Afera z nagraniami wykazała całkowitą różnicę pomiędzy głoszonymi publicznie hasłami a przekonaniami wewnętrznymi wielu luminarzy polskiej sceny politycznej
Karol Darwin w przedmowie do swojego dzieła „O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego” dość wyraźnie stwierdzał: „Jestem całkowicie przekonany, że gatunki są zmienne i że gatunki należące do jednego tak zwanego rodzaju są w prostej linii potomkami jakiegoś innego, zazwyczaj wygasłego gatunku. Jestem prócz tego przekonany, że dobór naturalny był najważniejszym, chociaż nie wyłącznym czynnikiem przekształcania gatunków”.
Jego silne przekonanie stało się podstawą dla dzisiejszych zwolenników teorii ewolucji niemal równym natchnieniu biblijnemu. Ale, jak każda teoria naukowa, również ta miała i ma swoich zażartych przeciwników. Jednym z nich jest były poseł do Parlamentu Europejskiego, a wcześniej m.in. w latach 1986-89 członek Rady Konsultacyjnej przy Przewodniczącym Rady Państwa, Maciej Giertych, prywatnie zaś ojciec znanego z mundurków szkolnych i nagranego w ramach afery taśmowej mecenasa Romana Giertycha. Ta ostatnia sensacja zdaje się jednak przeczyć zaangażowaniu pana profesora na rzecz zwalczania darwinistycznej koncepcji powstania różnorodności gatunkowej, a przynajmniej zadaje temu zaangażowaniu dość dojmujący cios. Afera z nagraniami dokonanymi w restauracji „Sowa i partnerzy” (chyba jakoś tak nazywało się owo miejsce, w którym „uknuto spisek przeciw przewodniej sile narodu”) wykazała całkowitą różnicę pomiędzy głoszonymi publicznie hasłami a przekonaniami wewnętrznymi wielu luminarzy polskiej sceny politycznej, w tym również mecenasa Romana Giertycha. Można tę różnicę wytłumaczyć tylko zajściem dość szybkiej ewolucji ideowej. Inaczej, przyjmując stanowisko „kreacjonizmu politycznego”, trzeba byłoby stwierdzić, że oni tacy byli od początku, a to nastręcza wielu straszliwych konstatacji.
Postać Romana Giertycha przez długi czas była elementem dość poruszającym polskiej sceny politycznej. Nie można było wobec jego poglądów przejść obojętnie, gdyż wzbudzał on konieczność natychmiastowego opowiedzenia się za nim lub przeciw niemu. Także i ostatnie lata, gdy popierając Donalda Tuska wprowadzał w zakłopotanie danych swoich zwolenników, stanowiły czas równie polaryzującego wpływu na społeczną świadomość przynajmniej niektórych Polaków. Zastanawiającym jednak w kontekście ujawnionych w tygodniku „Wprost” nagrań jest w przypadku tego polityka rozbieżność pomiędzy wcześniejszymi istniejącymi w przestrzeni publicznej związanymi z jego osobą poglądami a zapisem „rozmów ukrytych”. Pamiętając chociażby tylko emocje związane z pomysłami edukacyjnymi z czasów jego urzędowania w ministerstwie edukacji narodowej, nie sposób nie dostrzec, iż człowiek głoszący wcześniej potrzebę wskazywania wzorców ideowych oraz dyscyplinowania młodego pokolenia w celu dobrego wychowania, sam okazuje się cynikiem politycznym, ekonomicznym lub też ideowym. Owszem, zapewne w tym przypadku pojawi się linia obrony polegająca na podawaniu do sądu osób, które tę tezę będą podawać, ale nie sposób odnieść wrażenia, iż twórca Ligi Polskich Rodzin znalazł się w sytuacji króla z baśni Andersena, którego dziecko nazywa nagim. Jednakże nie najważniejszym jest fakt, iż ta nagość się ujawniła, zresztą lepiej późno niż wcale. Zasadniczym jest pytanie czy ta postawa to wynik przemiany (czyli ewolucji), czy też była ona już od początku kariery politycznej? Czyli typowy spór pomiędzy ewolucjonizmem a kreacjonizmem.
Powyższe słowa wypowiedział sam Roman Giertych w czasie debaty publicznej przy okazji ujawnienia w 2006 r. dokumentów poświadczających rozmowy i układy Jacka Kuronia z władzami komunistycznymi. Słowa te jednak stanowią dzisiaj miecz obosieczny. Polakom rzeczywiście należy się prawda, także o tym, czy ostatnie 25 lat ponoć wolnej ojczyzny to lata kształtowania przestrzeni prawdy, czy też terenu dla interesów hochsztaplerów i naciągaczy społecznych. I nie chodzi tu już tylko o podsłuchaną rozmowę twórcy Ligi Polskich Rodzin, lecz o wszystkie ujawnione i nieujawnione nagrania luminarzy polskiej sceny politycznej. Wyłaniający się z nich obraz przypomina lokalny bazar, na którym dokonuje się handelku spod lady i gdzie trudno odróżnić kupca od rzezimieszka. Czy jednak ten obraz nie docierał do polskiej opinii publicznej już wcześniej? Przecież przy okazji wielu wcześniejszych afer „budziliśmy się z letargu” III RP dostrzegając, że nie z wypaczeniami mamy do czynienia, ale ze stałymi społecznymi i mechanizmami jakby dobrze ugruntowanymi. Idole polityczni okazywali się doskonale umoczonymi w niecne konszachty gangsterami, wychodziły na jaw powiązania pomiędzy światem mediów głównego nurtu a polityczno-gospodarczą elitą, a społeczeństwo jawiło się jak stado baranów czekających na golarkę. Czyż więc dzisiejsze nasze spojrzenie na rzeczywistość zasługuje na litość, skoro wcześniejsze lekcje niezbyt dobrze wykuliśmy? Wielu komentatorów dzisiejszego stanu polskiego społeczeństwa zwraca uwagę na bierność Polaków wobec ujawnionych faktów. Są oczywiście znaczne części polskiego społeczeństwa, które dość zdecydowanie zdają się przeciwstawiać takiemu kształtowi polskiej rzeczywistości politycznej. Jednakże gros Polaków zdaje się wszystkie te sprawy mieć w głębokim poważaniu. Dlaczego? Bo milcząco zaakceptowało rzeczywistość taką, jaka jest, a prawda o układzie podokrągłostołowym przeniknęła jakby za pomocą osmozy do naszej polskiej mentalności, dodatkowo uśpiona mitem wybicia się na niepodległość i wolność.
Słowa te zastosowane przez byłego ministra edukacji narodowej wobec systemu szkolnego w Polsce zdają się doskonale pasować do dzisiejszych elit polityczno-społecznych, a przynajmniej tych, które dzierżą władzę. Większość Polaków - choć publicznie do tego się nie przyznaje - doskonale zdaje sobie sprawę, że nie jest to wynik ewolucji poglądów, ale skutek stworzonego na potrzeby transformacji PRL i bloku sowieckiego typu społeczeństwa, które u podstaw posiada te same cechy, co wcześniejsze mutacje sowieckiej państwowości. Główną jej cechą była umiejętność „załatwiania interesów” szczególnie dzięki podpięciu się pod aktualnie sprawujących władzę. Dla tego typu mentalności nie było konieczne ukształtowanie charakterologiczne jednostki, bo to rodziłoby tylko problemy. Ważniejszy był konwenans lukrujący gębę rzezimieszka. I to, niestety, dzisiaj wychodzi.
ks. Jacek Wł.
Świątek
Echo Katolickie
28/2014
opr. ab/ab