„Słuszna demokracja” skutecznie utrudnia życie katolikom, a rozdaje przywileje wszelakim mniejszościom seksualnym. Trybunał Konstytucyjny nie podziela jednak takiej wizji demokracji
Grudzień przyniósł dwa orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego. Wielce zasmuciły tych, którzy popierają demokrację, ale tylko „słuszną demokrację” (kiedyś mówiono o „demokracji ludowej”). „Słuszna demokracja” dziś charakteryzuje się m.in. tym, że skutecznie utrudnia życie katolikom, a rozdaje przywileje wszelakim mniejszościom seksualnym. Tymczasem Trybunał nie tylko, że nie przyłożył katolikom, ale odrzucił donosy i skargi tych, którzy chcieliby przyłożyć.
Po pierwsze, Trybunał Konstytucyjny stwierdził, że wliczanie ocen z religii do średniej na świadectwie nie narusza konstytucji. Po drugie, Trybunał uznał, że dofinansowywanie z budżetu państwa trzech uczelni: Papieskich Wydziałów Teologicznych we Wrocławiu i Warszawie oraz Wyższej Szkoły Filozoficzno-Pedagogicznej „Ignatianum” w Krakowie, jest zgodne z konstytucją i konkordatem. W obydwu przypadkach skarżącymi byli posłowie klubu Lewicy i Demokratów (był kiedyś taki polityczny twór).
Ubolewanie z powodu takich, a nie innych wyroków Trybunału wyrażały przede wszystkim media Agory — Radio TOK FM i „Gazeta Wyborcza”. Na falach Radia słyszałem jakiegoś wykładowcę prawa, który utrzymywał, że w Trybunale są niewłaściwi ludzie, robią bowiem z Polski państwo wyznaniowe. Rozumiem, że jego zdaniem w Trybunale powinni znajdować się ludzie prezentujący poglądy zdecydowanie antykościelne i chrystofobiczne, tak jak ci z Trybunału w Strasburgu. Na łamach „Wyborczej” nieoceniona w podszczypywaniu Kościoła Ewa Siedlecka wyraziła żal, że odrębne zdanie miała w orzekającym składzie Trybunału jedynie sędzia Ewa Łętowska. „Trudno oprzeć się wrażeniu, że w sprawach Kościoła katolickiego pozostali sędziowie raczej dają świadectwo, niż sądzą” — puentuje Siedlecka. A może jest tak, że sędziowie Trybunału orzekają obiektywnie z wyjątkiem właśnie Łętowskiej, która nie potrafi wyjść z pęt laickiej ideologii.
Niezadowoleni z orzeczeń polskiego Trybunału Konstytucyjnego uważają, że państwo w żadnej mierze nie powinno wspierać wartości chrześcijańskich, ale powinno szerzyć wartości laickie (kto i gdzie je wykuwa?). Nie wiem, w czym laickie idee miałyby być lepsze od chrześcijańskich, bo przecież absurdem byłoby twierdzenie, że laicyzm jest naukowy, a chrześcijaństwo jest tylko nie-naukową wiarą. Laicki światopogląd w Europie akceptuje aborcję, czyli zabijanie niewinnych nienarodzonych dzieci, a całkowicie odrzuca karę śmierci np. na wielokrotnych gwałcicielach i mordercach dzieci. Trudno w tego rodzaju „herodowo-postępowej” ideologii dopatrzeć się jakiejkolwiek „naukowości”.
Przeciwnicy obecności katolików (jako katolików) w przestrzeni publicznej zapewne z zadowoleniem przyjmują antykatolickie dziwactwa władz Wielkiej Brytanii. Otóż proponowana na wyspach ustawa „równościowa” została tak sformułowana, że biskupi musieliby przyjmować do seminarium czynnych homoseksualistów, transseksualistów itp., a także kobiety. Autorzy ustawy uważają bowiem, że ksiądz to zawód i nie można nikogo dyskryminować poprzez niedopuszczanie go do tego zawodu. A może by tak ogłosili, że bożonarodzeniowym Dzieciątkiem raz jest chłopczyk, a raz dziewczynka. Ma być po równo!
Wobec agresywnego naporu laicyzmu nie dość powtarzać: państwo nie ma być ani wyznaniowe, ani laickie, ma być normalne. Jeśli w normalnym państwie znakomita większość uczęszcza na lekcje religii, a niektórzy chcą studiować (nie tylko teologię, ale m.in. politologię, pedagogikę itd.) na wyższych uczelniach prowadzonych przez podmioty kościelne, to państwo powinno współpracować z Kościołem na rzecz dobra tych obywateli. Mam nadzieję, że nie dożyję czasów, w których jacyś ateiści zaskarżą do Trybunału święta Bożego Narodzenia jako godzące w laickość państwa. Póki co spokojnie możemy śpiewać: „Chwała Bogu na wysokościach i pokój ludziom dobrej woli”.
opr. mg/mg