W ostatniej chwili udało się zablokować wpisanie aborcji do katalogu praw człowieka ONZ. Było to możliwe dzięki stanowczości i współpracy dwudziestu państw, które sprzeciwiły proponowanym zapisom zakończonego 14 listopada szczytu ONZ w Nairobi.
W ostatniej chwili udało się zablokować wpisanie aborcji do katalogu praw człowieka ONZ. Było to możliwe dzięki stanowczości i współpracy dwudziestu państw, które sprzeciwiły proponowanym zapisom zakończonego 14 listopada szczytu ONZ w Nairobi.
W zamyśle organizatorów ustalenia szczytu miały domknąć projekt światowej rewolucji rozpoczętej na konferencjach w Kairze (1994) i w Pekinie (1995). Jej celem jest ograniczenie liczby ludności przez aborcję i antykoncepcję oraz destrukcja tradycyjnego modelu rodziny i relacji społecznych przez uprzywilejowanie mniejszości seksualnych i zamianę naturalnego pojęcia płci na tzw. płeć kulturową, czyli gender. Jednym z etapów tej rewolucji było również podpisanie tzw. konwencji antyprzemocowej w Stambule (2011). Największymi orędownikami nowej rewolucji obok bogatych państw unijnych były instytucje i eksperci powiązani z Georgem Sorosem oraz organizacja Planned Parenthood, prowadząca największą sieć klinik aborcyjnych w USA. To o niej opowiada wyświetlany właśnie w kinach film „Nieplanowane”.
W grupie dwudziestu sprawiedliwych, którzy stanęli w obronie prawa do życia i praw rodziny, byli – obok USA, Rosji, Brazylii, wielu krajów arabskich i afrykańskich – także przedstawiciele Polski i Węgier, jako jedynych państw unijnych. Władze Unii Europejskiej należą bowiem do tych, które prawnie i finansowo najbardziej wspierają propagowanie aborcji. Po wycofaniu się USA – dzięki decyzji Donalda Trumpa – z finansowania światowego przemysłu aborcyjnego UE jest jednym z największych sponsorów aborcji. Także Norwegia, niebędąca w Unii, obiecała przeznaczyć w najbliższych latach na ten cel 1 mld 200 mln dolarów.
Zwolennicy nowej rewolucji skuteczny opór przeciwko ich zapędom okrzyknęli „triumfem fundamentalizmu”. Trzeba się jednak cieszyć, że w sprawach dla ludzkości i godności człowieka fundamentalnych nasi przedstawiciele potrafili skutecznie współpracować również z tymi państwami, z którymi w innych sprawach wiele nas różni.
Na forum krajowym nie jest już tak dobrze. W nowym parlamencie szefową Komisji Polityki Społecznej i Rodziny została właśnie Magdalena Biejat, przedstawicielka skrajnie lewicowej partii Razem, zdeklarowana zwolenniczka aborcji. Działacze PiS plączą się w oświadczeniach na ten temat. Jedni mówią o błędzie, który trzeba naprawić, inni o parytetach, zgodnie z którymi lewica musi mieć przewodniczących w komisjach. Nie byłoby zapewne problemu, gdyby skrajnej lewicy oddano np. Komisję Ochrony Środowiska. Ale nie tę, w której już w poprzedniej kadencji sejmu PiS zamroził obywatelski projekt „Zatrzymaj aborcję”. Być może o to chodzi, aby następnym razem podobne projekty unicestwiać rękami lewicy? Sama nowa przewodnicząca też zdaje się liczyć z takim podstępem partii rządzącej. Szczególnie że jej wybór był możliwy dzięki PiS, bo w 33-osobowej komisji ma on większość – 17 posłów, z których tylko Dominka Chorosińska i Elżbieta Duda głosowały przeciwko kandydaturze Magdaleny Biejat. Co więcej, PiS w ogóle nie wystawił kandydata na szefa tej komisji. Trudno uwierzyć, że odbyło się to bez konsultacji z kierownictwem partii.
Wyboru Magdaleny Biejat dokonano zaledwie dwa dni po tym, jak przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki wydał stanowczy komunikat na temat „odmowy rozpatrzenia wniosku poselskiego odnoszącego się do kwestii konstytucyjności tzw. aborcji eugenicznej przez Trybunał Konstytucyjny”. Tekst drukujemy na s. 4. Wybór skrajnie lewicowej działaczki na szefową Komisji Rodziny jest wiec policzkiem również dla abp Gądeckiego, który w relacjach z władzami PiS dbał o zachowanie rozsądku.
Do tego dochodzą jeszcze kłopoty z samym Trybunałem Konstytucyjnym. O ile bowiem parlament jest naturalnym środowiskiem gier partyjnych, w którym wrzucanie niewygodnych ustaw do zamrażarki jest częstą, choć niechlubną praktyką, o tyle włączenie się Trybunału Konstytucyjnego w realizację interesów partii rządzącej jest niedopuszczalne. Być może przelaniem czary goryczy jest list wysłany do prezes Trybunału Julii Przyłębskiej przez prof. Jarosława Wyrembaka – jednego z sędziów TK wybranych w ubiegłym roku przez PiS. Zarzuca on prezes Przyłębskiej manipulowanie składami sędziowskimi i terminami rozpraw – również w kwestii niezgodności aborcji eugenicznej z Konstytucją.
Tu nie chodzi już tylko o ochronę życia, ale o samo moralne prawo rządzących do reformowania państwa.
"Idziemy" nr 47/2019
opr. ac/ac