Czy Polska robi się partyjna? Najlepszy sprawdzian: kiedy coś powiesz, zaraz oceniają cię jako zwolennika PO lub PiS
Arcybiskup Michalik stwierdził, że Polska staje się partyjna. To prawda! Co gorsza, owa partyjność „rzuca się” ludziom na myślenie. Bo okazuje się, że cokolwiek powiesz, to jest to widziane w perspektywie: jesteś za PiS albo jesteś za PO. Tak, jakby nie można było czegoś ocenić normalnie, na przykład z moralnego punktu widzenia. Ostatnio napisałem na portalu www.wpolityce.pl tekst zatytułowany: „Czy Jezus powinien być przebadany psychiatrycznie?”. Właściwie jest to zbiór cytatów z ewangelii, które pokazują, jak faryzeusze i uczeni w Piśmie chcieli zrobić z Jezusa opętanego, czyli — wedle dzisiejszych kryteriów — wariata. Twierdzę, że ten podły mechanizm zwalczania oponenta, który widzimy w historii Jezusa, powtarza się w różnych wersjach w dziejach ludzi.
Oczywiście, inspiracją do napisania takiego tekstu była sprawa decyzji sędziego, by badać psychiatrycznie Jarosława Kaczyńskiego tylko z tego powodu, że przez jakiś czas po śmierci najbliższych brał przepisane przez lekarza standardowe w takich przypadkach leki uspokajające. Tak! Moim zdaniem, to jeden z wielu przypadków „robienia z człowieka wariata”. I nie sądzę, że trzeba być zwolennikiem PiS-u, aby oceniać ciąganie Kaczyńskiego po psychiatrach w kategoriach głupoty lub podłości. Gdyby w ten sposób, w podobnych okolicznościach, traktowano jakiegoś posła PO, miałbym takie samo zdanie na temat sędziego, które wydaje tego rodzaju decyzje.
Mój tekst skomentował poseł Jan Filip Libicki, do niedawna członek PJN, znany ze swej niechęci do PiS-u, a prezesa Kaczyńskiego w szczególności. Otóż Libicki zrozumiał, że ani chybi uważam Kaczyńskiego za drugiego Chrystusa, zbawiciela Polski. Jego tekst zaraz omówił we właściwy dla siebie sposób portal onet.pl, a „onetowcy” w swoim stylu rechotali, jak to ks. Kowalczyk robi z Kaczyńskiego niemal Boga. I to jest właśnie przykład, jak opłakane skutki przynosi upartyjnienie myślenia, w tym nienawiść do jednej z partii.
Wspaniałość Biblii polega między innymi na tym, że czytając ją, możemy odnaleźć w niej światło dotyczące współczesnych wydarzeń naszego życia. I tak osoba cierpiąca może odnaleźć się w cierpieniu ukrzyżowanego Jezusa, co więcej, może jakoś z Jezusem cierpiącym się utożsamić. Z tego oczywiście nie wynika, że taka osoba czyni się drugim Jezusem! W Biblii znajdujemy też mechanizmy - dobre i złe - które potem na różny sposób powtarzały się w historii. I tak czytając o faryzeuszach, którzy oskarżali Jezusa, że jest opętany i odchodzi od zmysłów (por. J 10,20), możemy dostrzec w tym pewien typ jednego z mechanizmów niszczenia niewygodnych ludzi. Ale z tego nie wynika, że z kogoś, kto w Związku Sowieckim został zamknięty w szpitalu psychiatrycznym tylko dlatego, że nie cenił sowieckiego ustroju, robimy drugiego Chrystusa. Tak samo pokazanie analogii pomiędzy krętactwem faryzeuszy, a konkretną decyzją wymiaru sprawiedliwości w dzisiejszej Polsce, żadną miarą nie świadczy, że w polityku, który jest upokarzany pseudokoniecznością udowadniania swego zdrowia psychicznego, dostrzegamy mesjasza narodów.
Gdyby Jezus żył w dzisiejszych czasach, to jest wielce prawdopodobne, że jego wrogowie (a miałby ich zapewne wielu) próbowaliby wykazać nie tylko, że używa On języka nienawiści, ale także, że jest chory psychicznie. Robiliby to w imię tolerancji, poszanowania dla każdego człowieka, jednym słowem w imię... miłości. Przecież dziś nawet zwolennicy aborcji i eutanazji tłumaczą, że ich poglądy wypływają z głębokiego humanizmu, umiłowania człowieka. Aktywiści homoseksualni domagają się „jednopłciowych małżeństw” oraz adopcji dzieci w imię nie czego innego, jak właśnie miłości. Komuniści wysyłali miliony ludzi na śmierć do Gułagów też w imię miłości — do klasy robotniczej, do ludzkości... Na te mniej lub bardziej dramatyczne przykłady manipulacji możemy, a nawet powinniśmy spojrzeć w świetle ewangelii. I, doprawdy, nie bójmy się rechotu, że oto z kogoś robimy Chrystusa.
opr. mg/mg