Kłopot z pakietem

Polityka proekologiczna UE prowadzi do degradacji gospodarczej państw, zwłaszcza Polski i innych nowych członków. Polska nie może zgadzać się na jednostronne faworyzowanie ekologii kosztem ekonomii

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: - Polityka proekologiczna UE, zwłaszcza ta dotycząca gospodarki energetycznej i źródeł energii, budzi coraz większe emocje. A wydawać by się mogło, że kryzys gospodarczy, zmniejszająca się produkcja przemysłowa powinna je gasić (mniejsze emisje CO2). Dlaczego tak się nie dzieje?

KONRAD SZYMAŃSKI: - Główny kłopot z polityką europejską w zakresie ochrony środowiska i polityki klimatycznej polega na tym, że już od dawna straciła ona kontakt z realiami gospodarczymi. W Brukseli łatwo podnosi się rękę w głosowaniu za bardziej radykalną redukcją emisji CO2, np. o 30-50 proc., nie biorąc zupełnie pod uwagę tego, że te cele redukcyjne muszą być zrealizowane przez realną gospodarkę, przez konkretne przedsiębiorstwa, które za to płacą. Forsowane zmiany w zakresie energetyki są bardzo kosztowne i w konsekwencji obciążają - poprzez wysoką cenę energii - wszystkie branże przemysłu w Europie. Wyraźnie już widać, że przemysł na kontynencie europejskim jest coraz mniej obecny.

- Europa nie widzi, ile traci?

- Straty widać gołym okiem i jasne jest, że jeśli Europa w jakiejś dziedzinie traci swą konkurencyjność, to właśnie z uwagi na wysokie ceny energii, które są ściśle związane z przeogromnym naciskiem UE na to, aby wpychać do energetyki drogie odnawialne źródła energii, a wypychać z niej źródła mające wyższą emisyjność CO2, ale za to łatwo dostępne, np. węgiel.

- Czy można dokładnie policzyć te straty?

- Prowadzone są niezliczone studia i analizy. Międzynarodowa Agencja Energetyki, a także prywatne firmy consultingowe zajmujące się badaniem konkurencyjności gospodarki dostarczają na ten temat bardzo konkretnych danych. Z najnowszych analiz wynika, że jedyną gospodarką europejską, która jeszcze utrzymuje się w pierwszej światowej piątce potęg przemysłowych, są Niemcy. Wszystkie europejskie gospodarki mają tendencję spadkową, Niemcy także. Inne już wypadły nawet z pierwszej dziesiątki przodujących gospodarek światowych.

- Bo wielka konkurencja nie śpi - Chiny, USA z tanią energią na skutek wydobycia gazu łupkowego...

- W ostatnich 10 latach na globalną scenę gospodarczą weszły nowe kraje: Chiny, Brazylia, Indie oraz Ameryka Północna, która wcześniej była w podobnej sytuacji jak Europa, jeśli chodzi o spadek konkurencyjności (przenoszono stamtąd działalność gospodarczą do Chin, do Indii). Ameryce udało się uciec od tego fatum, jak się wydawało nieuchronnego, przede wszystkim przez bardzo udaną eksploatację przemysłową złóż niekonwencjonalnych ropy i gazu. Doszło tam do obniżki cen energii, w związku z czym dzisiaj przedsiębiorstwa wracają na ten kontynent. Przenoszą się tam nawet przedsiębiorstwa europejskie. To jest dla Europy bardzo gorzka lekcja. Nie uda się na siłę utrzymać produkcji przemysłowej i miejsc pracy w Europie, jeśli nie zlikwiduje się problemu wzrostu cen energii.

- Dlaczego Europa tak zdecydowanie i mimo wszystko odwraca się od eksploatacji złóż gazu łupkowego?

- Jest to niechęć widoczna w poszczególnych krajach, podyktowana powodami ekologicznymi. Na szczęście UE jako organizacja nie ma bezpośrednich kompetencji, by decydować za konkretne kraje, czy gaz z łupków należy wydobywać, czy też nie. To bardzo dobry przykład na to, że brak nadrzędnych kompetencji europejskich, brak obecności UE w jakiejś dziedzinie może być błogosławieństwem. Tak więc dzisiaj w Polsce możemy samodzielnie decydować o zmianie polityki energetycznej, o sukcesie w zakresie wykorzystywania złóż niekonwencjonalnych, ponieważ Unia w tej sprawie nie ma kompetencji i nie może nam tego prawa odebrać.

- I w żaden sposób nie może tego utrudnić? Polski gaz łupkowy nie wszystkim jest w smak, to już wiemy.

- Niestety, UE ma już w tym zakresie pewne kompetencje pośrednie; może wpływać na zasady eksploatacji tych złóż poprzez przepisy środowiskowe, przez wprowadzanie takich kryteriów i reguł, które spowodują, że co prawda będzie można eksploatować gaz z łupków, ale okaże się to na tyle drogie, że ten gaz będzie niekonkurencyjny w stosunku do innych źródeł energii. To jest bardzo poważny problem i myślę, że wszystkie poważne siły polityczne w Polsce mają świadomość, iż trzeba bardzo uważać na to, co się dziś dzieje w unijnej legislacji dotyczącej ochrony środowiska.

- Co niebezpiecznego w tejże legislacji może się konkretnie zdarzyć?

- Dziś poważnym aktem prawnym, który może wpłynąć na rentowność wykorzystywania złóż niekonwencjonalnych ropy i gazu, jest dyrektywa regulująca zasady oceny wpływu środowiskowego tego typu inwestycji. W UE te standardy są już najwyższe na świecie, a mimo to proponuje się, by je jeszcze podwyższyć. Ale oczywiście sprawa jest w grze i myślę, że wszyscy jej uczestnicy mają tego świadomość, iż to poprawianie standardów może się odbić negatywnie nie tylko na wierceniach złóż niekonwencjonalnych, ale na jakiejkolwiek działalności, która polega na ingerencji w środowisko naturalne. A więc na przemyśle wydobywczym, na inwestycjach drogowych.

- Na ile szczera, a na ile podszyta rozmaitymi interesami jest ta europejska „fiksacja” ekologiczna?

- Pierwotnie, kiedy powstawały zręby prawa ochrony środowiska w Europie, był to proces, który można było uznać za bardzo korzystny, ponieważ cała era przemysłowa faktycznie odciskała bardzo duże piętno na środowisku naturalnym, czasami niekonieczne, niepotrzebne, którego można było uniknąć, znajdując mniej szkodliwe alternatywne metody realizacji różnych inwestycji. Natomiast dzisiaj, w moim przekonaniu, prawo ochrony środowiska w UE przepoczwarzyło się we własną karykaturę. Mamy najostrzejsze na świecie reguły gry dla przemysłu, bardzo często nieuzasadnione ekonomicznie.

- W którym momencie doszło do tego wynaturzenia europejskiej legislacji ochrony środowiska, do ekologicznego przegięcia? I dlaczego?

- Myślę, że momentem krytycznym dla całego tego kompleksu prawa ochrony środowiska było przyjęcie założeń strategicznych w zakresie polityki klimatycznej, przyjęcie przez UE jako pewnika, że to działalność ludzka wpływa na globalne ocieplenie, że Europa, mimo swego bardzo wąskiego udziału w globalnej działalności przemysłowej, ma tu do odegrania swoją, indywidualną rolę. To były bardzo złe i niemądre założenia polityczne. Politycy, posiłkując się wybranymi teoriami naukowymi, zbyt apodyktycznie uznali, że to Europa musi wziąć na siebie odpowiedzialność za ziemski klimat. Nie czuję się powołany do tego, by komentować zagadnienia czysto naukowej natury, jednak uważam, że rolą polityka jest zawsze wyważanie racji i proporcjonalności stosowanych środków. Niestety, w przypadku polityki klimatycznej mamy wyraźną utratę balansu i wyraźny trend, by wykorzystywać politykę klimatyczną do załatwiania spraw zupełnie innych...

- Nie chodzi więc o czystą ekologię, o dobro środowiska?

- Chodzi także o konkretne interesy gospodarcze. W moim przekonaniu zaostrzanie polityki klimatycznej wobec Polski, wbrew kompromisom, które uzyskaliśmy w bardzo trudnych negocjacjach, jest podszyte nieuczciwością i chodzi tu tylko o to, by ograniczyć naszą konkurencyjność na wspólnym rynku, aby zmienić na nim reguły gry, aby stłumić zdolność ekspansji polskiej gospodarki. A więc te intencje nie zawsze są czysto środowiskowe, nie zawsze chodzi o dobro klimatu. Klimat jest tutaj bardzo użytecznym narzędziem ograniczania działalności przemysłowej w takich krajach, jak Polska, gdzie po pierwsze - przemysł jeszcze istnieje, a po drugie - musi być rozwijany, bo jako nowy kraj unijny musimy się rozwijać szybciej.

- Komu zależy na takim pognębieniu Polski?

- Kraje, które tę samą działalność przemysłową prowadziły przez dziesiątki lat, kiedy nie było jeszcze tej ostrej legislacji, teraz mają co najmniej pokusę, aby ograniczyć możliwości swobodnej konkurencji krajom, które tej możliwości nie miały, gdyż weszły na wspólny rynek dopiero w 2004 r. I to jest brzydka strona europejskiej polityki klimatycznej.

- Tzw. Pakiet Klimatyczny staje się dla Polski kulą u nogi?

- Tak, choć w latach 2007-2008 nic na to nie wskazywało. Pierwsze dokumenty i założenia generalne pakietu klimatyczno-energetycznego były zrównoważone. Dokument ten zawierał nie tylko aspekt klimatyczny, ale również energetyczny. Bardzo mocno podkreślano w nim elementy bezpieczeństwa energetycznego, dywersyfikacji dostaw oraz te dotyczące źródeł odnawialnych i spodziewanych redukcji emisji CO2.

