Jak mniejszość zdobyła większość?

Zainteresowanie ślubami homoseksualnymi w Portugalii jest znikome. Skąd więc taka walka?

"Idziemy" nr 28/2010

Marcin Zatyka

Jak mniejszość zdobyła większość?

Po tym, jak 7 czerwca przed lizbońskim urzędem stanu cywilnego Teresa Pires zawarła ślub z Heleną Paixao, wielu znajomych zapytało mnie o kondycję portugalskiego społeczeństwa. Utarło się przecież nad Wisłą, że Portugalczyk, poza tym, że kibic piłkarski, to jeszcze katolik.

Licznie przyjeżdżającym do Fatimy pielgrzymom z Polski trudno zrozumieć dlaczego w kraju, gdzie 84% obywateli deklaruje przywiązanie do Kościoła Rzymsko-katolickiego, w ciągu ostatnich trzech lat wprowadzono aborcję na żądanie oraz śluby homoseksualne. Paradoksalnie, odpowiedź na to pytanie może dać nie tylko analiza aktualnej sytuacji politycznej Portugalii, lecz także ostatnia papieska pielgrzymka do tego kraju.

Kierujący socjalistycznym rządem Jose Socrates robi wiele, aby zbliżyć się do swojego politycznego ideału jakim jest Jose Zapatero. O ile jednak premier sąsiedniej Hiszpanii swoje lewicowe przekonania odziedziczył po dziadku, kapitanie oddziałów republikańskich podczas wojny domowej z 1936 r., o tyle szef portugalskiego gabinetu opiera swoją politykę na skrajnym koniunkturalizmie i sprycie. Nie jest zatwardziałym ideologiem i już w młodości dowiódł, że przejście z Partii Socjaldemokratycznej (w Portugalii ugrupowanie centro-prawicowe) do Partii Socjalistycznej nie kosztuje go ani wiele emocji, ani nie godzi w poczucie własnej wartości. Może za to umożliwić karierę polityczną i zapewnić dodatkowe korzyści. Na te Socrates był w ostatnich latach bardzo łasy.

Pomimo piętrzących się w 2009 r. zarzutów o udział premiera w aferach korupcyjnych i próbach przejęcia kontroli nad mediami, socjaliści wygrali jesienne wybory parlamentarne. Socrates zaś utwierdził się w przekonaniu, że naród, który nie ufa osłabionej wewnętrznymi sporami opozycji, wybaczy mu wszystko. Na dodatek Portugalczycy uwierzyli w zapowiedziane przez socjalistów przezwyciężenie kryzysu. Do czasu... Kiedy w listopadzie czarne chmury po raz kolejny zawisły nad premierem, w związku z podejrzeniami o jego udział w aferach korupcyjnych, a Portugalia znalazła się obok Grecji i Hiszpanii na liście najbardziej zagrożonych kryzysem państw UE, Partia Socjalistyczna przyspieszyła prace nad wprowadzeniem ustawy o ślubach homoseksualnych. Wszystko po to, by odwrócić uwagę opinii społecznej od szefa rządu, który kilka miesięcy wcześniej wycofał swoje poparcie dla kontrowersyjnego projektu.

W kraju, w którym ostatnią zawieruchę wojenną przyniosły wojska Napoleona, a polityczne rewolucje bardziej przypominały happeningi niż krwawe przewroty, słowa pokój i spokój głęboko zakorzenione są w sercach i umysłach obywateli. Wprawdzie różnego rodzaju niezadowolone grupy społeczne co i raz protestują na ulicach Lizbony i Porto, lecz skuteczność tych akcji jest znikoma. Podobnie, na niewiele zdał się zorganizowany 21 lutego br. protest przeciw przyjętej przez parlament ustawie dopuszczającej śluby homoseksualne.

Konsekwencja i upór portugalskich katolików świeckich była jednak godna podziwu. Nie dość, że powołana do życia z dnia na dzień społeczna platforma „Obywatelstwo i małżeństwo” zorganizowała wspomniany, kilkutysięczny marsz w Lizbonie, to w ciągu zaledwie trzech tygodni zebrała ponad 100 tys. podpisów pod petycją w sprawie referendum na temat statusu prawnego związków osób tej samej płci. Inicjatywa portugalskiego laikatu przepadła jednak w zdominowanym przez partie lewicy parlamencie, obawiającym się odrzucenia projektu w referendum.

Mimo toczonych w ostatnich latach przez rząd Jose Socratesa sporów z Kościołem o aborcję, śluby homoseksulane, prawa majątkowe oraz posługę duchownych w szpitalach, premier dobrze wyszedł na ostatnim ociepleniu relacji z hierarchią. Wykorzystał majową wizytę Benedykta XVI w Portugalii do ratowania pogrążonego w kryzysie ekonomicznym państwa. Najpierw jego rząd zadowolił katolicką większość prawem do bezpłatnego dnia wolnego na udział w uroczystościach z udziałem Ojca św., aby następnie podnieść podatki, w dniu 13 maja, gdy prawie półmilionowy tłum modlił się z papieżem w Fatimie.

O ile premierowi uszło na sucho, o tyle prezydentowi się nie upiekło. Portugalscy katolicy liczyli, że powołujący się na konserwatywne wartości Anibal Cavaco Silva zawetuje ustawę o ślubach homoseksualnych. I przeliczyli się, bo chociaż podczas wizyty Ojca św. manifestował on swoje katolickie przekonania, i słyszał jak Benedykt XVI podkreślał w Fatimie, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny, to w kilka dni po jego odlocie do Rzymu złożył swój podpis pod kontrowersyjnym dokumentem. W rezultacie spadła nań krytyka ze strony kardynała Lizbony Jose Policarpo, że uniknięcie weta było ze strony głowy państwa polityczną kalkulacją w obliczu zaplanowanych na styczeń wyborów prezydenckich. Niezadowolenia nie kryły też środowiska prawicowe, na których poparcie dotychczas mógł liczyć Cavaco Silva.

I gdzie w tej grze pozorów, sprytu i niekonsekwencji nastawionej na polityczny sukces podziali się homoseksualiści zainteresowani wyborem Heleny i Teresy? Szturmu gejów i lesbijek do portugalskich urzędów stanu cywilnego nie było. Zainteresowanie ślubami homoseksualnymi jest znikome. Antonio Serzedelo, aktywista gejowskiego stowarzyszenia Opus Gay wyjaśnia, że walka o śluby wynikała nie tyle z rzeczywistych potrzeb mniejszości seksualnych, ile z chęci zdobycia kolejnego prawa.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama