Niejednoznaczna sytuacja w walce z islamskim terroryzmem w Nigerii
Choć władze Nigerii, przy udziale sił międzynarodowych, powoli odnoszą sukcesy w walce z islamistami z Boko Haram, to jednak miejscowi chrześcijanie nie mogą jeszcze czuć się bezpieczni.
O tym, jak niejednoznaczna sytuacja w walce z islamskim terroryzmem panuje w Nigerii, doskonale przekonują choćby dwie informacje, które ledwie w ciągu kilku dni pojawiły się w mediach. Z jednej strony tamtejszy episkopat wyraził wdzięczność siłom państwowym za skuteczną walkę z ugrupowaniem Boko Haram, zaś same władze informują, że tylko w ciągu minionego roku udało się wyswobodzić z rąk islamistów przeszło 11,5 tys. uprowadzonych Nigeryjczyków. Z drugiej jednak strony, wciąż niepokój budzą dramatyczne dane, które na spotkaniu w ONZ przytoczył bp Joseph Bagobiri. Od 2006 r. muzułmański terror kosztował życie 11,5 tys. chrześcijan, ponad 1,3 mln zostało zmuszonych do opuszczenia swojego miejsca zamieszkania, zniszczono też kilkanaście tysięcy kościołów i kaplic.
Boko Haram to główny prześladowca chrześcijan w Nigerii. Samą nazwę ugrupowania można interpretować jako „zakazana książka”. Bojownicy koncentrują się bowiem na zwalczaniu nowoczesnej nauki, kultury i wychowania, jednoznacznie definiując cywilizację zachodnią jako swojego wroga. Nie chodzi jednak tylko o instytucje, prawo czy styl życia, ale także o religię. — Dla nich zachód to kolonializm i imperializm. Z ich punktu widzenia chrześcijaństwo i zachód zlewają się ze sobą — tłumaczy agresję wymierzoną w chrześcijan dr hab. Wiesław Lizak z Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego.
Nigeria jest krajem religijnie podzielonym między muzułmanów i chrześcijan (stanowią ponad 50 proc. populacji, około 1/4—1/5 z nich to katolicy). Boko Haram operuje przede wszystkim na północnych terenach Nigerii, gdzie chrześcijanie stanowią mniejszość. Islamskie wpływy najdobitniej oddaje fakt, że w wielu północnych stanach (Nigeria jest państwem federalnym) opanowanych przez islamistów pojawiało się muzułmańskie prawo, czyli szariat. To zaś w oczywisty sposób godziło w wolność i prawa chrześcijan. W rankingu organizacji Open Doors zestawiającym kraje, w których wyznawcy Chrystusa doświadczają największych prześladowań, Nigeria zajmuje 12. miejsce.
Na to wszystko nakładają się także problemy społeczne. Nigeria to najludniejsze państwo Afryki, które zamieszkiwane jest przez ponad 170 mln ludzi. Ma jednak nie tylko spory potencjał ludnościowy, ale także ekonomiczny. — Ten kraj jest bardzo bogaty, bo leży na ropie. Jest to jednak kraj wielkiego rozwarstwienia społecznego i wielkiej korupcji. Prawie 90 proc. dochodu znajduje się w rękach 9 proc. ludności — mówi ks. prof. Waldemar Cisło, dyrektor polskiej sekcji Pomocy Kościołowi w Potrzebie.
Sytuacja społeczna i ekonomiczna sprzyja łatwej i szybkiej radykalizacji części społeczeństwa. Dlatego ziarno zasiane przez islamski terroryzm padło na żyzną glebę. Do tego doszły też zaniedbania ze strony władz państwowych. — Zapleczem politycznym poprzedniego prezydenta Goodlucka Jonathana było południe. Muzułmańska północ w niewielkim stopniu go popierała. Nie musiał więc on zabiegać o jej głosy. Stąd bezczynność wobec wydarzeń na północnym wschodzie — tłumaczy dr hab. Wiesław Lizak.
Wobec braku zdecydowanych działań władz, Boko Haram — które z czasem stało się czymś na kształt lokalnego Państwa Islamskiego (z którym zresztą jest sprzymierzone) — sukcesywnie opanowywało kolejne tereny i na nich siało spustoszenie. Celami stały się instytucje związane z szeroko rozumianym Zachodem, a więc także kościoły i szkoły. Działania islamistów to jednak nie tylko krwawe ataki, ale też porwania. Dopiero w maju tego roku odnaleziono pierwsze dwie z przeszło 200 uczennic uprowadzonych jeszcze w 2014 r. z liceum w Chibok na północnym wschodzie Nigerii.
Ubiegłoroczna zmiana na stanowisku prezydenta kraju mogła wlać odrobinę nadziei w serca zarówno chrześcijan, jak i prześladowanych przez Boko Haram muzułmanów, sprzeciwiających się dżihadystom. Urząd objął Muhammadu Buhari, muzułmanin z północy i w jego prezydenturze upatruje się umiarkowanej szansy na zwalczenie islamskiego terroryzmu. — Przeprowadzone zostały działania militarne, które doprowadziły do rozbicia struktur terytorialnych Boko Haram. Jeszcze rok temu do sporej części terytorium kraju armia nie miała wstępu. Teraz to jest już przeszłość — mówi dr hab. Wiesław Lizak.
Wzmożone działania zbrojne przynoszą powoli widoczne, choć jeszcze nie spektakularne efekty. Nigerii pomagają także siły międzynarodowe, złożone z tych państw, które także są zagrożone islamskim terroryzmem spod znaku Boko Haram. Przeciwko wspólnemu wrogowi działają więc razem wojska m.in. Kamerunu i Nigru. Muszą one jednak teraz mierzyć się z przeciwnikiem, który wobec nowych okoliczności obiera inny sposób walki. — Wraz z przejmowaniem przez armię ponownej kontroli nad terytoriami opanowanymi do niedawna przez Boko Haram, ugrupowanie to zmieniło taktykę na wojnę partyzancką. Tym samym więcej będzie zamachów terrorystycznych — zaznacza ekspert z UW.
Dlatego też mniejsze i większe sukcesy koalicji nie oznaczają jeszcze, że groźba działania Boko Haram przestanie istnieć. — To nie jest organizacja, która powstała z dnia na dzień. Ona ma swoje struktury, swoje cele i swoje finansowanie — przestrzega ks. prof. Waldemar Cisło.
Ponadto na destabilizację Nigerii i prześladowania chrześcijan wpływ mają także inne, głęboko zakorzenione w historii czynniki. Wszak do podziałów religijnych, które często stanowić mogą jedynie pretekst dla działań zbrojnych, dochodzą jeszcze podziały plemienne i społeczne sięgające czasów kolonialnych i panowania Brytyjczyków. — Północnej Nigerii pozwolili funkcjonować na zasadach tradycyjnych. Tam istniało państwo — Sułtanat Sokoto. W czasach kolonialnych była tam tylko jedna szkoła średnia, która kształciła według programu europejskiego. Rozbudowana była za to sieć szkół koranicznych. Na południu zaś nastąpiła silna chrystianizacja. Wielu zamieszkujących te tereny Ibów, mających europejskie wykształcenie, przejmowało po dekolonizacji funkcje polityczne. Inteligencja wywodziła się z południa, a na północy postrzegano to, jako zagrożenie tożsamości muzułmańskiej — mówi dr. hab. Lizak.
Chrześcijanie prześladowani są także przez koczownicze, wyznające islam, plemię Fulani. To jego członków podejrzewa się chociażby o kwietniowe ostrzelanie samochodu kard. Johna Onaiyekana. Hierarcha, dzięki Bogu, uniknął śmierci.
Ostatnie działania wojsk nigeryjskich i koalicji międzynarodowej pokazują, jak ważne w starciu z islamskim terroryzmem jest zdecydowanie, a jednocześnie, jak kosztowna jest wcześniejsza opieszałość. W państwie takim jak Nigeria, gdzie oprócz tarć na tle religijnym dochodzi także do konfliktów plemiennych, istotne jest okiełznanie potencjalnych zagrożeń dla stabilizacji kraju. Władze nigeryjskie są dopiero na początku tej drogi i wcale nie jest powiedziane, że zakończy się ona sukcesem. — Ataki terrorystyczne inspirowane przez Boko Haram i grupy fundamentalistyczne będą miały miejsce w Afryce Zachodniej jeszcze bardzo długo. Jednak od mądrości władz będzie zależało czy uda się prowadzić racjonalną politykę łagodzenia sprzeczności między chrześcijanami i muzułmanami — mówi dr. hab. Wiesław Lizak. — Wydaje się, że Muhammadu Buhari zdaje sobie z tego sprawę. Formowanie nowego gabinetu trwało ponad pół roku, po to by znaleźć kompromis i tak podzielić stanowiska w administracji, żeby wszystkie prowincje i przedstawiciele najważniejszych grup etnicznych państwa, mogli czuć się usatysfakcjonowani i by zbudować sojusz północy i południa przeciwko wyzwaniom, przed którymi stoi Nigeria — podkreśla.
opr. ab/ab