W sprawie uchodźców

To, czy potrafimy kochać, weryfikuje się najpierw przez naszą postawę wobec małżonka, dzieci, rodziców i rodaków. Chrześcijanin kocha także uchodźców

Ľródło: Niedziela

Z ks. dr. Markiem Dziewieckim — psychologiem, rekolekcjonistą — rozmawia Agnieszka Porzezińska

To, czy potrafimy kochać, weryfikuje się najpierw przez naszą postawę wobec małżonka, dzieci, rodziców i rodaków. Chrześcijanin kocha także uchodźców i migrantów. Sposób okazywania tej miłości powinien być jednak dostosowany nie tylko do naszych możliwości, lecz także do zachowania tych, którzy naszej pomocy oczekują. Z ks. dr. Markiem Dziewieckim — psychologiem, rekolekcjonistą — rozmawia Agnieszka Porzezińska

AGNIESZKA PORZEZIŃSKA: — Uchodźcy często występują w Piśmie Świętym. Nawet Święta Rodzina doświadczyła losu imigranta. Jak powinniśmy my, chrześcijanie, traktować przybyszów?

KS. DR MAREK DZIEWIECKI: — Chrześcijanin jest powołany do tego, by na wzór Jezusa odnosić się z miłością do każdego człowieka. Zasada teoretyczna jest więc oczywista i prosta. Aplikacje praktyczne są o wiele bardziej skomplikowane. Trzeba tu pamiętać o kilku zasadach. Po pierwsze — istnieją ludzie, którzy mają prawo pierwszeństwa do naszej miłości. Najpierw jest to żona czy mąż. Drugi krąg miłości to nasza miłość do dzieci, rodziców, rodzeństwa, krewnych i przyjaciół. Trzeci krąg osób, którym mamy okazywać miłość, to nasi rodacy. Syn Boży szedł ze swoją miłością i troską najpierw do Żydów. W ludzkiej naturze stał się bowiem ich rodakiem. Czwarty krąg tych, których mamy kochać, to wszyscy inni ludzie, czyli także cudzoziemcy, z którymi się stykamy czy którzy oczekują naszej pomocy, chociaż mieszkają daleko od nas. W każdym z tych czterech kręgów ludzi, do których powinniśmy odnosić się z miłością, obowiązuje kolejna ważna zasada: nasz sposób okazywania miłości danej osobie czy grupie osób zależy nie tylko od naszej dobrej woli, lecz także od sposobu postępowania tejże osoby czy grupy osób. Mądrze kocha bliźnich ten, kto wie, że miłość zobowiązuje do okazywania troski najpierw tym, którzy są nam najbliżsi.

— Brzmi logicznie...

— Ale tu właśnie pojawia się poważny problem, gdyż zdecydowana większość migrantów, którzy w ostatnich kilku latach przybyli do Europy, to muzułmanie, którzy zachowują się w problematyczny sposób. Znaczna część tych ludzi narusza podstawowe wartości europejskie, takie jak równe prawa kobiet i mężczyzn, zakaz współżycia seksualnego dorosłych z nieletnimi czy niestosowanie przemocy w relacjach międzyludzkich. Setki z tych osób podejmują działania terrorystyczne i w okrutny sposób zabijają Europejczyków, którzy ich goszczą i którzy udzielają im pomocy.

— Nie sądzi Ksiądz, że to tylko margines? Przecież ogromna większość muzułmanów jest przeciwna zabijaniu niemuzułmańskich Europejczyków...

— Gdyby rzeczywiście tak było, to po straszliwych zamachach, w których w ostatnich latach muzułmanie zabili setki i ranili tysiące Europejczyków, tłumy muzułmanów wyszłyby na ulice, by protestować przeciwko mordercom, powołującym się na tę samą religię. Przed zeszłorocznymi wyborami parlamentarnymi w Turcji na ulice Niemiec wyszły dziesiątki tysięcy muzułmanów pochodzenia tureckiego, żeby manifestować swoje poparcie dla obecnego prezydenta. Natomiast ani w Niemczech, ani w innych krajach Europy nie wychodzą nawet małe grupy muzułmanów, żeby protestować przeciwko terrorystom muzułmańskim. W Niemczech, gdzie mam regularnie okazję przyglądać się postawie migrantów z bliska, coraz częściej okazuje się, że ci, którzy dostali już azyl, jadą na wakacje do swoich krajów, w których — według ich własnych zeznań przed niemieckimi urzędami — grozi im śmierć. Zastanawiający jest też fakt, że do Europy przybywają w ogromnej większości młodzi mężczyźni. Pojawia się pytanie, czy mądra miłość z naszej strony nie polega na tym, żeby zatroszczyć się najpierw o ich rodziców, żony czy dzieci, jeśli tam, skąd uciekają, ich bliskim rzeczywiście grożą straszne rzeczy... To tylko niektóre niepokojące fakty, które sprawiają, że migranci przybywający na nasz kontynent każą się nam wiele razy zastanowić, zanim otworzymy przed nimi granice naszych państw. Nie jest miło mówić o ciemnych stronach współczesnej migracji z krajów muzułmańskich, ale przecież chrześcijanin to ktoś, kto ma oczy po to, by widzieć, i uszy po to, by słyszeć. Każda dojrzała miłość opiera się na prawdzie i na realizmie. W przeciwnym przypadku będziemy kierować się jakąś ideologią, a nie miłością.

— Czy w kontekście, o którym rozmawiamy, nie robi na Księdzu wrażenia cytat z Ewangelii według św. Mateusza: „Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie” (25, 35-36)?

— Te słowa Jezusa robią na mnie ogromne wrażenie, gdyż Zbawiciel wypowiada je w kontekście Sądu Ostatecznego. Nasz los wieczny zależy od tego, na ile kochamy bezinteresownie, czyli na ile kochamy tych ludzi, którzy nie są w stanie nam się odpłacić, bo są biedni, pozbawieni domu czy ojczyzny, chorzy czy uwięzieni. Jeśli kocham tylko tych, którzy mnie kochają, albo czynię coś dobrego tym, którzy mi się za to odpłacą, to jestem może dobrym poganinem, ale z pewnością nie jestem uczniem Jezusa. Jednak i w tym przypadku trzeba odróżnić ogólną, teoretyczną zasadę od praktycznych form okazywania miłości w konkretnym przypadku. Jeśli ktoś jest bezdomny bez własnej winy i nic złego nie uczynił, to oczywiście, że powinienem mu w ofiarny wręcz sposób pomóc. Jeśli jednak jest bezdomny, bo gnębił swoich bliskich i jego krewni musieli z pomocą policji i sądu eksmitować go z domu, to takiemu człowiekowi pomogę podjąć terapię czy przejść proces resocjalizacji, ale na razie nie wpuszczę go do domu, bo może wyrządzić krzywdę mnie czy moim bliskim. Ojciec z przypowieści Jezusa nie poszedł do swojego marnotrawnego syna i nie zaniósł mu jedzenia, mimo że ów syn żył w głodzie i osamotnieniu w dalekiej krainie. Mądry — a nie tylko miłosierny — ojciec wiedział, że w tym konkretnym przypadku syn potrzebuje własnego cierpienia, żeby się zastanowić i zmienić sposób postępowania. W pomaganiu potrzebującym obowiązuje zatem zasada: kocham ciebie i chcę ci pomóc, jednak to od twojego postępowania zależy, na ile i w jaki sposób będę ci pomagał.

— A przypowieść o dobrym Samarytaninie?

— Ta przypowieść uczy nas właśnie takiej ewangelicznej rozwagi w udzielaniu pomocy. Ów dobry Samarytanin dostrzega potrzebującego, zatrzymuje się przy nim, bezinteresownie udziela mu pierwszej pomocy. Ratuje napadniętemu życie. Samarytanin jest jednak nie tylko dobry, ale też roztropny. Nie zatrzymuje się przy rannym na całe tygodnie, aż ten odzyska zdrowie. Powierza rannego opiece właściciela gospody, daje pieniądze na dalszą opiekę, a sam powraca do swoich bliskich i do swoich codziennych obowiązków. Wie, że nie powinien okazywać miłości obcemu człowiekowi w sposób, który powoduje zaniedbanie miłości do żony czy dzieci. Samarytanin okazuje się rozsądny również w tym, że właścicielowi gospody nie daje zbyt dużo pieniędzy. Wyjaśnia, że gdy będzie wracał, to dopłaci, jeśli zajdzie taka potrzeba. W ten sposób pośrednio uprzedza właściciela, że skontroluje sposób jego postępowania wobec ciężko rannego. Jezus w wielu miejscach wyjaśnia, że ten, kto dojrzale kocha, jest nie tylko dobry, lecz także mądry, wręcz sprytny jak wąż w okazywaniu miłości. W odniesieniu do człowieka miłość wymaga namysłu i rozwagi, a nie tylko dobrej woli.

— Podczas uroczystości 300-lecia koronacji Cudownego Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej Prymas Polski powiedział w trakcie kazania, że „mamy widzieć nasze własne dobro i szanować je, i o nie zabiegać w jedności i harmonii, będąc jednocześnie otwartymi, współczującymi i gotowymi do pomocy tym najbardziej potrzebującym, słabym i prześladowanym, migrantom i uchodźcom”. Jak Ksiądz rozumie te słowa?

— Rozumiem, że Ksiądz Prymas nawiązał tu do bardzo aktualnego w Europie Zachodniej dramatu rzeczywistych uchodźców, ludzi okrutnie prześladowanych w swoich krajach czy przymierających głodem. Zwykle w takiej sytuacji są przede wszystkim chrześcijanie. Takim ludziom powinniśmy pomagać i Polacy już to czynią, m.in. systematycznie i ofiarnie pomagając w Syrii.

— Ksiądz Prymas na Jasnej Górze przywołał również słowa Jana Pawła II o budowaniu „wspólnego domu dla całej Europy, opartego na solidarnej miłości społecznej”...

— To jest pragnienie każdego dojrzałego chrześcijanina. Niestety, obecnie Europa jest daleka od tego ideału. Nie tylko znaczna część migrantów nie ma zamiaru budować wspólnoty Europejczyków opartej na solidarnej miłości społecznej, która płynie z Ewangelii. Znaczna część samych Europejczyków wybiera taki sposób życia, który jest pozbawiony podstawowych wartości i norm moralnych. To dlatego Europa wymiera, większość małżeństw się rozpada, a mordercy mają większe prawa niż dzieci w fazie rozwoju prenatalnego. Taka Europa może stać się łatwym łupem dla ludzi z innych kręgów kulturowych, którzy kierują się zasadami sprzecznymi z solidarną miłością społeczną.

— Na jakich warunkach i w jakich okolicznościach powinniśmy, Księdza zdaniem, przyjmować uchodźców?

— Pomaganie uchodźcom i migrantom nie jest tożsame z przyjmowaniem ich do naszego kraju. Nie mamy gwarancji, kim w rzeczywistości jest dany emigrant i na ile może być groźny dla bezpieczeństwa naszych bliskich. Odpowiedzialna miłość z naszej strony oznacza, że jesteśmy gotowi przyjmować do naszego kraju tych migrantów, których tożsamość jest pewna i którzy nie stanowią zagrożenia dla naszych bliskich. Z kolei respektowanie godności i praw migrantów oznacza, że przyjmujemy do Polski tylko tych migrantów, którzy zwrócą się o to z własnej inicjatywy do odpowiednich instytucji w Polsce.

Ks. dr Marek Dziewiecki, Duszpasterz rodzin i popularny rekolekcjonista, psycholog, terapeuta uzależnień. Agnieszka Porzezińska, Dziennikarka, scenarzystka, w TVP ABC prowadzi program „Moda na rodzinę”

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama