Wynik referendum w Wielkiej Brytanii spowodował szok wśród brytyjskich polityków, zdziwienie części brytyjskiego społeczeństwa i panikę wśród Polaków. Teraz pozostała jedynie podróż w nieznane
Wynik referendum w Wielkiej Brytanii spowodował szok wśród brytyjskich polityków, zdziwienie części brytyjskiego społeczeństwa i panikę wśród Polaków. Teraz pozostała jedynie podróż w nieznane...
Cała sytuacja jest jak z literatury Franza Kafki: „Z kłamstwa robi się istotę porządku świata” (F. Kafka, Proces). To właśnie z kłamstwa o zagrożeniach spowodowanych Unią Europejską, zbudowano popularność Brexitu. Według największych piewców wyjścia Zjednoczonego Królestwa z Unii Europejskiej, głównym zagrożeniem UE była emigracja.
Zarówno Nigel Farage (szef partii UKIP – Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa), jak i Boris Johnson (były burmistrz Londynu, członek Partii Konserwatywnej, były już kandydat na przyszłego premiera Wielkiej Brytanii) przekonywali, że za bezrobociem, nadwerężonym systemem socjalnym, kłopotami brytyjskiego szkolnictwa i zapaści brytyjskiej służby zdrowia stoją emigranci.
Dla większości Brytyjczyków nie miało znaczenia, czy emigrant pochodzi z UE, czy z reszty świata. W świat szedł sygnał, że emigrant jest zły i tyle, a winna temu jest Bruksela, która narzuca brytyjskiemu rządowi prawa, których Wielka Brytania nie chce. Prawa, które powodują, że Zjednoczone Królestwo słabnie i przestaje się liczyć na świecie. Dlatego właśnie należy mówić o kłamstwie. Kłamstwie, które spowodowało, że obaj wspomniani liderzy Brexitu obecnie są poza nawiasem brytyjskiej polityki.
Nigel Farage już kilka godzin po zakończeniu głosowania powiedział w jednym z programów telewizji śniadaniowej, że jedno z głównych haseł kampanii antyunijnej jest kłamstwem i jeśli wyborcy zagłosowali właśnie z tego powodu za wyjściem z Unii Europejskiej, to popełnili błąd. Trzeba było widzieć niedowierzanie na twarzy dziennikarki zadającej pytanie liderowi UKIP. Była tak zdziwiona szczerością Farage'a, że powtórzyła pytanie i ten drugi raz potwierdził swoje słowa. Pytanie dotyczyło deklaracji polityków odnośnie do funduszy przekazywanych do Unii Europejskiej. Eurosceptycy wyliczyli, że jest to około 350 mln funtów tygodniowo i zapowiedzieli, że te pieniądze zostaną przekazane na NHS (dosłownie: Narodowy System Zdrowia, brytyjski odpowiednik NFZ). Chyba pierwszy raz w historii zdarzyło się, żeby jakikolwiek polityk tak szybko wycofał się ze swoich haseł z kampanii wyborczej.
Jeszcze dziwniej zrobiło się, kiedy kamery pokazały Borisa Johnsona, który z grobową miną próbował przejść do samochodu, co utrudniała mu zgromadzona przed jego domem gawiedź wykrzykująca wobec niego słowa powszechnie uważane za obraźliwe. Nie tak zachowuje się zwycięzca i nie tak wita zwycięzcę społeczeństwo.
Jeśli ktoś jeszcze nie wiedział, skąd takie zachowania brytyjskich polityków, wyjaśnił im to jeden z ludzi zgromadzonych w studiu BBC. Mówił, że zagłosował za Brexitem, jednak myślał, że to nigdy się nie stanie. Podobnie było z politykami, którzy chcieli swój kapitał polityczny zbić na antagonizmach wobec Unii Europejskiej, jednak nie myśleli, że Brytyjczycy dokonają za sprawą referendum faktycznego wyjścia. A to jest obecnie więcej niż pewne.
Mimo że David Cameron ustąpił ze stanowiska premiera i ogłosił wybory wewnątrz partii na nowego lidera, stanowisko konserwatystów jest jasne. Nie będzie powtórzonego referendum, pomimo petycji w tej sprawie podpisanej przez ponad 4 mln Brytyjczyków. David Cameron uprzedzał, że referendum w sprawie wyjścia z UE będzie jedynym takim referendum na jedno pokolenie i słowo zostanie dotrzymane – tak przynajmniej informuje obecnie brytyjski rząd.
Jak na razie Nigel Farage zrezygnował z szefowania swojej partii. Boris Johnson wycofał się z kandydowania na lidera partii torysów, a premierzy Szkocji oraz Irlandii Północnej zapowiedzieli, że ich narody nie zgadzają się na wyjście z UE.
Tak jak nie za bardzo ludzie rozumieli po co ten cały Brexit, tak samo nie zrozumieli, co on oznacza dla przeciętnego człowieka. Polacy w Wielkiej Brytanii nagle zaczęli się interesować pozyskaniem brytyjskiego obywatelstwa, a telefony do kancelarii prawnych, które pomagają w jego uzyskaniu rozgrzały się do czerwoności.
Tylko że to był ten jeden, jedyny dzień, kiedy wydawało się, że Polacy popadli w panikę. W trakcie weekendu, przy wszelkiego rodzaju wspólnych imprezach, grillach, dyskotekach, szkołach sobotnich czy po nabożeństwach w polskich kościołach, Polacy dodali sobie na tyle otuchy, że emocje opadły. Do tego doszły zapewnienia polityków, że rząd brytyjski, nie zamierza wykonywać w stosunku do Polaków gwałtownych ruchów i generalnie Polacy są mile widziani w UK. To są słowa klucze, bo „gwałtowne ruchy” oznaczają, że nie stanie się nic w najbliższym czasie, a nie, że nie stanie się nic w ogóle.
Natomiast zmiana stanowiska wobec Polaków z antypolskiej na propolską wystarczyła, żeby uspokoić polską diasporę. Niestety na krótko, bo tak jak Polacy zareagowali na Brexit zwiększonym zainteresowaniem brytyjskim obywatelstwem, tak niektórzy Brytyjczycy zareagowali agresją wobec emigrantów. Najpierw pojawiły się ulotki nazywające Polaków robactwem, a kilkadziesiąt godzin później ktoś zdewastował wejście do Polskiego Ośrodka Społeczno–Kulturalnego w Londynie, zwanego popularnie POSKiem. Właściwie to zajście przez wiele dni było flagowym „złym efektem Brexitu”, które zdominowało brytyjskie media. Główni politycy trzech największych partii brytyjskich odwiedzili ośrodek, potępiając działania nieznanych sprawców, a okoliczni mieszkańcy zaczęli przynosić kwiaty do recepcji POSK-u oraz kartki z wyrazami poparcia. Na jednym z posiedzeń brytyjskiego parlamentu kilku posłów zadawało pytania Cameronowi odnośnie do całego zajścia, a rząd wysłał do POSK-u swoich ministrów w celu zbadania sprawy.
Rasistowska agresja wobec Polaków to nie jedyna agresja po Brexicie, jaka spotkała emigrantów, którzy zamieszkują Wielką Brytanię. Takich zdarzeń było więcej i brytyjscy nacjonaliści nie odpuścili żadnej narodowości. Nie wiadomo na pewno czy skala ataków rasistowskich się zwiększyła, czy po prostu więcej ludzi zaczęło takie zachowania zgłaszać. Fakt pozostał faktem. Liczba zgłoszeń na policję zwiększyła się prawie pięciokrotnie – takie statystyki podawał lord Achmed, minister do spraw zachowań rasistowskich w rządzie Davida Camerona.
Jak na razie apogeum ataków nastąpiło niedawno, kiedy w Plymouth w Kornwalii (większość ludzi głosowała tam za Brexitem) doszło do podpalenia zabudowań przy domu zamieszkanym przez polską rodzinę oraz napisano list z pogróżkami.
Jak zawsze policja stara się takie zdarzenia traktować bardzo poważnie, jednak dla wielu jej działania mogą nie być satysfakcjonujące. Jednym z takich ludzi jest na pewno książę Jan Żyliński. Na antenie Polskiego Radia Londyn powiedział, że „konieczna jest zemsta i walka”, po czym nastąpiło odwołanie do ostatnich wydarzeń w Dallas, gdzie przestępcy postrzelili kilkunastu policjantów i zabili pięciu. Jego głos jest bardzo niebezpieczny, ponieważ książę ma coraz większy posłuch wśród Polaków na Wyspach. Żyliński zasłynął tym, że podczas wyścigu po fotel burmistrza Londynu, wyzwał Nigela Farage’a na pojedynek na szable za to, że ten szkaluje Polaków. To wystarczyło, żeby rodacy go polubili.
O ile większość polskiej społeczności, która napłynęła do Wielkiej Brytanii po 2004 r., nie angażuje się specjalnie w życie społeczne i polityczne, to jest dość liczna grupa nazywana w Polsce „narodowcami”, która może posłuchać nawoływań księcia i wziąć sprawy w swoje ręce.
Na razie jednak większość Polaków w UK zachowuje się spokojnie. Część na pewno zostanie, a część będzie szukała szczęścia w innych krajach Unii. W jednym z sondaży tylko 6 proc. Polaków z Wysp zapowiedziało, że w razie godziny „W” wrócą do Polski. Nikt jeszcze nie wie, czy Brexit będzie dla nich objawieniem, czy przekleństwem.
Nawet jeśli Brytyjczyków i Polaków dzielą jakieś poglądy, to łączy ich na pewno teraz jedno. Wyczekiwanie na to, co przyniesie przyszłość.
Piotr Dobroniak, Londyn
opr. ac/ac