Oby tym razem krew sudańskich chrześcijan była ważniejsza dla możnych tego świata niż sudańska ropa
"Idziemy" nr 3/2011
Sudan chyba już na zawsze kojarzyć mi się będzie z czarnoskórą dziewczyną, która na Jasnej Górze przez kilka minut szlochała w ramionach Jana Pawła II. Był sierpień roku 1991, trwały Światowe Dni Młodzieży. Na spotkanie z papieżem u stóp Matki Bożej Częstochowskiej przybyło około 1,5 mln pielgrzymów z całego świata. Wśród młodych, którzy 14 sierpnia wieczorem witali Jana Pawła II, znalazła się również wspomniana Sudanka. Mówiła o trudnym losie chrześcijan w swoim kraju, o rzeziach, gwałtach, głodzie, wygnaniu i obozach. Aż nie wytrzymała napięcia i wybuchła spazmatycznym płaczem. Przedarła się przez ochronę i rzuciła się papieżowi na szyję z wołaniem: „Ojcze Święty ratuj nas, ratuj Sudan!”. Ten obraz, dzięki relacjom telewizyjnym i prasowym, obiegł świat, na krótko zwracając uwagę na dramat chrześcijan w największym z afrykańskich krajów.
Konflikty etniczne i religijne w Sudanie trwają nieprzerwanie od chwili ogłoszenia niepodległości kraju w roku 1956. Są skutkiem polityki prowadzonej przez państwa kolonizujące Afrykę w poprzednich stuleciach. Brytyjczycy, Francuzi i inni w ustalaniu granic kolonii nie liczyli się z zastaną rzeczywistością plemienną i religijną. Członkowie jednego plemienia i ich ziemie znajdowały się nagle w trzech różnych koloniach, włączeni w jeden administracyjny organizm z plemionami, do których żywiły genetyczną wrogość. Po wycofaniu się kolonizatorów i ogłoszeniu niepodległości dawnych kolonii w narzuconych im przez Zachód granicach, konflikt był nieunikniony.
Sudan, od kiedy w 1956 r. opuścili go Brytyjczycy, rządzony jest przez zamieszkujących północ arabskich islamistów, mających większość w 36-milionowym państwie. Prześladowani przez nich są nie tylko chrześcijanie, ale także animiści i czarnoskórzy muzułmanie mieszkający w zachodniej prowincji Darfur. Chrześcijanie i animiści stanowią niespełna 30 proc. ludności i zamieszkują południe kraju, dokąd wcześniej nie sięgały wpływy islamu. Współcześnie jednak, szczególnie na południu, odkryto bogate złoża ropy naftowej, gazu i innych surowców, eksploatowane najpierw przez zachodnie, a potem przez rosyjskie, chińskie i inne azjatyckie koncerny. Podtrzymywanie napięcia w kraju umożliwia rabunkową eksploatację jego bogactw, stąd światowe mocarstwa nie wykazują zainteresowania pokojem w Sudanie.
Trwające w tych dniach referendum, w którym mieszkańcy południa Sudanu mają zadecydować, czy chcą pozostać w jednym państwie z islamistami z północy, czy się od nich oderwać, jest realizacją postanowień rozejmu z 2005 r., kończącego otwartą wojnę domową. Regularne walki miedzy islamistami i chrześcijanami oraz animistami trwały przez 22 lata i pochłonęły ponad 1,5 mln miliona istnień ludzkich. Rozejm przyznawał Południu pewną autonomię i oficjalnie kończył zaangażowanie wojsk rządowych przeciwko ludności niemuzułmańskiej. Nie zabezpieczał jednak chrześcijan przed napadami muzułmańskich bojówek, które najeżdżały wsie, rabowały, zabijały, gwałciły i porywały mieszkańców.
Wynik referendum wydaje się przesądzony, bo mieszkańcy Południa już nie wierzą w dobre intencje islamistów. Problem w tym, aby społeczność międzynarodowa, której Polska jest aktywnym członkiem, stworzyła klimat dla pokojowego odłączenia się chrześcijańskiego Południa od islamistycznej Północy. Oby tym razem krew sudańskich chrześcijan była ważniejsza dla możnych tego świata niż sudańska ropa.
opr. aś/aś