O krakowskim spotkaniu przywódców państw w sprawie dywersyfikacji dostaw ropy i gazu (2007)
Wydawać by się mogło, że stare hasło, iż „nafta rządzi światem" powinno przestać obowiązywać w XXI wieku. Nic bardziej mylnego. Wygląda na to, że problem surowców energetycznych całkowicie zdominował politykę światową ostatnich lat.
Właściwie to nic nowego. Na rynku pojawili się nowi gracze: Chiny i Indie, których rozwój i gigantyczne zakupy ropy i gazu napędzają koniunkturę. Do tego w regionie, skąd pochodzi większość eksportowanych zasobów, czyli na Bliskim i Środkowym Wschodzie, trwają nieustanne wojny i konflikty. A posiadacz największych zapasów tych surowców, czyli Rosja, wykorzystuje je niczym dywizje czołgów do realizowania swoich celów politycznych.
Nowością jest nie tyle ciąg konfliktów wokół ropy i gazu, ile fakt, że zaczęliśmy się nimi interesować, że Polska postanowiła stać się aktywnym graczem. Zamiast siedzieć cicho - bo niemal całkowicie jesteśmy zależni od dostaw ropy i gazu z Rosji - zaczęliśmy wielką grę o dywersyfikację dostaw.
Rozpoczęliśmy tę grę późno, być może nawet za późno. Gdyby rady polskie zabrały się do budowania alternatywnych rozwiązań energetycznych zaraz po odzyskaniu niepodległości, dzisiaj mielibyśmy zapewne gaz z Norwegii i ropę z Kazachstanu. Ale potężne lobby, częściowo interesownie, a częściowo z głupoty, utrąciło wszystkie projekty. Także ten najbardziej zaawansowany, jakim była umowa premiera Buzka z Norwegami. Jej pierwotna wersja - budowa bezpośredniego gazociągu z Norwegii do Polski - przewidywała, że w roku 2007 (czyli właśnie teraz) na plażę w Niechorzu wypełzłaby rura mogąca transportować ok. 10 mld metrów sześciennych gazu. Gazu, który moglibyśmy sprzedawać komu chcemy. Bylibyśmy wtedy rozdawcami bezpieczeństwa energetycznego dla całego regionu Europy Środkowej.
Podobnie wygląda rzecz z ropą. Nieustannie od lat kilkunastu słyszymy o budowie rurociągu z Odessy do Gdańska. To jeden z najstarszych projektów energetycznych w środkowej i wschodniej Europie. Tylko że my gadamy, projektujemy jakieś firmy, które nie mają pieniędzy, a za to wielu polityków w radach nadzorczych i nic. Działające dziś konkurencyjne rurociągi z pola Tengiz w Kazachstanie do portu w Noworosyjsku oraz z Baku przez Gruzję do tureckiego Ceyhanu nad Morzem Śródziemnym zostały wymyślone jako idee konkurencyjne wobec rurociągu z Odessy. Ale w ich wypadku za pomysłem poszły realne działania.
Bardzo podobna jest zresztą historia sławnego gazociągu pod Bałtykiem z Rosji do Niemiec. Pomysł ogłoszono jako odpowiedź na nasze rozmowy z Norwegami. My ogłaszamy tymczasem, że właśnie wróciliśmy do rozmów, a Rosjanie i Niemcy uruchamiają budowę swojej rury.
Przypominam tę historię ostatnich lat trochę jako smutne memento po zorganizowanym przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego szczycie energetycznym w Krakowie. Na Wawelu spotkali się bowiem prezydenci Polski i Litwy ze swoimi odpowiednikami z Azerbejdżanu, Ukrainy i Gruzji oraz ze specjalnym wysłannikiem prezydenta Kazachstanu. Celem spotkania było doprowadzenie do ożywienia projektu Odessa-Gdańsk, a dokładniej omówienie możliwości niezależnego od Rosji transportu ropy znad Morza Kaspijskiego do Europy.
Kłopot w tym, że tej ropy na razie nie ma. Spośród uczestników krakowskiego szczytu eksporterami są Azerbejdżan i Kazachstan. Ale kluczowy jest ten drugi kraj, gdyż Azerowie (dzięki inicjatywie USA) mają rurociąg do Turcji, którym wysyłają bezpośrednio na Zachód całe posiadane nadwyżki ropy. Obiecują wprawdzie zwiększenie wydobycia. Wysyłanie obietnicy rurociągami to jednak zbyt kosztowna forma korespondencji, a prezydenta Kazachstanu w Krakowie zabrakło. Również wcześniejsze rozmowy prezydenta Kaczyńskiego w Ästanie, podczas wizyty oficjalnej, nie były zbyt zachęcające. Nie zauważyliśmy bowiem, że Kazachowie, którzy obawiają się Rosjan dużo bardziej niż Polacy są realistami. A ich realizm jest ufundowany na konieczności rozwiązania problemu jak z podręcznika geografii do szkoły podstawowej - czy Morze Kaspijskie jest morzem, czy jeziorem? Jeśli ktoś postuka się w czoło na tak postawiony dylemat polityczny, to przypomnę, że od kilkunastu lat gromada dyplomatów i ekspertów dyskutuje w ramach specjalnej konferencji nad statusem Morza Kaspijskiego. Bo jeśli jest ono morzem, to kraje leżące nad nim mogą swobodnie budować rurociągi na wodach międzynarodowych. A jeśli jeziorem, to musi być podzielone na akweny przynależne krajom nadbrzeżnym. Zbytnio to skomplikowane? Ależ skąd. Jeśli jest to jezioro, to Rosja na spółkę z Iranem może odciąć Azję Środkową od bezpośredniej komunikacji z Zachodem, jeżeli morzem - to nie. Realizm Kazachów sprowadza się do tego, że będą chodzili na kolanach po placu Czerwonym, byle Rosja zgodziła się na budowę rurociągu z Aktau w Kazachstanie do Baku. I podczas wizyty prezydenta Kaczyńskiego jego kazachstański odpowiednik powtarzał, że wszelkie projekty musi uzgadniać z Rosją. Bo jest zależny od rosyjskich rurociągów i rosyjskiej dobrej woli politycznej.
Nic więc dziwnego, że gdy Nazarbajew otrzymał ofertę spotkania z Władimirem Putinem dokładnie w tym samym czasie, kiedy był planowany jego przylot do Krakowa, nie miał wyboru. Zarazem cała afera związana z wyprawą Putina do Azji Środkowej i konkurencyjnym dla Krakowa szczytem w miejscowości Turkmenbaszy w Turkmenistanie dowodzi polskiego sukcesu. Bo po pierwsze: Nazarbajew wysłał do Krakowa swojego przedstawiciela, który dołączył się do projektowanej inicjatywy budowy korytarza transportowego z Baku do Gdańska; po drugie: polska inicjatywa zmusiła Putina do nieplanowanej podróży i bardzo poważnego wysiłku, by sukcesowi Krakowa zapobiec. Rosyjskie media, rzecz jasna, ogłosiły kolejne zwycięstwo Putina. Niesłusznie, bo od swoich partnerów z Kazachstanu i Turkmenistanu usłyszał on nie tylko komplementy, ale również twarde zapewnienie, że nie zrezygnują oni z poszukiwania niezależnej od Rosji drogi na Zachód. W tym samym czasie wysłannik Nazarbajewa był, podczas obrad w Krakowie, jednym z aktywniejszych zwolenników powołania wspólnej firmy przygotowującej transport ropy do Gdańska. I kiedy prezydenci umówili się na kontynuowanie rozmów w październiku w Wilnie, to padło zapewnienie, że Nazarbajew do stolicy Litwy przyjedzie. Co więcej, zaczęto przebąkiwać, iż można się także spodziewać drugiego z uczestników konkurencyjnego szczytu - prezydenta Turkmenistanu, Berdymuhammedowa.
Wbrew wielu opiniom ekspertów, spotkanie w Krakowie okazało się sukcesem, ale był to sukces na kredyt. Bo Lech Kaczyński, zmuszając Putina do kontrakcji, usiadł do naprawdę wielkiej gry. „Odkorkowanie" Azji Środkowej jest celem politycznym Stanów Zjednoczonych. Bez monopolu na transport kazachstańskiej ropy i turkmeńskiego gazu Rosja znajdzie się na łasce i niełasce odbiorców Zachodu, którzy jako jedyni posiadają technologie pozwalające uruchomić wielkie rosyjskie zasoby na Syberii. Aktywnym graczem na tej wielkiej szachownicy są również Chiny. Krótko mówiąc, usiedliśmy do politycznego pokera przy jednym z najważniejszych stolików współczesnego świata, do wygrania mamy bardzo wiele. Może nawet polską mocarstwowość. Jeżeli jednak, jak to często bywało, pozostaniemy przy propagandowym sukcesie, rezygnując z gry, to zapłacimy cenę trwałego wyproszenia z kręgu poważnych graczy.
opr. mg/mg