Chowając do kieszeni mocarstwowe ambicje, musimy uznać, że nie poradzimy sobie sami z tym, co dzieje się na naszej wschodniej granicy. Potrzebne jest zdecydowane działanie całej Unii Europejskiej
Żarty się skończyły. Trzeba się poważnie zastanowić nad słowami gen. Romana Polko, który twierdzi, że wojna na naszej wschodniej granicy właśnie się zaczęła. Jest to tzw. wojna hybrydowa. Przekraczanie granicy przez uzbrojone „zielone ludziki”, niszczenie zasieków przez umundurowanych Białorusinów i wreszcie straszenie przez nich otwarciem ognia w kierunku polskich żołnierzy są jej kolejnymi przejawami.
Ci, którzy wyobrażali sobie wojnę na wzór bitew z II wojny światowej, zostali ponad pół wieku w tyle. Świat od tamtego czasu mocno się zmienił. A prócz tego na czele rosyjskiego imperium stoi dzisiaj były pułkownik KGB, specjalista od prowokacji i zakulisowej gry. Działa zgodnie z tym, do czego został wyszkolony, a nie jak dowódca frontowy. Bez co najmniej przyzwolenia z jego strony białoruski dyktator nie odważyłby się nakręcać konfliktu. Ale to pokazuje, że przeciwnik jest groźniejszy, niż mogłoby się wielu wydawać, a Polska i Białoruś są tylko zastępczym terenem zmagań wielkich mocarstw o nowy globalny ład. Rosja chce w tych zmaganiach pełnić funkcję przysłowiowego języczka u wagi w rywalizacji USA z Chinami, a także w relacjach między Unią Europejską i USA. Pokazuje, że bez niej nie uda się niczego rozwiązać, i stara się przy tym wyciągnąć dla siebie maksimum korzyści. Podobnie było w Teheranie i w Jałcie. Zmieniają się tylko metody, ale nie cele.
Mur na polskiej granicy — choć takie budowle mają długie tradycje, począwszy od Wielkiego Muru Chińskiego — nie wydaje się rozwiązaniem skutecznym. Żeby takim był, musiałby być chroniony tak samo jak mur między Izraelem i Strefą Gazy. Na coś takiego żadne z zachodnich państw sobie nie pozwoli. A prócz tego mur mógłby powstrzymać tylko niezorganizowanych migrantów, ale nie bezwzględny reżim. Bo co zrobią Polacy, jeśli ludzie Łukaszenki dostarczą migrantom sprzęt do „radzenia sobie” z murem? Będą do nich strzelać? Czy może aresztować i osadzać w polskich ośrodkach? Zresztą, czy jakikolwiek mur uchroni zachodnią Europę przed migracją z Afryki i Azji, jeśli dysproporcje w standardzie życia między tymi światami będą tak rażące, jak obecnie? Celem migrantów nie jest Polska, tylko bogate i zislamizowane Niemcy, z ich wysokimi zasiłkami. Zatem to nie tylko nasz problem.
Chowając do kieszeni mocarstwowe ambicje, musimy uznać, że nie poradzimy sobie z tym problemem sami. Nasza granica jest przecież wschodnią granicą Strefy Schengen, Unii Europejskiej i NATO. Dlatego trzeba roztropnie umiędzynarodowić tę sprawę. Nie chodzi o symboliczne deklaracje, noty protestacyjne i malowanie kredkami na ulicach Paryża, tylko o realną presję na Moskwę, aby powstrzymała swojego wasala. Zachód jednak nie zrobi tego ani z przyjaźni do Polski, ani z powodu sojuszniczych zobowiązań. Niemcy i Francuzi mają z Rosją za dużo gospodarczych i politycznych interesów, aby z nich rezygnować dla Polski. Niektórzy w Brukseli, a nawet w Waszyngtonie, mogą się wręcz po cichu cieszyć z powodu kłopotów Polski „rządzonej przez Kaczyńskiego”. Dlatego państwa Zachodu nie zareagują z właściwą stanowczością, dopóki również one nie poczują się ofiarami białoruskich prowokacji. Być może już samo pojawienie się na naszej granicy także niemieckich i francuskich patroli byłoby dla mocodawcy białoruskiego dyktatora wystarczającym sygnałem, aby odwołać całą akcję.
Jednak wstępnym warunkiem prośby o takie wsparcie jest zgoda polsko-polska, przynajmniej w tej najważniejszej dla naszego bezpieczeństwa sprawie. Zarówno rządzący, jak i tzw. totalna opozycja muszą zrozumieć powagę sytuacji, w której znalazła się Polska. Napięcia na granicy z Białorusią są tylko jednym z jej elementów. Dochodzi do tego pandemia, idąca za nią wysoka inflacja i spekulacje na rynku nieruchomości, przez co bogaci ratują swój kapitał, a biednym perspektywa kupna własnego mieszkania oddala się w nieskończoność. To wszystko łatwo można wykorzystać do wewnętrznych zamieszek. Co prędzej trzeba więc skończyć z wykorzystywaniem obecnego kryzysu do celów partyjnych. To nie jest czas na happeningi na granicy, na ulicy i na mównicy sejmowej ani na bałamutne licytowanie się, czy jakby rządziła opozycja, to byłoby lepiej. Bo wcale by nie było! Z tej opresji możemy wyjść tylko wspólnym, solidarnym wysiłkiem. Kto tego nie chce wziąć do siebie, nie zasługuje, aby decydować o losach naszej ojczyzny i nas samych. W tej sprawie bądźmy pamiętliwi.
opr. mg/mg