Dzisiejsza przestrzeń informacyjna w naszym społeczeństwie ma to do siebie, że przesiąknięta newsami charakteryzuje się totalną zmiennością i związanym z nią szybkim zapominaniem.
Dzisiejsza przestrzeń informacyjna w naszym społeczeństwie ma to do siebie, że przesiąknięta newsami charakteryzuje się totalną zmiennością i związanym z nią szybkim zapominaniem.
Mało kto pamięta już dzisiaj wypowiedź posłanki Krystyny Pawłowicz, która na forum sejmowym zarzuciła związkom osób tej samej płci ich jałowość dla społeczności. I burzy, która się potem rozpętała nad panią poseł, również już nie zachowujemy w pamięci. Cóż, widać takie mamy dzisiaj społeczeństwo. I żyć z tym jakoś trzeba. Jednak o ile ze społeczeństwem posiadającym objawy choroby Alzheimera jeszcze idzie wytrzymać, to jednak z innym rodzajem jałowości już nie. Mam na myśli jałowość intelektualną, popularnie nazywaną głupotą lub głuptactwem. Czasem zastanawiam się, jak to doświadczenie opisać. W jednym z filmów, bodajże w „Taka piękna katastrofa”, bohaterka stwierdza, że gdy melodia zbliża się do finału i nagle się urywa, wówczas czuje się niespełniona psychicznie. Podobnie chyba jest i w tym przypadku. Owa jałowość intelektualna jest nie tylko brakiem dostatecznego wykształcenia czy też brakami w posiadanych informacjach, ile raczej niezdolnością (bo o celowym wprowadzaniu w błąd słuchacza lub innego interlokutora chyba nie ma tutaj mowy), a więc niezdolnością do wyciągnięcia ostatecznych konsekwencji z własnego słowotoku. I oto zamiast wspaniałego wybuchu intelektualnego wulkanu, oświetlającego rzesze nieoświecone, mamy raczej do czynienia z lekkim popuszczeniem gazów intelektualnych, zanieczyszczających atmosferę i czyniących ją nieznośną dla logicznie myślących (gdyż inni i tak uznają to za perfumę). A z ocząt osoby prezentującej swoje poglądy (lub to, co ona tak określa) wyziera głęboka tęsknota, wręcz tęsknica niemożebna. Za rozumem.
Przyznam się, że czasami mam żal do Pana Boga, iż niezbyt dokładnie kieruje moją ręką, gdy włączam radio w samochodzie w czasie jazdy. Tak stało się w ostatnią sobotę, gdy poruszając się moim pojazdem (zapewne „znawcy myśli papieża Franciszka” oskarżą mnie o życie ponad stan i niepamiętanie o głodujących dzieciach w Afryce), natrafiłem na rozmowę „intelektualistów” na tematy bieżące. Wśród rozmówczyń były m.in. Julia Pitera i Kinga Dunin. Rozmowa dotyczyła dwóch tematów (tyle zdołałem wytrzymać), a mianowicie skazania red. Tomasza Terlikowskiego w sprawie Alicji Tysiąc oraz wypowiedzi arcybiskupa Józefa Michalika i przeprosin za nią. Otóż w pierwszej sprawie wysłuchałem sążnistego monologu pani - matki Partii Kobiet, która (pani matka, a nie partia) twierdziła, że dobrze się stało, ponieważ prawdopodobnie red. Terlikowski zrozumie wreszcie, że w naszym społeczeństwie znajdują się osoby inaczej myślące niż on i pozwoli im na kształtowanie własnego życia tak, jak tego chcą. Acha, wypowiedź dotyczyła oczywiście możliwości zabijania nienarodzonych dzieci (przepraszam marszałek Kopacz za użycie tak „drastycznego” słowa). Zastrzegam jednocześnie, że to, co teraz piszę, odnosi się do wypowiedzi Kingi Dunin, a nie Alicji Tysiąc (bo może i mnie postara się ona posadzić na ławie oskarżonych). Otóż gdyby tylko wyciągnąć konsekwencje z wypowiedzi matki - założycielki PK, to trzeba by przyjąć, iż każda społeczność powinna pozostawić jednostce możliwość czynienia tego, co wynika z jej wizji świata. Dlaczegóż więc zabrania się w naszym kraju np. zabijania rytualnego zwierząt? Przecież są w naszej społeczności ludzie, którzy uznają zwierzęta za maszynę tylko cokolwiek ożywioną. Pozwólmy więc im na swobodę działania i nie karzmy za ucieleśnianie własnej wizji świata. Albo istnieją wszak (a może to tylko wizja przyszłości) ortodoksyjni muzułmanie, którzy każdą kobietę chcą ubrać w rytualną burkę. Oczekuję więc, że pani Dunin bez słowa sprzeciwu oblecze się w ten strój, gdy tylko od niej tego zażądają. Wszak należy uznać nawet te poglądy, z którymi się nie zgadzamy. Powiecie Państwo, że to sofistyka. Tak, zgadzam się, ale zauważcie, że logicznie wypływająca z intelektualnych gazów pewnej pani.
