy mówi się o rasizmie. Pozwoli to na z jednej strony szacunek dla drugiego jako człowieka, ale z drugiej - na odważną obronę kultury, która stanowi o naszej tożsamości.
opr. aw/aw