Dowolna wiadomość na temat współdziałania Kościoła i państwa wywołuje u wielu ludzi odruch Pawłowa, który można określić jako katolikofobię. Czy jest na to jakieś lekarstwo?
Nie komentuję raczej informacji z Onetu, tym razem zrobię wyjątek. I to nie dlatego, że była to informacja o liście chorzowskiej posłanki Marii Nowak do księży w jej okręgu wyborczym. Wiadomość o tym, że poseł Nowak poprosiła księży o modlitwę w swojej intencji wywołała komentarze świadczące o stopniu zaczadzenia umysłów fobią antykatolicką. To, co przeczytałem, spełnia wszystkie wymogi tego, co postępowcy nazywają „mową nienawiści” i za co chcą karać. Jestem jednak dziwnie spokojny, że nikt plujących na Kościół Katolicki o mowę nienawiści nie oskarży. Co innego w odwrotną stronę.
Wśród komentarzy nie dostrzegłem ani jednego odnoszącego się do meritum sprawy. Anonimowi komentatorzy reagowali jak pieski Pawłowa i na dźwięk słów „ksiądz” i „wybory” reagowali wyrzutem hektolitrów jadu, oskarżając księży o wtykanie ich brudnych łap w czystą toń polskiej polityki.
A meritum było takie, że poseł Nowak przedstawiła w liście swoje największe, jako katoliczka, dokonania i poprosiła księży o modlitwę o pozytywny dla niej wynik wyborów. Nie prosiła o nawoływanie wiernych do głosowania na nią ani o modły w kościołach. Z informacji nie wynika nic o reakcji adresatów, czy którykolwiek pomodlił się w intencji Marii Nowak, czy w ogóle przeczytali ten list. Nie jest to jednak dla komentatorów istotne. Sam fakt prośby o modlitwę jest dla nich niedozwolonym mieszaniem Kościoła do polityki.
A ja pytam, czy tak samo zareagowaliby, gdyby poseł Nowak poprosiła Dalajlamę o modły w tybetańskich klasztorach, zwróciła się do głośnego ostatnio Nergala, by przedstawił jej sprawę swojemu szefowi lub poprosiła niewierzącą sąsiadkę o trzymanie kciuków? Czy również ruszyliby z potępieniem tych osób za niedozwolone mieszanie się do polityki?
Katolikofobia wytępuje nie tylko w Polsce. Oglądaliśmy ostatnio wizytę Benedykta XVI w jego ojczyźnie. Jak zwykle w takich przypadkach, oprócz prezydenta, kanclerz i kompanii honorowej papieża witały grupy przebierańców parodiujących księży, zakonnice i samego papieża, wznoszących transparenty z głupimi hasełkami typu: „Czy miłość może być grzechem?”. Poza tym szydzenie,drwiny i poniżanie symboli wiary katolickiej. Oczywiście nikt nie stawia takiego zarzutu. Mainstreamowe media z sympatią odnotowują bohaterską walkę o prawa mniejszości seksualnych. A że katolikom nie podoba się taka forma tej walki? Cóż, niech się uczą tolerancji.
A ja pytam, co byłoby, gdyby to katolicy urządzili parodię gejowskiej parady? Trudno wprawdzie wyobrazić sobie parodię czegoś, co samo w sobie jest parodią, nietrudno jednak przewidzieć larum postępowych mediów oskarżających katolików o brak tolerancji, zacofanie i mowę nienawiści.
Poza tym pytam, dlaczego grupy przebierańców nie witają na niemieckiej ziemi ważnych duchownych islamu ani nie można zobaczyć facetów w slipkach i długich pejsach przed synagogą, gdy odwiedza ją rabin z Nowego Jorku? Czyżby muzułmanie i ortodoksyjni żydzi popierali ruch gejowski? Czy może odwaga do walki o lepszy świat nieco maleje po uświadomieniu sobie, że ani żydzi ani muzułmanie nie nadstawią drugiego policzka? Jedni przyślą adwokatów, po wizycie których nie będzie za co kupować fikuśnych ubranek a drudzy nafaszerowanych semtexem obrońców wiary i zabawa się skończy.
W Bundestagu przywitał papieża jego przewodniczący i setka pustych miejsc. To lewicowi posłowie protestowali przeciwko religijnemu wystąpieniu w parlamencie. W przeddzień wizyty telewizja ZDF emitowała wypowiedzi przeróżnych osób na temat papieskiego przemówienia w Bundestagu. Zdecydowana większość uznała to za niedopuszczalny zamach na świeckość państwa. W morzu takich wypowiedzi utonął głos profesora prawa z Uniwersytetu w Münster, który zwrócił uwagę, że Bundestag, jako najwyższa władza w państwie, ma prawo zaprosić kogo chce. Prelekcja takiego czy innego gościa, w tym przywódcy religijnego, nie ma nic wspólnego z problemem neutralności wyznaniowej państwa. A papież powinien być potraktowany z kurtuazją należną głowie państwa. Nie ostudziły jednak te słowa rozpalonych głów i zaregowały one znów jak pieski Pawłowa: papież + polityka = protest. A ja pytam, czy ci sami ludzie zaprotestowaliby, gdyby przemawiał w Bundestagu Dalajlama lub imam z Kairu? A już nie potrafię sobie wyobrazić jakiegokolwiek niemieckiego parlamentarzysty, wyrażającego choć w zawoalowany sposób wątpliwości co do wystąpienia Naczelnego Rabina Jerozolimy. Ale na papieżu można się wyżyć. On się nie zrewanżuje.
Panuje w Polsce zabobon, przyjmowany przez większość jak dogmat: Kościół nie powinien mieszać się do polityki, przy czym to „mieszanie się” interpretowane jest w sposób bardzo rozciągliwy. Każda, ocierająca się o sprawy publiczne wypowiedź duchownych krytykowana jest jako niedozwolone bawienie się w politykę.
A ja pytam: dlaczego? Czyżby ksiądz, biskup czy kardynał nie byli pełnoprawnymi obywatelami? Czy jakiś sąd odebrał im prawa publiczne? Dlaczego, jeśli na tematy polityczne wypowiadać się może piosenkarz, piłkarz czy striptizerka, nie może wypowiadać swego zdania ksiądz?
Zakaz politycznej działalności księży jest stosunkowo nowy. Dawniej było inaczej. W Polsce biskupi byli senatorami a prymas interreksem. A nie były to najgorsze czasy dla Rzeczypospolitej i mogła być ona wzorem tolerancji w ówczesnym świecie. Papież wprowadził ten zakaz wskutek XX wiecznych zaszłości. Znaczy on jednak zakaz udziału w czynnej polityce dla osób duchownych, nie dotyczy wypowiadania się na tematy polityczne. Tłumacząc na polski: ksiądz nie może być członkiem partii politycznej ani sprawować urzędów. Powinien jednak wskazywać wiernym, czym kierować się mają dokonując wyborów, również politycznych. To jest jego obowiązek jako duszpasterza. Powinien ułatwiać zrozumienie, często zbyt dla wiernych zawiłych, kwestii i pomagać odróżniać dobro od zła. Stopień konktretyzacji, czyli to na ile dokładnie pouczać wiernych, co mają robić, dobrać powinien do potrzeb konkretnych wiernych.
Pamiętajmy bowiem, że celem Kościoła jest zbawienie dusz a wpływ na decyzje polityczne wiernych jednynie środkiem do realizacji tego celu. Dlatego Kościół nie powinien przywiązywać się do żadnej partii politycznej, choćby o jak najpobożniejszej nazwie. Partie, ich programy i działanie zmieniają się szybko, cel Kościoła pozostaje stały od tysiącleci. Powinien więc oceniać program danej partii i jego podstawy filozoficzne, dotychczasową działalność i przedstawić ewentualne konsekwencje jej rządów. A wierny, jak każdy człowiek, jest wolny i ostatecznych wyborów dokonuje sam. Rozlicza się z nich wstępnie podczas Spowiedzi a ostatecznie to już Tam.
Takim klasycznym przykładem wnikliwej i — jak okazało się po latach — prawdziwej analizy są encykliki Piusa XI „Divini Redemptoris” i „ Mit brennender Sorge”, w których właściwie ocenił komunizm i nazizm w czasie, gdy większość europejskich środowisk opiniotwórczych była zafascynowana tymi totalizmami. Oczywiście, nie szczędziły mu one krytyki.
Zakaz działalności politycznej księży jest jednak wewnętrzną regulacją Kościoła. To papież zabronił im korzystania z praw obywatelskich. I tu mamy paradoks: ci, którzy zarzucają Kościołowi mieszanie się do polityki, przedstawiają się zwykle jako zwolennicy wolności. Powinni więc walczyć z tym papieskim zakazem i domagać się umożliwienia księżom korzystania z pełni praw a więc również udziału w polityce.
Tymczasem każda wzmianka kojarząca księży z polityką, jak w przypadku listu poseł Nowak, wyzwala erupcję oskarżeń. Przy czym dotyczy to jedynie duchownych katolickich. Można odnieść wrażenie, że w kraju o deklarowanej większości katolików, to właśnie katolicy są ograniczani w swych prawach a księża należą wręcz do nowej grupy wykluczonych z dysputy publicznej. Może więc powinien zająć się tą kwestią minister Arłukowicz?
A propos ministra Arłukowicza. Czy ktokolwiek z czytających ten tekst posiada wiedzę o jakichkolwiek działaniach tego ministra oprócz piastowania swego urzędu? Wdzięczny będę za informację.
opr. mg/mg