W nowym roku czeka nas zaciskanie pasa ... i co z tego wynika?
W nowym roku czeka nas mocne zaciskanie pasa. Za kłopoty budżetu zapłacimy bowiem z własnej kieszeni. A ponieważ stan kasy państwowej jest zły, więc oszczędności, jakie funduje nam rząd, też są znaczne. Wiele gospodarstw domowych czeka poważne odchudzenie portfela: dochody raczej nie wzrosną, za to wydatki — znacznie. Większe będą zwłaszcza różnego rodzaju obciążenia podatkowe, stracimy niejedną ulgę, więcej zapłacimy za prąd, wodę, paliwo, transport.
Hasło zaciskania pasa nowy, lewicowy rząd głosi z dużą zawziętością. Problem w tym, że to my, obywatele, znowu musimy podejmować szereg „patriotycznych” wyrzeczeń. Długa lista oszczędności może stwarzać wrażenie odważnej zmiany w strukturze budżetu. To jednak tylko złudzenie; właściwie jedynym, a z pewnością najbardziej odczuwalnym, skutkiem propozycji ministra Belki jest wzrost obciążeń fiskalnych. Ciężary te — i tak dotkliwe, zwłaszcza dla tych, którzy prowadzą własne przedsiębiorstwa, ale również dla zwykłych pracowników najemnych — mogą zdecydowanie pogorszyć sytuację najbiedniejszych.
Budżet państwa w zasadzie nie różni się od przeciętnego budżetu domowego. Najpierw trzeba pieniądze zarobić, żeby móc je potem wydawać. Niestety, wydatki, które rząd określa w ustawie budżetowej, są wyższe od zarobków — stąd deficyt. Dla rodziny borykającej się z brakiem pieniędzy oznacza to popadnięcie w długi i radykalne ograniczenie wydatków. Kolejne rządy w naszym kraju od lat nie potrafiły przeprowadzić uczciwej rewizji wydatków, nie tylko ich nie ograniczając, ale wręcz mnożąc kolejne zobowiązania. W 2002 roku rząd postanowił głębiej sięgnąć do kieszeni obywateli.
Rząd łata dziurę budżetową jak się da. Dla rodzin oznacza to koniec zasiłków porodowych, krótsze urlopy macierzyńskie, mniejsze zasiłki rodzinne, alimentacyjne i chorobowe. — Córka studiuje, syn niedawno się ożenił: rządowe „zaciskanie pasa” spowoduje zwiększenie kosztów, jakie ponosi moja rodzina o około 8 proc. w porównaniu z rokiem ubiegłym — ocenia Helena Kataneksza z Legnicy, umysłowy pracownik budżetówki.
Według propozycji rządowych, zasiłki rodzinne w okresie od 1 czerwca 2002 r. do 31 maja 2003 r. przysługiwałyby tym rodzinom, w których dochód na osobę nie przekracza 548 zł netto miesięcznie, zamiast dotychczasowego 961 zł. Osoby samotnie wychowujące dzieci mogą liczyć najwyżej na 491 zł miesięcznie, o ile dochód na osobę nie przekracza 612 zł. Do 70 proc. (z 80 proc.) zmniejszony będzie zasiłek chorobowy, przysługujący osobom przebywającym w szpitalu. Zlikwidowany zasiłek porodowy (dotąd 408 zł) zastąpi jednorazowy zasiłek dla kobiet najuboższych wysokości 195 zł. Zaskarżenie skrócenia urlopu macierzyńskiego z 26 do 16 tygodni zapowiada opozycja, zwłaszcza że wprowadzono klauzulę o obowiązkowych jedynie 8 tygodniach. Pracodawca może „zasugerować” rezygnację z reszty. Naturalne karmienie dla domowego budżetu ma i tę niebagatelną zaletę, że nie wymaga dodatkowych wydatków na pokarmy zastępcze.
Tuż przed końcem 2001 roku prezydent podpisał ustawy okołobudżetowe, które między innymi zamrażają płace w sferze budżetowej. Oznacza to, że w przyszłym roku płace budżetówki nie będą podwyższane. Dla na przykład pielęgniarek oznaczać to może utratę należnych im w ubiegłym roku 203 zł i 170 zł w roku bieżącym. — Dla mojej rodziny podatek od oszczędności to rocznie około 3 tys. zł mniej — stwierdza Jan Chmielewski, radny wrocławski. — Zamrożenie płac budżetowych zmniejszy nasze roczne dochody o prawie 4 tys. zł.
Najtrudniej jednak zrównoważyć domowy budżet po uwzględnieniu podwyżek cen prądu, wody, paliwa. Rząd Leszka Millera wprowadza akcyzę na prąd wysokości 2 gr za zużytą kilowatogodzinę. — Nasze wydatki wzrosną z powodu wprowadzenia akcyzy na energię elektryczną, która jest cenotwórcza i podniesie koszt wielu różnych produktów. W moim domu poza standardowymi urządzeniami zasilanymi prądem odczuwalnie droższe stanie się użytkowanie kuchenki elektrycznej z płytą ceramiczną. Trudno mi wyobrazić sobie „oszczędzanie na gotowaniu”. Dojazdy córki do Poznania, gdzie studiuje, też będą droższe. Nie potrafię wyliczyć wzrostu kosztów codziennej jazdy samochodem, natomiast wiem, że stracę około 1200 zł rocznie z powodu zamrożenia wynagrodzeń w budżetówce. Choroby także powiększą ubytek finansowy. A jeśli syn i synowa zdecydują się na dziecko, dojdzie kolejny uszczerbek w dochodach rodziny. Nie wygląda to optymistycznie — wylicza Helena Kataneksza.
— Obecne rozwiązania finansowe generalnie cofają politykę prorodzinną — krytykuje Jan Chmielewski. Skrócone urlopy macierzyńskie i likwidacja zasiłków porodowych (dotkną około 400 tys małżeństw w Polsce) zniechęcą do powiększania rodziny. Jeszcze niewesoła wiadomość dla dzieci: drożeją zabawki, na które rośnie VAT. — Ze społecznego punktu widzenia to propozycja przykra — przyznała wiceminister finansów Irena Ożóg. Z perspektywy gabinetów ministerialnych ta podwyżka jest szczególnie korzystna — wiadomo, że rodzice raczej nie oszczędzają na dzieciach, więc i przypływ pieniędzy z tych podwyższonych podatków raczej gwarantowany.
W przyszłym roku nie będzie podwyżek w edukacji. Zamrożono trzeci etap podwyżek dla nauczycieli, które zapisano w Karcie nauczyciela. Dzięki temu budżet zaoszczędzi ponad 1,95 mld zł. Od lutego br. w szkołach nie będzie czwartej godziny w.f. To daje 275 mln zł oszczędności. Przesunięto podwyżki dla pracowników szkół wyższych z września 2002 r. na wrzesień 2003 r., co ulży budżetowi o kolejne 270 mln zł.
„Przegiąłeś Belka, będzie rebelka” — krzyczeli pod kancelarią premiera studenci, protestujący przeciwko zmniejszeniu ulgi na bilety PKP i PKS z 50 do 37 proc.
— Mieszkam w Koszalinie. Jeżeli chcę być często w domu, to muszę tam jakoś dojeżdżać. Obecnie odwiedzam rodzinę raz na miesiąc. Prawdopodobnie z powodu zmniejszenia ulgi będę zmuszona jeszcze bardziej ograniczyć liczbę wyjazdów. To jakoś można wytrzymać, najbardziej denerwuje mnie fakt, że dziura budżetowa łatana jest kosztem najbiedniejszych grup społecznych — mówi Magda Dubrowska, studentka III roku socjologii.
Projekt zmniejszenia ulg na przejazdy pociągami i autobusami przyniesie rządowi około 250 mln zł zysku. Na szczęście dla studentów i nauczycieli, dla których zmniejszenie ulgi oznacza faktyczny wzrost kosztów życia, na razie wycofano się z tego cięcia. Po licznych protestach rząd obiecał 49-
-procentową zniżkę wyłącznie na przejazd z miejsca zamieszkania do szkoły, bądź uczelni, ale tylko na bilety miesięczne. Problemy lokalowe uczelni zmuszają tymczasem studentów do przemieszczania się na zajęcia z jednego krańca miasta na drugi i korzystania z różnych środków lokomocji. Trzeba też pamiętać, że wielu żaków studiuje z dala od domu, ma więc do pokonania czasem i kilkaset kilometrów. Teraz nie będą mogli skorzystać z tańszego przejazdu. Do kosztów stancji (nie wszyscy dostają się do akademików) trzeba zatem doliczyć droższy dojazd do domu, nawet 200—300 złotych!
— Do domu jeżdżę raz, dwa razy w miesiącu, po zmniejszeniu ulgi będzie mnie to kosztowało ponad 100 zł więcej — żali się Justyna Grzegorek, która mieszka w Łodzi, a studiuje w Warszawie. — Nie jest to może zbyt duża suma, ale mam lepsze pomysły na zagospodarowanie tych pieniędzy niż łatanie dziury budżetowej.
— Zmniejszenie ulg kolejowych dla młodzieży sprawi, że wszelkie wyjazdy dzieci będą wymagały rezygnacji z realizacji innych potrzeb — martwi się Jan Chmielewski, ojciec trójki uczących się dzieci.
Powody do niezadowolenia mają również emeryci, renciści (będą płacić o 13 proc. więcej) i niepełnosprawni, którzy utracili prawo do przejazdów za darmo. Teraz będą musieli zapłacić 22 proc. wartości biletu (zniżka 78 proc.). Bezpłatnie mogą za to nadal podróżować pracownicy służb mundurowych czynni zawodowo, dzieci do lat czterech (pod warunkiem, że nie zajmują dodatkowego miejsca — siedzą np. na kolanach rodziców) oraz przewodnicy lub opiekunowie osób niewidomych i ociemniałych.
— Jestem emerytem od 1988 r., przez 43 lata z moich zarobków płaciłem na ZUS, a teraz zajmuję się tylko jednym — kombinowaniem, z czego jeszcze zrezygnować, żeby przeżyć — mówi emeryt. — Na Zachodzie, jak człowiek idzie na emeryturę po 43 latach pracy, to zaczyna żyć — jeździ po świecie, robi to, co go ciekawi, chodzi do restauracji itp. Słyszę, że średni zarobek w Polsce wynosi już ponad 2 tys. Ja nie mam nawet połowy tego. Za media (elektryczność, gaz, abonament radiowy, TV, telefon) płacę 470 zł miesięcznie. Na leki wydaję około 100 zł, bo muszę stale zażywać tabletki na nadciśnienie i nerki, na utrzymanie miesięcznie mam trochę ponad 300 zł. A to nie jest najniższa emerytura! Boję się ciągle, że zepsuje mi się pralka, piecyk gazowy, telewizor — mówi emeryt.
Już w sejmie sporo emocji wzbudził rządowy zamiar ograniczenia świadczeń przedemerytalnych z 90 do 80 proc. przyszłej emerytury. Do tego nowe kryteria wejścia w system przedemerytalny: 55 lat życia i 30 lat pracy dla kobiet oraz odpowiednio 60 i 35 lat dla mężczyzn. W sejmie obniżono kryterium wiekowe do 50 i 55 lat, ustalając ponadto, że wysokość świadczenia nie powinna być niższa od 80 proc. i wyższa od 200 proc. zasiłku dla bezrobotnych. Zamrożone zostają też dodatki kombatanckie.
Kolejne 150—160 mln zł rząd zaoszczędził na ograniczeniu finansowania ekwiwalentów za deputaty węglowe. W 2002 r. z budżetu finansowane będą tylko deputaty dla emerytów i rencistów z kopalń, które postawiono w stan całkowitej likwidacji. Pozostałe deputaty zostaną sfinansowane przez spółki węglowe.
Wiele wydatków planujemy ze sporym wyprzedzeniem, tak aby uwzględnić ulgi. W tym roku nie zmienimy zwyczaju, tylko... nie będzie wielu ulg. Przede wszystkim ulgi budowlanej, co wydłuży drogę do własnego domu.
Zagrożone jest wspólne rozliczanie się małżonków, grozi nam zamrożenie progów podatkowych, a w efekcie — jeszcze wyższe podatki. Do tego dodajmy opodatkowanie oprocentowania oszczędności trzymanych na bankowym koncie, wzrost akcyzy na paliwa, tytoń i alkohol.
— Zamrożenie progów podatkowych drastycznie przyhamuje rozwój małych firm, ale nie tylko — wyjaśnia Aleksander Wagner, właściciel wrocławskiego Biura Obsługi Inwestycji Budowlanych „Alwar”, ojciec dwóch studentów. — Podnoszenie podatków, nakładanie ciężarów finansowych, a co za tym idzie, zmniejszenie konsumpcji, nie sprzyja rozwojowi gospodarki. Na całym świecie przy rosnącym bezrobociu obniża się podatki, a nie podnosi. Gdy spadnie popyt na usługi mojego biura, mogę stracić pracę, stając się obciążeniem dla państwa — mówi.
Ciekawe, jak długo rząd zamierza podwyższać podatki, ograniczać wydatki na edukację... Czyżby dopóty, dopóki nie poczuje dna w kieszeniach obywateli?
Współpraca: Jolanta Sąsiadek, Barbara Gruszka-Zych, Bogdan Gancarz, Michał Góra, Marcin Nowak, Tomasz Gołąb
opr. mg/mg