- Przyjęte w „Pakiecie Klimatycznym” zobowiązanie do redukcji CO2 staje się dla Polski trudnym problemem. Nie dało się tego przewidzieć? Dlaczego kolejne polskie rządy - najpierw PiS, potem PO - tak łatwo się zgodziły na takie a nie inne rozwiązania?

- Dokument, na który zgodził się prezydent Lech Kaczyński i rząd PiS nie dawał żadnych podstaw do dzisiejszej niezrównoważonej polityki Unii. Dopiero później partnerzy unijni zaczęli realizować tylko agendę klimatyczną, lekceważąc energetyczną (w dokumencie wyjściowym nie można znaleźć żadnego uzasadnienia, by takie postępowanie było dopuszczalne). Pierwotny dokument nie rodził też żadnych konsekwencji, które mogłyby być bolesne dla polskiego przemysłu. Wymagania co do wielkości redukcji określono wówczas na takim poziomie, że Polska mogła je łatwo spełnić. Jednak podczas kolejnych faz wprowadzania Pakietu dokonywano prób zaostrzania. Zaczęto napierać na podnoszenie limitów redukcji CO2 bez porozumienia globalnego, mimo że w dokumencie z 2007 r. jest zapis, że można podnosić cele redukcyjne w UE tylko na podstawie takiego porozumienia. Takiego porozumienia oczywiście nie ma, a mimo to UE cały czas natarczywie puka do drzwi państw członkowskich, przede wszystkim do Polski, żeby podnieść cele emisyjne (czyli ograniczyć emisję CO2, co uderza w rozwój przemysłu). A więc winny nie jest tu ani rząd PiS, ani nawet bardziej ustępliwy rząd PO, tylko skrajnie nielojalna polityka europejska.

- W Polsce słyszy się zarzut, głównie pod adresem rządu PO, że w 2008 r. nie powinien był podpisywać Pakietu...

- Przypuszczam, że gdyby w 2008 r. negocjował to nasz rząd, byłoby bardziej prawdopodobne, że doszłoby do polskiego weta bez obawy o kryzys w relacjach polsko-unijnych. Rząd Donalda Tuska wtedy, po wygranych wyborach (wygranych na nucie zgody z partnerami europejskimi), chciał pokazać, że jest rządem europejskiej zgody, że nie będzie sięgał po weto. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość, Polska uzyskała pewne ulgi (bezpłatne pozwolenia na emisję CO2), jeśli chodzi o rytm wprowadzania Pakietu. Niestety, wkrótce zaczęła się tu dość nielojalna europejska gra.

- Przejrzystość tej wielkiej gry ma zapewniać dokument zwany „mapą drogową”, opisujący kolejne etapy zaostrzania polityki klimatycznej.

- To jest dokument strategiczny wybiegający poza horyzont najbliższych lat. Ma nakreślić scenariusze możliwe w Europie do roku 2050. Kluczowym i fundamentalnym wątkiem tzw. mapy drogowej jest powtarzanie postulatu zaostrzania polityki klimatycznej. Dlatego Polska wetuje ten dokument i dlatego posłowie PiS do Parlamentu Europejskiego nigdy za nim nie zagłosują.

- Czy Polska ma dziś szanse wygrania czegokolwiek w tej klimatycznej grze?

- Nie liczymy na żadną wielką wygraną. Domagamy się tylko tego, aby nie łamać kompromisu zawartego w 2008 r., bo przecież doszło do niego po bardzo trudnych negocjacjach. To prawda, że dziś cena pozwoleń na emisje CO2 jest niższa, ale powodem jest kryzys i ograniczenie działalności przemysłowej. Stąd nie ma popytu na uprawnienia do emisji CO2. Poza tym wtedy umówiliśmy się, że cena uprawnień do emisji CO2 będzie ustalana na rynku. Rynek właśnie zareagował jej obniżką.

- Niskie ceny uprawnień mogłyby być zbyt wielką szansą dla krajów mniej pogrążonych w kryzysie, takich jak Polska; mogłyby one uzyskiwać więcej pozwoleń na emisję CO2, a więc rozwijać działalność przemysłową opartą na węglu.

- I to chyba najbardziej nie podoba się w UE, stąd ten pomysł ręcznego sterowania rynkiem uprawnień do emisji CO2. Mamy do czynienia z niedochowaniem pierwotnych umów i naprawdę skrajną nielojalnością.

- Wygląda na to, że na forum europejskim Polska jest raczej osamotniona w tej walce o rozsądek w zrównoważeniu ekologii z gospodarką...

- Rzecz jest cały czas w grze. Zrozumienie dla naszych racji rośnie. Jesteśmy na granicy uzyskania blokującej mniejszości w sprawach związanych z zaostrzaniem polityki klimatycznej zarówno w Parlamencie, jak i w Radzie UE.

Druga część rozmowy w następnym numerze Niedzieli (16/2013)

* * *

Konrad Szymański - polityk, prawnik, publicysta, od 2004 r. poseł PiS do Parlamentu Europejskiego

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama