O kołach zamachowych rozwoju polskiej gospodarki
WIESŁAWA LEWANDOWSKA: — Po blisko 2 latach pełnienia funkcji eurodeputowanego w czasie tak burzliwym dla Europy i Polski pewnie z łezką w oku wspomina Pan swoją pierwszą i zarazem pierwszą polską kadencję w Parlamencie Europejskim...
DR ZBIGNIEW KUŹMIUK: — Pamiętam tamten entuzjazm kolegów parlamentarzystów z innych krajów i przekonanie, że razem z nowo przyjętymi zdecydowanie popchniemy Europę do przodu. Gdy wróciłem do PE po 5 latach, zastałem już poważne zwątpienie w sens projektu europejskiego. Jedynie europejska lewica wciąż powtarza, że lekarstwem na wszystkie problemy Europy jest „więcej Europy w Europie”.
— A lekarstwo nie działa...
— Otóż to! Fundamenty Unii drżą w posadach. Mamy ciągnący się od lat problem grecki, narastające zwątpienie i tendencje odśrodkowe, czego dowodem jest tzw. Brexit, czyli możliwe opuszczenie Unii przez Wielką Brytanię, która zresztą już wcześniej wynegocjowała sobie pewien pakiet odstępstw od prawa unijnego — uzyskała więcej kompetencji dla siebie. A więc jednak nie więcej, lecz mniej Europy!
— Mniej Europy to także mniej solidarności, np. w sprawie rozwiązania gigantycznego problemu z napływem nieeuropejskich uchodźców.
— W tej sprawie sytuacja jest dramatycznie trudna. Pod znakiem zapytania staje funkcjonowanie strefy Schengen, czyli swobodne przemieszczanie się ludzi w ramach UE. Na naszych oczach kruszą się fundamenty wspólnej Europy.
— Ze strony unijnych gremiów politycznych nie słychać jednak przesadnego zaniepokojenia tą sytuacją. Czy gdy obserwuje się dziś europejską debatę, nie można odnieść wrażenia, że większym zagrożeniem dla Europy jest niepoprawny, nieprzychylny Unii polski rząd?
— Mamy rzeczywiście próbę zajmowania się sprawami mniej istotnymi, tylko po to, by sprawić wrażenie, że jednak w Brukseli pilnuje się europejskich rygorów. Dlatego próbuje się chwytać Polskę za gardło, pilnuje niepokornych Węgier. A przecież dziś już widać, że to błędy Angeli Merkel, skutkujące nieokiełznanym napływem milionów imigrantów, mogą doprowadzić do dezintegracji Unii Europejskiej. Należy się spodziewać, że wszystkie kraje UE będą stawiać płoty na swoich granicach, zresztą część z nich już te płoty postawiła. Widać, że w poszczególnych krajach coraz większym poparciem cieszą się frakcje eurosceptyczne. A być może do głosu zaczną dochodzić także siły antyeuropejskie.
— Już dochodzą, i to bardziej chyba w krajach zachodnich niż w Polsce!
— Z pewnością to właśnie na Zachodzie wyraźniej widać to zwątpienie w trwałość wspólnej Europy. Do tej pory społeczeństwa europejskie solidaryzowały się ze społeczeństwami, wobec których dokonywano agresji. W niedawnym referendum Holendrzy zdecydowanie wypowiedzieli się przeciw podpisanej już umowie stowarzyszeniowej z Ukrainą, która jest wciąż obiektem rosyjskiej agresji (tak naprawdę było to wotum nieufności wobec holenderskiego rządu). Coś takiego jeszcze kilka lat temu nie miałoby prawa się zdarzyć.
— Europejczyków ogarnia strach, zwycięża egoizm zamiast solidarności?
— Najwyraźniej tak. Obawiam się, że to dopiero początek odwrotu od europejskiej solidarności, który wcale nie zaczyna się w Polsce — jak twierdzi nasza opozycja — lecz w krajach najbogatszych.
— Polska opozycja straszy możliwością ograniczenia praw członkowskich naszego kraju w Unii Europejskiej w związku z — jak przekonuje rodzimą i europejską opinię — łamaniem zasad demokracji przez polski rząd. Przesadza?
— Tego rodzaju restrykcje mogłyby być zastosowane dopiero w oparciu o konkretne podstawy prawne. Tymczasem gdy grupa polskich posłów z ECR (europosłowie Jadwiga Wiśniewska, Stanisław Ożóg, Janusz Wojciechowski i moja skromna osoba) już 3 miesiące temu zadała Komisji Europejskiej pytanie o wskazanie tychże podstaw prawnych, to do tej pory nie uzyskaliśmy odpowiedzi, mimo obowiązku jej udzielenia w ciągu 6 tygodni! A zatem są trudności we wskazaniu, które to artykuły traktatowe zostały przez Polskę naruszone.
— Uważa Pan, że mimo starań polskiej opozycji sprawa Polski zostanie jednak na forum europejskim w jakiś sposób wygaszona?
— Mam nadzieję, że tak naprawdę — wobec wątpliwych oskarżeń o łamanie demokracji — dla instytucji europejskich ważna jest przede wszystkim stabilność gospodarcza Polski; zaplanowano przesłanie do końca kwietnia do Brukseli nowelizacji tzw. planu konwergencji, pokazującej trwałość fundamentów naszej gospodarki, wyraźne przyspieszenie wzrostu gospodarczego, wzrost inwestycji, spadek bezrobocia, trzymanie długu publicznego w ryzach.
— Tymczasem proopozycyjne media nad Wisłą przekonują, że Polsce grozi międzynarodowy izolacjonizm, który uniemożliwi realizację „Planu na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju” wicepremiera Mateusza Morawieckiego...
— Gdy chodzi o to wymarzone przez polityków podupadającej PO międzynarodowe izolowanie Polski, to jak dotąd mieliśmy tylko jeden przypadek obniżenia ratingu Polski — przez agencję S&P. Doszło wtedy tylko do chwilowego wahnięcia kursu walutowego i innych parametrów makroekonomicznych, po czym wszystko szybko wróciło do normy.
— Teraz agencja Moody's grozi nam obniżeniem ratingu z powodu — jak podają polskie media — lekceważenia Trybunału Konstytucyjnego przez polski rząd.
— Teraz kładziemy na stole twarde dane — wkrótce osiągniemy 4-procentowy wzrost gospodarczy, deficyt sektora finansów publicznych swoje apogeum osiągnie w przyszłym roku (ale będzie to ciągle poniżej 3 proc. PKB, podczas gdy większość krajów UE ma ten wskaźnik powyżej 3 proc. PKB). Tak więc jasno widać, że wszystkie wskaźniki o charakterze rozwojowym wyglądają optymistycznie, a finanse publiczne są pod kontrolą. Jeśli więc ktoś nam z jakichś pozaekonomicznych powodów obniży rating, to zapewne nie odbije się to mocno na stanie naszej gospodarki. Polska gospodarka sobie z tym poradzi.
— I naprawdę nie grozi nam poważniejsze zahamowanie napływu inwestycji zagranicznych?
— Tego rodzaju obawy pojawiały się też w czasie poprzednich rządów PiS, w latach 2005-07, a mimo to inwestycje zagraniczne sięgnęły aż 18 mld dolarów rocznie! Oczywiście, teraz takiego „zalewu” raczej nie będzie, ale wiemy już, że dla inwestorów zagranicznych oprócz stabilnych fundamentów gospodarki liczy się poprawa przejrzystości gospodarowania, czyli zdjęcie tzw. garbu korupcyjnego. Za naszych rządów ten garb wyraźnie maleje.
— W kraju zarzuca się wam wręcz przesadne upodobanie do wszelkich kontroli, co też może odstraszać inwestorów.
— Przestępcom to się nie podoba, a kapitał zagraniczny właśnie to ceni. I na pewno nie zrezygnuje z inwestowania w Polsce. Mało tego, mam nadzieję, że wielkie koncerny zagraniczne wkrótce przyzwyczają się też do tego, że w Polsce także trzeba płacić podatki...
— Oprócz międzynarodowego izolowania Polski, grzmi opozycja, gospodarce zagraża przede wszystkim wewnętrzny nieład — dualizm i nihilizm — prawny.
— Tyle że ten jakoby uniemożliwiający wszystko, także blokujący gospodarkę, dualizm prawny jest rzeczą wymyśloną i rozdmuchiwaną na użytek polityczny bezradnej opozycji, która za wszelką cenę chce nastawić opinię publiczną przeciw rządowi PiS. Nie ma żadnego dualizmu prawnego, a podejmowane przez niektóre samorządy uchwały w tej sprawie są niezgodne z prawem i są natychmiast uchylane przez wojewodów.
— Opozycyjni ekonomiści wieszczą, że z powodu coraz większego zamieszania oraz nadmiernej restrykcyjności rządów PiS wkrótce zaczną podupadać inwestycje krajowe, bo Polacy będą coraz ostrożniejsi w długoterminowym planowaniu. Albo Ziobro, albo Morawiecki! — ostrzega opozycja.
— I Morawiecki, i Ziobro! Tylko odpowiednia przejrzystość mechanizmów gospodarczych i zapewniające ją egzekwowanie jasnych przepisów prawa daje uczciwym inwestorom pewność i poczucie bezpieczeństwa.
— Krytycy planu Morawieckiego martwią się, że na jego realizację zabraknie pieniędzy, że np. o innowacyjności polskiej gospodarki możemy tylko pomarzyć.
— Tyle że do tej pory nie mieliśmy nawet tej najprostszej innowacyjności, ponieważ z błogosławieństwem poprzedniego rządu realizowano strategię niskich wynagrodzeń; przedsiębiorcy mieli pod dostatkiem taniej siły roboczej, nie musieli myśleć o innowacjach. Właśnie z tym chcemy skończyć, proponując dziś ścieżkę dochodzenia do płacy minimalnej przekraczającej 50 proc. średniej (już w 2017 r. sięgnie ona 2 tys. zł brutto, a więc znacznie zbliży się do tej granicy). Stąd też projekt ustawy o minimalnej płacy 12 zł/godz. za pracę na umowę-zlecenie, który wejdzie w życie 1 września tego roku. Uważamy, że tylko presja płacowa przymusi przedsiębiorców do innowacyjności, do wprowadzania nowych rozwiązań organizacyjnych, technologicznych itd. Ponadto, podnoszenie płac zwiększa siłę nabywczą, co będzie też kolejnym kołem zamachowym gospodarki. Państwo musi wreszcie zacząć korzystać z instrumentu wymuszania płacy minimalnej na pracodawcach (w tym także na sobie).
— Kołem zamachowym gospodarki ma być też program „Rodzina 500+”. Kiedy można liczyć na pierwsze efekty?
— Już je widać. Pracodawcy zaczynają się bardziej liczyć z pracownicami, które otrzymawszy pieniądze na dzieci, mogą odchodzić z pracy. Niektóre koncerny handlowe już im zaproponowały wyraźne podwyżki płac, bo jednak niełatwo dziś znaleźć na polskim rynku wykwalifikowanych pracowników. Uważamy — wbrew temu, co się działo przez ostatnie lata — że państwo nie musi być bezradne i nieobecne, że może skutecznie interweniować, by poprawić sytuację w różnych dziedzinach gospodarki.
— Jakie konkretnie działania już podjęto, by poprawić kiepską ściągalność podatków?
— Proponowana przez nas nowelizacja ustaw podatkowych już w tym roku powinna doprowadzić do poważnego ograniczenia wyłudzeń podatku VAT, a także zaniżania obciążeń podatkiem CIT. Do polskiego systemu podatkowego zostanie wprowadzona tzw. klauzula obejścia prawa, obecna od dawna w przepisach podatkowych wielu europejskich krajów, a u nas kilka lat ociągano się z jej wprowadzeniem. Nowelizacja ustawy o VAT zawiera przepis o tzw. Jednolitym Pliku Kontrolnym (JPK), co w zasadniczy sposób ograniczy wyłudzanie tego podatku w tzw. karuzelach podatkowych. A więc już na koniec tego roku do budżetu może wpłynąć o parę miliardów zł więcej, niż zaplanowano, co może być nawet sygnałem do obniżania stawki VAT.
— Jednak o tzw. planie Morawieckiego wciąż mówi się, że jest zbyt teoretyczny, mgławicowy...
— „Plan na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju” Mateusza Morawieckiego już jest realizowany, zaczęło się uruchamianie kolejnych kół zamachowych gospodarki, a jest ich wiele. Kluczowe wydaje się to, że na bazie niewydolnych Polskich Inwestycji Rozwojowych powstaje Polski Fundusz Rozwoju, któremu podporządkowuje się wszystkie instytucje i urzędy związane z rozwojem — chodzi tu o takie instytucje, jak: Agencja Rozwoju Przemysłu, Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości, Polska Agencja Informacji i Inwestycji Zagranicznych, Korporacja Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych, Bank Gospodarstwa Krajowego, wreszcie nawet Urząd Zamówień Publicznych — co skuteczniej będzie służyło wspieraniu przedsiębiorczości. Nastąpi nieobecny do tej pory w polskiej gospodarce efekt synergii.
— Rząd zakłada optymistycznie pomyślny rozwój Polski. Są chyba także jakieś obawy i zagrożenia?
— Nie ulega wątpliwości, że gdyby rozsypała się strefa Schengen, gdyby Wielka Brytania wyszła z UE, gdyby doszło do wypchnięcia Grecji ze strefy euro, gdyby trwała wojna na Ukrainie, to oczywiście może dojść do pogorszenia warunków gospodarowania także w Polsce. W naszej gospodarce wewnętrznych zagrożeń raczej nie widzę. Ma bardzo mocne fundamenty.
— Opozycja twierdzi, że to poprzedni rząd je wypracował.
— Podwyższył dług publiczny o 500 mld zł do astronomicznej kwoty biliona zł, co nieźle wiąże nam ręce. Niech poprzednicy nie przypisują sobie zasług w gospodarce, bo ich naprawdę nie mają!
— Za to mają prawo do krytyki i organizowania czarnego PR przeciw rządowi PiS — także gospodarczego — i to nie tylko w Polsce... Wydaje się, że rząd z trudem radzi sobie z tak silną krytyką.
— Mimo wszystko nie zastosujemy „metody Grasia” i nie zwrócimy się do Amerykanów o zmianę kierownictwa TVN, jak to zrobili nasi poprzednicy wobec zbyt krytycznego dla nich dziennika „Fakt” i jego naczelnego, interweniując u niemieckich właścicieli tej gazety. Ponoć w tej sprawie nawet uruchomiono specjalne europejskie kanały, w tym samą kanclerz Angelę Merkel. My tak nie robimy i robić nie będziemy. Merytoryczna opozycja i patrzące nam na ręce media są nam potrzebne, bo na bieżąco pozwalają korygować błędy w rządzeniu.
Zbigniew Kuźmiuk - ekonomista, były wojewoda radomski, minister-prezes Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, marszałek województwa mazowieckiego, poseł na Sejm IV i VII kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego (2004-09 i 2014-19)
opr. ab/ab