Natomiast Naczelna Tropicielka Śledzi w Śmietanie za ponad 5 zł zajęła się metropolitą przemyskim. W swoim przydługawym cokolwiek wystąpieniu (zresztą posiada ku temu swoistą predylekcję) stwierdziła była, iż dobrze się stało, że arcybiskup Michalik przeprosił za swoje słowa, jednakże powinien kajać się jeszcze za inne nieprzemyślane wypowiedzi, chociażby w kwestiach bieżącej polityki wewnątrzkrajowej. I tu Pani Tropicielka gwałtownie przerwała. Szkoda, bo może dowiedzielibyśmy się, o jakie wypowiedzi hierarchy chodziło. Być może o kwestie sprawiedliwości społecznej, a może o kwestie kulturowe, a może kajać się powinien za domaganie się od polityków wierności danym obietnicom. Nie dowiedzieliśmy się, więc mogę sądzić, że posłanka siły przewodniej nakazywała arcybiskupowi kajanie się za te wypowiedzi, które niezgodne były lub są z obecnym stanowiskiem jej partii. Przy tej okazji warto wspomnieć gwałtowne słowa red. Moniki Olejnik, która w porannej rozmowie w pewnej rozgłośni radiowej, krytykując ks. Oko (piętnującego ideologię gender), oświadczyła: „Ks. Oko zaatakował nawet ks. Bonieckiego, to się w głowie nie mieści”. Prawda, że straszne... jak śmiesznym można być. Ks. Bonieckiego (zbratanego z Nergalem drącym Biblię, czule ją nazywającym przy tym g...em) krytykować nie można, ale np. biskupa Hosera czy arcybiskupa Michalika to już tak. Więc co jest kryterium? Otóż związek ideologiczny danego duchownego z obecną siłą przewodnią narodu. I co ciekawe, zdaje się nią nie być PO, ale jakaś głębsza struktura rozdająca karty. I tak się toczą przez eteryczne korytarze dzieje tęsknicy współczesno-polskiej, w której coraz bardziej widać bezbrzeżną tęsknotę za rozumem.
Na koniec z innej beczki. Czy dowiedzieli się Państwo z jakichkolwiek mediów, że oto nie tylko „sfaszyzowane” Węgry pod rządami „obwiesia” Orbana, ale również i Irlandia pachnąca zielenią postanowiła odrzucić „bratnią pomoc” Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Unii Europejskiej w walce z kryzysem? I wszystko wskazuje na to, że oba kraje będą gospodarczo miały się dobrze. A my jak zwykle w przedsionkach dla petentów... Kiedyż wreszcie przestaniemy jako cały naród zarabiać na brukselskie posadki dla wybrańców? Zapewne wtedy, gdy zaczniemy myśleć... logicznie i samodzielnie. A jak na razie to naszym sportem narodowym zdaje się gonienie pedofila i faszysty. Bo na piłkę nożną liczyć nie można. Dobrze, że od czasu do czasu „elity intelektualne” popuszczą gazy. Choć śmierdzi, to jednak pośmiać się można. Jeszcze można.
KS. JACEK WŁ. ŚWIĄTEK
Echo Katolickie 42/2013
opr. ab/ab