Europa zgubiła siódmy dzień

Rozmowa o tym, czy idea europejskiej wspólnoty już się wypaliła

Z ks. prof. Piotrem Mazurkiewiczem, politologiem, o tym, czy idea europejskiej wspólnoty już się wypaliła rozmawia Łukasz Kaźmierczak

Europa zgubiła siódmy dzień

Naprawdę „potrzebujemy dziś nowej Unii Europejskiej”?

– Zaczyna pan rozmowę od cytatu z papieża Franciszka?

Tak, to było bezpośrednie odniesienie.

– Podzielam opinię papieża, który w reakcji na Brexit powiedział, że w Unii Europejskiej „coś nie funkcjonuje”. Kryzys jest poważny i potrzebna jest głęboka refleksja. Moim zdaniem, nie jest to przede wszystkim kryzys polityczny, ekonomiczny czy migracyjny, ale kryzys antropologiczny i związany z nim bezpośrednio kryzys europejskiej tożsamości. Musimy postawić sobie pytania: Kim jesteśmy? Co nas łączy? Kim być chcemy? Brexit wymusza na nas postawienie sobie tych odkładanych od lat pytań.

Ksiądz Profesor mówi o „czerwonej kartce” dla Brukseli.

– Zniechęcenie do aktualnego kształtu i kierunku procesu integracji europejskiej było widoczne w Wielkiej Brytanii od wielu lat, jednak Bruksela nigdy nie traktowała tego głosu wystarczająco poważnie. Ale to nie jest tylko brytyjska specyfika – gdybyśmy dziś przeprowadzili referenda w Danii, Holandii, Francji czy we Włoszech, ich wynik byłby trudny do przewidzenia. Tendencja spadkowa, gdy chodzi o poparcie dla procesu integracji europejskiej w „starych” krajach UE utrzymuje się od dłuższego czasu. Unia cieszy się wciąż dość dużą popularnością jedynie w nowych państwach członkowskich. Wyjątkiem jest Luksemburg.

Symptomatyczne.

– Bardzo.

Papież mówiąc o Brexicie, użył określenia „wyemancypowanie”, przypominając procesy zachodzące w dawnych państwach kolonialnych.

– Emancypacja jest instytucją znaną z prawa rzymskiego. Związana jest z wyjęciem spod ojcowskiej władzy dorosłego syna lub z wyzwoleniem niewolnika. Użycie tego terminu w kontekście integracji sugeruje, że w UE nie jest przestrzegana zasada pomocniczości. Patrząc od strony prawa międzynarodowego, suwerennymi podmiotami są państwa narodowe, a w związku z tym instytucje unijne powinny być wobec nich służebne.

Bardzo ładna teoria. I tylko tyle.

– Jeżeli spojrzymy choćby na niedawny spór między Komisją Europejską a polskim czy węgierskim rządem, to – niezależnie od przedmiotu owego sporu – można odnieść wrażenie, że faktycznie jest odwrotnie; że to państwa powinny wypełniać polecenia unijnych urzędników, nawet gdy te nie są w żaden sposób umocowane w prawie traktatowym. Dążenie do „emancypacji” można traktować jako próbę usunięcia pewnej uzurpacji. Brytyjczycy pokazali czerwoną kartkę przede wszystkim europejskiej biurokracji.

A w szerszym kontekście?

– Cały czas mamy do czynienia ze starciem dwóch konkurencyjnych wizji procesu integracji europejskiej: dążeniem do federalizacji Europy i utworzenia czegoś na kształt „Stanów Zjednoczonych Europy” oraz, postulowanej np. przez Jana Pawła II, „Europy Ojczyzn”, opierającej się na ścisłej współpracy między niezależnymi państwami. I wydaje się, że wybór Brytyjczyków jest właśnie opowiedzeniem się za tą drugą wizją. Nie jest to głos za całkowitym odłączeniem się od kontynentu, ale raczej próba naciśnięcia hamulca. Stąd bardzo sensowna wydaje się ostatnia propozycja Helmuta Kohla.

„Europa musi wykonać jeden krok wstecz”?

– Słowa b. kanclerza Niemiec postrzegam jako zachętę, by w dyskusji o przyszłości Europy instytucje wspólnotowe – Komisja Europejska, Parlament – usunęły się na jakiś czas w cień, pozostawiając niejako wolną przestrzeń do dyskusji międzyrządowych. Powinna być to swobodna debata między państwami, a nie dyskusja pod dyktando biurokratów. Aby zapobiec rozpadowi UE, musimy zastanowić się nad całym modelem integracji, postawić pytania o podział kompetencji i relacje między państwami członkowskimi a europejskimi instytucjami; musimy postawić pytanie o przyszłość europejskich narodów. Wydaje się, że nie ma dziś zgody na budowę społeczeństwa homogenicznego, w którym nie byłoby już Francuzów, Polaków, Niemców czy Anglików.

Ten postulat słychać od lat na brukselskich korytarzach.

– Upieranie się przy utopijnych wizjach będzie prowadzić wyłącznie do konfliktu. Siła i bogactwo Unii tkwi w jej różnorodności. Historyk, Oskar Halecki, zdefiniował kiedyś Europę jako niewielki obszar geograficzny bardzo zróżnicowany kulturowo. Taka konfiguracja nie występuje nigdzie indziej na świecie.

Zwykli ludzie nie chcą urawniłowki, a w odpowiedzi słyszą: Potrzeba jeszcze więcej Unii.

– Wypowiadającym te słowa na ogół chodzi nie o więcej Unii, ale o więcej Komisji Europejskiej. Instytucje unijne oderwane od społeczeństw. Parlamentarzyści europejscy są na ogół nieznani w swoich okręgach wyborczych. Zamknięci w „wyniosłej wieży” urzędnicy więcej kontaktu mają z lobbystami niż z obywatelami. Jeden z niemieckich analityków, Hans Enzensberger, nazwał Brukselę „politycznym rajem”, z którego udało się wyeliminować „stałego mąciciela spokoju, jakim jest społeczeństwo”.

Czyli nie ma normalnego w demokracji sprzężenia zwrotnego.

– Tym, co uderzyło mnie w Brukseli, było wrażenie, że jest tam dużo mniej wolności niż w Warszawie. Od czasu do czasu otwierane są „okienka”, kiedy wolno myśleć, na ogół podczas negocjacji nowego traktatu, poza tym wyczuwany jest swoisty „zakaz myślenia”; jeśli ktoś kwestionuje odgórne ustalenia, wysuwa ideę istotnej reformy unijnej polityki natychmiast zyskuje łatkę eurosceptyka. Widać to wyraźnie w reakcjach na Brexit – zamiast chęci zrozumienia istoty problemu, dominuje wola pozbycia się każdego, kto przypomina o jego istnieniu. Nastrój bezrefleksyjności objawia się w konstatacji: jeżeli mamy problemy, to potrzeba nam więcej tego samego.

Ten refren szybko wchodzi w krew: „Jeszcze więcej Unii”…

– Politycy unijni często przyrównują proces integracji do jazdy na rowerze: dopóki jedzie się do przodu, to się nie upada. Ktoś przytomnie zwrócił uwagę, że na ogół, gdy rowerzysta zatrzymuje się np. na czerwonym świetle, to nie upada, tylko dotyka nogą ziemi. W polityce europejskiej potrzebne jest takie dotknięcie ziemi, zderzenie z realnym światem, a nie tylko chęć realizacji jakiejś utopii wbrew wyrażonej demokratycznie woli społeczeństw. Często podkreśla się, że kryzys jest także okazją do wzrostu i liczę, że do takiej pogłębionej refleksji w końcu dojdzie. Unię można zreformować, także w taki sposób, by Brytyjczycy mogli w niej pozostać. Jednak najpierw trzeba postawić pytanie o to, co jest istotą kryzysu. Bo wszystko, co powiedzieliśmy do tej pory, jest tylko ślizganiem się po wierzchu.

Bardzo proszę, mamy miejsce na głębszą refleksję.

– Mówiąc o Europie myślimy o ukształtowanej w ciągu wieków tożsamości kulturowej. Papież konstatuje, że w UE „coś nie działa”. Warto jednak sięgnąć do jego wcześniejszych słów z 2014 r., kiedy w Parlamencie Europejskim przyrównał Europę do starszej, bezpłodnej kobiety. W sensie bezpośrednim odnosi się to do kryzysu demograficznego, jednak brak chęci przekazywania życia następnemu pokoleniu ma gdzieś swoje źródła. Mówi się o kryzysie nadziei, sprawiającym, że ludzie nie uważają życia za coś wartego przekazywania, a także o konsumpcjonizmie przejawiającym się w braku chęci dzielenia się – nawet z własnymi dziećmi, bo każdy kolejny potomek oznacza automatycznie obniżenie standardu życia. Ale to tylko jeden z wymiarów owej bezpłodności.

Papież mówi: Europa jest podstarzała, ale także: przytłumiona i pozbawiona wigoru. Syndrom wypalenia?

– Po trosze tak. Europa przyciągała kiedyś ludzi za sprawą kultury – przyjmowali ją, bo ona im w jakiś sposób imponowała, lepiej wyrażała tajemnicę człowieka. Jan Paweł II zauważył, że tym, co przyciąga dzisiaj ludzi na Zachód nie jest kultura, ale technika i materialny dobrobyt. Rzecz jasna dorobek dwóch ostatnich tysiącleci nie przestał nagle istnieć, nie rozpłynął się, ale ludzie nie żyją tym na co dzień. Kryzys kulturowy jest wyraźny i silniejszy niż wszystkie brexity razem wzięte.

Ten kryzys ma bardzo konkretne objawy.

– Szwajcarski myśliciel, Denis de Rougemont, powiedział kiedyś, że tym, co wyróżnia Europę jest wizja człowieka ukształtowana przez chrześcijaństwo; wizja człowieka jako osoby obdarzonej niezbywalną godnością. De Rougemont mówi: usuńmy to i Europa zamieni się w drugie Indie: z pariasami, niedotykalnymi, ze społeczeństwem kastowym itd. Tymczasem właśnie koncepcja godności oraz praw człowieka przechodzi dzisiaj bardzo poważną transformację w europejskim dyskursie. Najbardziej widoczne jest to w sferze prawnej, czego przejawem jest choćby upowszechnienie legalizacji aborcji czy eutanazja - łącznie z belgijskim prawodawstwem pozwalającym na dokonywanie w sercu Unii Europejskiej niedobrowolnej eutanazji dzieci. To jest coś, co normalnego człowieka przeraża. Jeśli ktoś przyjeżdża z zewnątrz i dowiaduje się, że jego sąsiadom wolno poddawać swoje dzieci eutanazji, przeżywa szok, właśnie dlatego, że jest normalny. To jedna z przyczyn niechęci do Zachodu.

A może – jak ktoś powiedział - to radykalna lewica ukradła nam projekt wspólnej Europy?

– Ja bym nie rozpaczał nad tym, że projekt Unii został przez kogoś skradziony, a raczej zastanowiłbym się, czy po stronie np. chrześcijańskiej demokracji również nie brakuje pomysłu na integrację europejską? Bo gdyby w kręgach szeroko rozumianej prawicy istniała jakaś nośna wizja zjednoczonej Europy i tylko za sprawą manipulacji ze strony przeciwnej byłaby ona tłumiona, mielibyśmy do czynienia z inną perspektywą. Ale takiej wizji dziś nie ma. Przypomnę, że największą frakcją w Parlamencie Europejskim są chrześcijańscy demokraci i z tego obozu od ponad 20 lat wywodzi się przewodniczący Komisji Europejskiej.

Owszem, z nazwy są chadekami.

– To jest problem nie tylko unijnej, ale całej europejskiej polityki. Często podaje się przykład ustawy nr 194, legalizującej aborcję we Włoszech, pod którą widnieją wyłącznie podpisy pięciu katolików. Tłumaczyli oni, że gdyby nie wprowadzili takiego prawa, to po nich przyszłaby lewica i przeforsowała znacznie gorszą ustawę. Nie ma jednak żadnego empirycznego dowodu na słuszność tej tezy. Podobne przykłady wątpliwych moralnie ustaw wprowadzanych przez polityków w jakiś sposób identyfikujących się z szeroko rozumianą chadecją można by mnożyć. W tym miejscu dochodzimy do tego, co jest ostateczną przyczyną obecnego kryzysu, a zarazem płaszczyzną, gdzie leży jego rozwiązanie.

Mianowicie?

– Postrzegam problemy dzisiejszej Europy jako wynik sekularyzacji. Opuszczone kościoły powodują, że zmienia się zasadniczo sposób myślenia o człowieku, o społeczeństwie, o życiu zwyczajnych obywateli. A zatem jeżeli chcielibyśmy doprowadzić do odrodzenia Europy, to po pierwsze trzeba dokonać dzieła reewangelizacji Starego Kontynentu. To jest sprawa kluczowa, ponieważ – jak podkreśla wielu myślicieli z zakresu filozofii polityki – nie możemy mieć pewności, iż w społeczeństwie w pełni zsekularyzowanym w ogóle może istnieć przestrzeń wolności.

Trudno w tym miejscu uciec od historycznych skojarzeń.

– Jeżeli spojrzymy w przeszłość, znajdziemy tylko dwa społeczeństwa zbudowane na ateistycznym paradygmacie: Związek Sowiecki i Trzecią Rzeszę. W dłuższej perspektywie czasu może grozić nam to, co Jan Paweł II nazwał zakamuflowanym totalitaryzmem. A więc społeczeństwo formalnie demokratycznie, w którym treść podejmowanych decyzji byłaby podobna do tych, jakie zapadały w społeczeństwach totalitarnych. Nie trzeba daleko szukać. Wystarczy wspomnieć pozwolenie rządu Wielkiej Brytanii na tworzenie chimer i hybryd ludzkich, albo preimplementacyjną selekcję zarodków w ramach procedury in vitro.

Jaki powinien być pierwszy krok? Reewangelizacja chadeków nie-chadeków?

– Fakt, że ludzie należący do elit mogą swobodnie rozmawiać przy kawie o aborcji czy eutanazji oznacza, że wiele osób ma zdeformowane sumienie. Przejmujemy sposób myślenia świata, zamiast go zakwestionować. I to jest, jak sądzę, pierwsze wyzwanie, a drugie ma już charakter ściśle ewangelizacyjny – zamiast sprzedawać puste kościoły trzeba spróbować je zapełnić. Świątynie na Zachodzie często są puste, ale przecież wokół nich cały czas mieszkają ludzie, którzy potencjalnie mogą je zapełnić. I wbrew pozorom to działanie ma także swój konkretny wymiar ogólnospołeczny.

W jakim sensie?

– W amerykańskiej myśli politycznej mówi się często, że demokracja funkcjonuje, opierając się na dwóch zasadach: zasadzie podejmowania decyzji większością głosów oraz zasadzie wartości absolutnych, która narzuca sztywne granice stosowania tej pierwszej. Innymi słowy: ludzie przez sześć dni w tygodniu podejmują decyzje większością głosów, a siódmego dnia odnawiają w sobie przekonanie o absolutnych, nienaruszalnych wartościach. I właśnie równowaga pomiędzy tymi dwoma zasadami, gdzie przez sześć dni „niszczy się” zasadę absolutnych wartości po to, by ją odnowić dnia siódmego, zapewniała przez dziesiątki lat dynamikę i trwałość amerykańskiej demokracji. Można to porównać do naskórka, który wprawdzie się ściera, ale zarazem się odnawia i dlatego nie mamy na ciele niezagojonych ran.

Takiej ochrony brakuje dziś Europie?

– Potraktujmy to obrazowo. W unijnej dyrektywie o czasie pracy z 1993 r. niedziela była uznana za dzień wolny od pracy w całej Europie. Europejski Trybunał Sprawiedliwości usunął jednak niedzielę z jej tekstu argumentując, że nie ma dowodu na to, że jest ona lepszym dniem do odpoczynku niż pozostałe dni tygodnia. Trybunał wyraził tym samym oczekiwanie, że prawodawca wykaże, że odpoczynek niedzielny jest zdrowszy i bardziej efektywny niż w pozostałe dni tygodnia. Argumenty odwołujące się do chrześcijańskich korzeni Europy, europejskiej tradycji czy wolności religijnej uznano za niewystarczające. Czy nie jest to symboliczny wyraz tego, że w centrum europejskiego projektu mamy kult złotego cielca?

Tak będzie, dopóki nie wyhodujemy tego ochronnego naskórka?

– Kościół czeka mnóstwo, zwyczajnej, codziennej pracy. Chodzi przede wszystkim o głoszenie Ewangelii i przekazywanie katolickiej nauki społecznej. W nauce społecznej Kościoła nie ma gotowej wizji państwa czy Unii Europejskiej, a jedynie pewne zasady, wartości i normy, w oparciu o które trzeba poszukiwać właściwych rozwiązań. Kościół w swoim myśleniu i działaniu powinien przypominać długodystansowca. Nie chodzi o to, aby jakaś konkretna partia wygrała następne wybory, ale żeby ludzie, którzy wierzą w Chrystusa, odnosili codzienne decyzje do swojej wiary. Wtedy również i Europa będzie lepsza.

Ks. prof. Piotr Mazurkiewicz (ur. 1960) – politolog, wykładowca Instytutu Politologii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. W latach 2002–2014 członek Rady Naukowej Instytutu Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk. W latach 2008–2012 sekretarz generalny COMECE (Komisji Episkopatów Wspólnoty Europejskiej). W latach 2013–2014 pracował w Papieskiej Radzie ds. Rodziny.

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama