Media i manipulacja
Odnoszę niekiedy wrażenie, że medialny światek traktuje mnie i pozostałą polską populację jak skrajnych idiotów. Najczęściej przybiera to formę wciskania do naszych głów tez tak nieprawdopodobnych, że zdają się przypominać bajania przepitego faceta na kacu gigancie następnego dnia rano.
Słuchając tych medialnych wynurzeń, ze zdumieniem przecieram oczy i zastanawiam się, czy naprawdę sam twórca wierzy w to, co przekazuje pozostałej braci narodowej. Weźmy np. relacje z napływu tzw. uchodźców na europejskie tereny. Dziennikarz dwoi się i troi, żeby udowodnić odbiorcom, iż zasadniczy trzon owej fali stanowią kobiety i słaniające się z głodu dzieci, opisuje przed widzami dramat najsłabszych, a tymczasem obrazek za jego plecami pokazuje młodych silnych mężczyzn wędrujących z uśmiechem do krajów, w których, co sami podkreślają, pracuje się krótko, otrzymuje się niebotyczne pieniądze, a dodatkowo ma się od ręki mieszkanie. Słuchając dziennikarza i oglądając w tle jego wypowiedzi takie obrazki, zastanawiam się nad straszliwym położeniem reportera, który stara się mi udowodnić, że nie jest tak, jak widzę na telewizyjnym ekranie. No cóż, praca żurnalisty okazuje się dzisiaj niebotycznie trudna. Problemem wydaje się jednak i to, że widzowie zdają się łykać bez zmrużenia oka wszystko, co jest przekazywane. Z czego to wynika?
Z dzieciństwa każdemu pozostają wspomnienia, które z biegiem lat utrwalają się w naszym umyśle, kreśląc kraj z czasów dziecięcych. Znamiennym rysem tego krajobrazu jest jego nieskomplikowana natura. Coś na kształt kreskówki. Może więc i dlatego we wspomnieniach odżywają obrazy Bolka i Lolka, psa Reksia, Myszki Miki, Kaczora Donalda i wielu innych. Nieskomplikowane obrazy, zaznaczone dobrze widoczną kreską, o niezbyt rozbudowanej fabule. Weźmy np. filmik obrazujący młodzieńcze lata kota Toma i myszy Jerry. Oglądając kolejne odcinki z ponad 60 wyprodukowanych przez amerykańską wytwórnię, człowiek może odnieść wrażenie, że jedynym celem istnienia tych stworzeń jest nieustanna gonitwa jednego za drugim oraz stosowanie forteli z rozweselającym widza finałem. Zwierzątka te nie jedzą, nie piją, nie śpią, nie uczą się, nie mają dylematów dorastających młodych, nie posiadają żadnych trudności i nie frasuje ich nic poza zasięgiem ich mieszkanka. Telewizyjny obraz być może w jakiś sposób uczy młodego człowieka, że żadne działanie w naszym życiu nie ucieknie od właściwych mu konsekwencji, ale w gruncie rzeczy utrwala również w umyśle obraz zarysowanego grubą kreską niezbyt trudnego świata. I to jest właśnie owo przekleństwo, dzięki któremu w dorosłym życiu poszukujemy łatwych i nie za bardzo zmuszających do myślenia obrazów rzeczywistości. A przykłady takiego podejścia same się nasuwają. W końcu jesteśmy w ogniu ostatniej prostej kampanii wyborczej.
Weźmy chociażby jedno z ostatnich działań rządzącej obecnie premier, która postanowiła zawalczyć z mową nienawiści za pomocą farby i wałka malarskiego. Zakładam prawdziwość znalezionego przez jej sztab wyborczy napisu na murze jakiegoś śmietnika osiedlowego, bramy wjazdowej czy innej budowli, chociaż znaleźć można było również i takie doniesienia, że napis ten został namalowany kilka godzin wcześniej, a zaproszeni na event dziennikarze zauważyli świeżość farby. Przyjmuję jednak, że coś takiego jak ustawka w świecie kampanii wyborczej nie ma miejsca (cóż, niech będę łatwowierny). Idiotyczność tego przekazu medialnego nie polega wcale na tym, że w świecie realnym nie mamy do czynienia ze słowami i pismem, które sieją nienawiść pomiędzy ludźmi. Mamy i należy je zdecydowanie tępić. Głupota, którą się nam serwuje, i która natychmiast znajduje naśladowców, polega na jednym założeniu i na jednym kłamstwie. A mianowicie na tym, że krzewi ono wiarę, iż takie działania wyrugują z przestrzeni publicznej obrzucanie błotem i sianie nienawiści oraz na tym, że usprawiedliwia napastliwość osób z kręgu obecnej ekipy rządzącej. Bo przecież ta sama pani, która z werwą zbliżoną do zapału polskiego hydraulika na kontrakcie zagranicznym rzuca się do przemalowywania rzeczywistości, nie może być w innych sytuacjach osobą rzucającą inwektywy i insynuującą cokolwiek niezgodnego z prawdą wobec swoich politycznych przeciwników. A wystarczyło obejrzeć wyemitowany kilka dni później wywiad w telewizji publicznej, by okazało się, że rzeczywistość skrzeczy. Ponadto warto zadać sobie pytanie, czy jasne powiedzenie prawdy, nawet jeśli musi to zawierać oskarżenie drugiego o zaniechania czy nawet złe czyny, oznacza mowę nienawiści? Przerzucenie na opozycję odium nienawistnika jest prostym zabiegiem rodem z kreskówki, w której zarysowane grubą kreską postacie z natury są tylko dobre lub tylko złe. Czy gorszym przestępstwem od głupawego napisu „Jude won!”, namalowanego przez małolata lub gorliwego członka sztabu wyborczego własnej partii, nie jest fałszowanie obrazu rzeczywistości poprzez takie ustawianie wyborców? Wystarczy tylko wskazać, kto jest głupim i zaciekłym w swoich działaniach kotem, a kto uciemiężoną inteligentną myszą.
Inną rzeczą jest stosowanie przemilczeń. Ostatnio wyborczą scenę rozpaliły do namiętności dwa wydarzenia, i to wcale nie związane z głównym nurtem polskiej polityki. Chodzi mianowicie o odwiedziny przez prezydenta Andrzeja Dudę prezesa Jarosława Kaczyńskiego oraz wezwanie do pałacu głowy państwa minister Piotrowskiej. Oba te wydarzenia w narracji mediów tzw. głównego nurtu miały dobitnie świadczyć o nieprzygotowaniu obecnego prezydenta do pełnienia funkcji ojca całego narodu oraz o ręcznym sterowaniu przez prezesa najważniejszym urzędnikiem państwowym. Nikt jakoś nie zadał sobie trudu, by przypomnieć sobie, jak to poprzednik Andrzeja Dudy spotykał się z ministrami bez obecności premiera oraz nikt nie zadał sobie trudu, by wyciągnąć na światło dzienne jego odwiedzin u rozlicznych osób. Czy zgodnie z tą narracją nie należało stwierdzić, że także on był sterowany? Ale tego już nie usłyszeliśmy. Kreskówka bowiem nie może być dylematogenna. Ona ma dawać prosty obraz świata. Niekiedy wręcz prostacki. Bo elekcyjna urna zbliża się niechybnie, jak bez przymierzania koniec świata.
KS. JACEK WŁ. ŚWIĄTEK
Echo Katolickie 40/2015
opr. ab/ab