Zadanie komisji ds. Amber Gold to nie pojedynek z przesłuchiwanymi, ale dotarcie do faktów, o czym wydają się zapominać komentatorzy
Komentarze po przesłuchaniu Donalda Tuska przed komisją do wyjaśnienia sprawy Amber Gold zdominowały polityczną publicystykę na początku listopada. Pierwsze wrażenia wyglądały dość jednoznacznie: komentatorzy związani z opozycją podkreślali wyluzowane zachowanie przesłuchiwanego i jego cięte riposty, wskazując go jako jednoznacznego zwycięzcę pojedynku Wasserman — Tusk. Widziałem nawet tytuł „Mistrz i Małgorzata”. W mediach związanych z obozem rządzącym komentarze były dość wstrzemięźliwe i dominowało stwierdzenie, że przewodnicząca nie miała najlepszego dnia i dała się zdominować Donaldowi Tuskowi.
Zaciekawiony tym dość zgodnym przekazem, oglądnąłem sobie całe to, siedmiogodzinne bodajże, przesłuchanie i wrażenie mam zgoła odmienne. Rzeczywiście Donald Tusk odpowiadał wyluzowany, parę razy dość cięcie. Poseł Wasserman rzeczywiście była nieco zdenerwowana i spięta. Jednak ten luzacki styl przesłuchiwanego kojarzy mi się z klasycznymi scenami w filmach kryminalnych, gdy na pierwszym przesłuchaniu podejrzanego, tenże równie luzacko i z uśmiechem mówi do przesłuchujących „Nic na mnie nie macie”, ponieważ sama podświadomość nie pozwala mu stwierdzić „Jestem niewinny”. I tak też było w tym przypadku. W dodatku Donald Tusk stosował technikę opracowaną przez Piotra Tymochowicza, jego ówczesnego doradcę do spraw wizerunki a obecnie najbardziej znanego polskiego pedofila. Technikę tę stosował już podczas zeznań przed komisją sejmową do spraw afery hazardowej. Ale sytuacja tym razem była trochę inna, ponieważ wtedy udało się Platformie ubezwłasnowolnić komisję i praktycznie uniemożliwić dojście do czegokolwiek. Tym razem Platforma nie była w stanie tego dokonać i musi mierzyć się z konsekwencją komisji w dochodzeniu prawdy. Taktyka Donalda Tuska polegała na zmęczeniu komisji opowieściami nie na temat, przedłużaniem tak, aby przesłuchujących maksymalnie zmęczyć i odebrać im ochotę do głębszych dociekań. Dodatkowe komentarze i złośliwości, szczególnie pod adresem przewodniczącej, miały ją prowokować i zniechęcać. Nie do końca mu się to udało. Temu dążeniu do zmęczenia komisji służył również powtarzalny co chwilę wniosek o odtworzenie zeznań innych świadków.
Zdenerwowanie i spięcie Małgorzaty Wassermann było również typowe dla śledczego, który usiłuje wydobyć informacje od przesłuchiwanego, analizując na bieżąco jego wypowiedzi i porównując je z innymi dowodami.
Niemniej, pomimo kilku celnych wypowiedzi przewodniczącej komisji, powstało wrażenie zwycięstwa byłego premiera.
Ten jednoznaczny obraz zmienia się diametralnie, jeśli uświadomimy sobie, jaki jest zasadniczy cel zarówno pracy komisji jak i tego przesłuchania. Otóż celem komisji jest wyjaśnienie jak działały organa państwa wobec Amber Gold a raczej dlaczego nie działały. I chodzi o te instytucje, które — jak przypomniała przewodnicząca — były kontrolowane bezpośrednio lub pośrednio przez premiera.
Całe to przesłuchanie utwierdziło nas w przekonaniu o papierowym premierze państwa z tektury. Może coś tam wiedział, ale cóż on mógł? Premier wiedział, że Amber Gold to lipa, ABW wiedziała już, że to piramida a OLT służy do zniszczenia LOT-u i wyprowadzania pieniędzy, wiedziała, że Marcin P. wywozi mnóstwo gotówki i nie zrobiono dosłownie nic. Pozwolono, by tysiące Polaków straciły swój majątek, pozwolono by zatarto ślady i wywieziono pieniądze. Biernie obserwowano rozwój oszukańczego biznesu prowadzonego przez wielokrotnie przestępcę, działalność linii lotniczej niespełniającej warunków zezwolenia. Państwo okazało się zupełnie teoretyczne - to akurat celne spostrzeżenie byłego ministra Sienkiewicza.
Donald Tusk usiłował zdeprymować poseł Wassermann, przypominając ciągle afery Getback-u i SKOK-ów. Afery, które wyszły na jaw w czasach rządu PiS-u. Nie rozumiał, czy nie chciał zrozumieć a najpewniej chciał, żeby słuchający nie zrozumieli, że chodzi o coś zupełnie innego.
Afery i oszustwa zdarzały się, zdarzają i będą się zdarzać bez względu na to kto rządzi Polską, czy jakimkolwiek innym krajem. Mieliśmy - sięgając dalej w przeszłość - Bezpieczną Kasę Oszczędności, Art-B, afery hazardowe czy Rywina. Najnowsza afera, czyli Komisji Nadzoru Finansowego, wybuchła już po tym przesłuchaniu. Różnica polega na czym innym. Sednem sprawy jest zachowanie się państwa wobec tych afer i to poseł Wasserman bardzo celnie i krótko wytłumaczyła przesłuchiwanemu.
Ludzie podejrzani w sprawie afery GetBack już od dłuższego czasu siedzą, aresztowani krótko po odkryciu afery. Wprawdzie źle się stało, że CBA weszło do biura przewodniczącego KNF już po jego powrocie, ale mówimy tutaj o godzinach a nie - jak wypadku Amber Gold - o latach, w czasie których rządzący zachowali się tak, jakby nic się nie działo.
Kwestię teoretycznego państwa podsumowała w swojej konferencji prasowej przewodnicząca komisji, przedstawiając kalendarium wydarzeń. Krótko, zwięźle i trafione w punkt. Kalendarium stworzone zostało tylko i wyłącznie na podstawie zeznań świadków i, przede wszystkim, oficjalnych dokumentów, z którymi mogła zapoznać się komisja. Jeśli ktoś przeczyta lub przesłucha to kalendarium, nie powinien mieć żadnych wątpliwości jak działało państwo Platformy Obywatelskiej i jak pracował dla Rzeczypospolitej premier Donald Tusk.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że całość prac komisji spoczywa na wątłych barkach poseł Wassermann. Prawdopodobnie jedynie ona opanowała całość materiału zgromadzonego przez komisję i na pewno potrafi wyciągać z tego wnioski oraz bardzo dokładnie przesłuchiwać świadków. Wsparcia udziela jej jeden, może dwóch posłów, którzy orientują się w sprawie. Reszta sprawia wrażenie jakby nie do końca wiedziała o co tu chodzi. A jeżeli coś wie, to i tak nie wie co z tym zrobić. Swoistym kuriozum były wystąpienia posłów Brejzy i Zembaczyńskiego, których pytania sprowadzały się tak naprawdę do ataku na przewodniczącą i PiS oraz wykazywaniu niewinności świadka. Granice absurdu przekroczył poseł Brejza szukając — deklaratywnie - winny Tuska i w związku z tym pytającego go czy był prokuratorem, funkcjonariuszem ABW, członkiem Komisji Nadzoru Finansowego i tak dalej i tak dalej. A ponieważ nie był, wyciąga prosty wniosek o braku jakiejkolwiek winy premiera. Z tej kuriozalny wypowiedzi wynika, że - według posła Brejzy - funkcja premiera Rzeczpospolitej Polskiej jest chyba najlepszą posadą na świecie: można nic nie robić, za nic nie odpowiadać, brać pieniądze i jeszcze oskarżać wszystkich naokoło. Poseł Brejza prawdopodobnie nie zrozumiał, że, wbrew swoim intencjom, pogrążył Donalda Tuska, ponieważ rolą premiera nie jest prowadzenie śledztwa, ale nadzorowanie działania instytucji, do których nadzorowania jest konstytucyjnie zobowiązany. A tego Donald Tusk w najmniejszym stopniu nie wykonał.
Czy komisja dojdzie do prawdy? Jeśli chcielibyśmy dojść do tego, kto tak naprawdę zorganizował piramidę, czyli kto stoi za Marcinem P., to prawdopodobnie nigdy do niczego nie dojdziemy. Ani wskutek działań komisji, bo nie to jest jej celem, ani jako efekt postępowania prokuratorskiego. A to z tej prostej przyczyny, że wszystkim zamieszanym w tę aferę, od Marcina P. poczynając i jego, chyba już byłej, żony do tych, którzy mają jakąkolwiek wiedzę na ten temat, opłaca się spędzić kilka lat w więzieniu, nie puszczając pary z ust, niż oczekiwać szybkiego opuszczenia tego świata w niewyjaśnionych okolicznościach.
Jednak, jeśli pamiętamy, że celem działania komisji jest zbadanie działania instytucji państwa zobowiązanych właśnie do działania i zachowanie się organów państwa w obliczu afery, to widzimy, że sprawa zbliża się do finału a obraz wydaje się być jednoznaczny i nie pozostawiający żadnych wątpliwości.
opr. mg/mg