W idealnym świecie wybory parlamentarne powinny być wyłącznie sprawą danego kraju. Nie żyjemy w świecie idealnym - powinniśmy więc być czujni, gdy na wynik naszych wyborów próbują wpływać inne państwa, poprzez lobbying, zastraszanie czy w inny sposób
W idealnym świecie wybory powinny być wewnętrzną sprawą danego kraju, a bliżsi i dalsi sąsiedzi ograniczyć się winni do ich obserwacji i akceptacji wyników. W idealnym bowiem świecie państwa koncentrują swój wysiłek na poprawie życia własnych obywateli, a polityka zagraniczna ma na celu jedynie wzajemnie korzystną współpracę. Idealne państwo nie ma innych zamiarów wobec sąsiadów, nie usiłuje wpłynąć na jego sprawy wewnętrzne, nie manipuluje ich opinią publiczną i nie szuka swoich korzyści kosztem sąsiada. W idealnym świecie nie jest istotne, z jakiego kraju firma przejmuje strategiczne firmy i branże, bo jej celem jest jedynie generowanie zysku, a kapitał, jak wiadomo, nie ma narodowości. Świat nie jest jednak idealny. Państwa mają i dążą do realizacji swoich egoistycznych interesów. Kapitał wprawdzie nadal nie ma narodowości, ale jego właściciel to i owszem.
Każdy kraj stara się wpływać na opinię publiczną sąsiadów i innych, ważnych dla niego państw. Jedni, jak Polska, robią to po amatorsku, zmieniając strategię tej polityki wraz z każdą zmianą rządu; drudzy powierzają te zadania fachowcom, a elity polityczne zgodne są co do strategicznych celów, więc zmiany rządów prowadzą tam jedynie do drobnych korekt. Oczywistym jest też, że fachowcy posługują się bardziej wyrafinowanymi narzędziami niż amatorzy. Nasz pech polega na tym, że nasi amatorzy stają w obliczu profesjonalistów z Rosji i Niemiec. Efekt tego możemy obserwować badając zmiany nastawienia opinii publicznej, kluczowe dla państwa decyzje polityków i wyniki wyborów.
Nasi zachodni sąsiedzi, choć czasami posługują się działaniem wprost, jak jasna dyrektywa dla Polaków wypowiedziana przez minister Cornelię Pieper przed wyborami prezydenckimi, na kogo mają głosować, by pozostać Europejczykami, stworzyli sobie szereg narzędzi subtelnego oddziaływania, dających pożądane efekty bez uciekania się do nachalnej agitacji. Duża część polskiej prasy jest własnością niemieckich koncernów. Nie musi ona stosować jawnej propagandy, wystarczy konsekwentne wyciszanie jednych i wzmacnianie innych akcentów, a efekt przyjdzie z czasem. Nie trzeba nawet naciskać na dziennikarzy. W końcu wiedzą, u kogo pracują.
W Polsce działa wiele niemieckich instytucji, w większości fundacji o nobliwych nazwach i szczytnych celach. Rzeczywiście przeprowadzają wiele pożytecznych inicjatyw, nie omieszkają jednak wykorzystać swej pozycji do korzystnego dla Niemiec oddziaływania na polskie społeczeństwo. Trudno zresztą mieć pretensje o to, że niemiecka fundacja działa w interesie Niemiec. To stronę polską obciąża fakt, że w swej naiwności nie chce tego zauważyć.
Bo czy to tylko zbieg okoliczności, że współpracujące z niemieckimi fundacjami Forum Obywatelskiego Rozwoju było inicjatorem głośnej akcji „Zabierz babci dowód”, co było niedwuznacznym wskazaniem, na którą partię głosować? Nawiasem mówiąc, dlaczego prokuratura nie zajęła się tym jawnym nawoływaniem do przestępstwa? Uniemożliwienie udziału w wyborach, a tym skutkuje schowanie dowodu, jest przestępstwem przewidzianym przez polskie prawo. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że FOR jest inicjatorem wielu akcji profrekwencyjnych.
Co do niemieckich fundacji, wyjaśnić warto ich inny niż polskich status. Łatwiej im działać niż organom państwa, bo są organizacjami prywatnymi. W Polsce prywatne fundacje same zdobywają pieniądze na swoją działalność, najczęściej prowadząc działalność gospodarczą. Wydawać więc mogą je na co chcą i trudno dopatrzeć się w tym działania organów państwa. W Niemczech te prywatne fundacje dotowane są w dużej części (często w ponad 90%) z budżetu państwa. Jest to więc wygodne, bo zakamuflowane, narzędzie prowadzenia polityki.
Innym, szerokim polem oddziaływania są rozbudowane partnerstwa i wymiany polsko-niemieckie. I znowu trudno mieć do Niemców pretensje o to, że wykorzystują te spotkania do propagowania swojego punktu widzenia. To samo mogą, a nawet powinni, robić Polacy. Tu jednak wyraźnie widać, że nasi nieśmiali amatorzy spotykają się z doświadczonymi zawodowcami. Zilustruję to pewnym przykładem.
W początku października 2006 r., a więc w czasie szalejącego kaczofaszyzmu, w pięknej nadreńskiej miejscowości Vallendar spotkali się nauczyciele Nadrenii – Palatynatu oraz Opolszczyzny i Małopolski. Po pracowitym i owocnym seminarium przystąpiono do naprawiania świata, a gospodarze zaproponowali, by pochylić się nad nie najlepszym stanem oficjalnych stosunków polsko-niemieckich. Postanowiono poprzeć wystosowany przez Grupę Kopernika Polsko-niemiecki apel o wspólne poczucie odpowiedzialności i rozsądek. W dokumencie tym, oprócz słusznego apelu o wyzbycie się emocji podczas dyskutowania i rozstrzygania trudnych spraw, znajdują się również takie słowa: „Jesteśmy zaniepokojeni pozbawionym podstaw wybuchem emocji, do jakiego doszło w ciągu ostatnich tygodni w sprawach dotyczących stosunków polsko-niemieckich”. A dalej: „Niemieccy rzecznicy porozumienia polsko-niemieckiego i niemieccy przyjaciele Polski mają wrażenie, że na odpowiedzialnych stanowiskach w życiu politycznym w Polsce coraz trudniej im znaleźć partnerów, z którymi mogliby przedyskutować trudne kwestie stosunków polsko- niemieckich”. Apel poparto jednogłośnie.
To, że głosowali tak Niemcy, jest zrozumiałe. Ale dlaczego Polacy nie zastanowili się nad kolejnością przyczyn i skutków? Z apelu wynika, że emocje i problemy we wzajemnych relacjach są „pozbawione podstaw”, czyli że są po prostu atakiem złego humoru ówczesnych prezydenta i premiera. Nikt nie zająknął się, że ostre (i czasami niezręczne) wypowiedzi Kaczyńskich nie wzięły się z powietrza. To w tym czasie decydowała się sprawa gazociągu pod Bałtykiem, zaktywizowała się pani Steinbach, forsująca swój projekt Muzeum Wypędzonych, a związane z nią Powiernictwo Pruskie wysuwało daleko idące roszczenia wobec Polski. Reakcja polskich władz była odpowiedzią na te działania, a nie przyczyną problemów. Nie wypadało jednak sprawiać kłopotów gospodarzom takimi uwagami i polscy nauczyciele podnieśli karnie rączki do góry.
Przesłanie strony niemieckiej było zrozumiałe: chcecie mieć dobre stosunki z nami – zmieńcie rząd. Nie wiem, jak głosowali w 2007 roku uczestnicy tego seminarium. Wiem natomiast, że w swej masie uczestnicy tego rodzaju spotkań wzięli sobie przesłanie do serca i w najbliższych wyborach wybrali tych, których życzyli sobie mili gospodarze.
Nasz rosyjski sąsiad stosuje inne metody. Wydają się mniej kosztowne a skuteczniejsze. Jest on w korzystniejszej sytuacji, bo w spadku po nieświętej pamięci Związku Sowieckim przejął mnóstwo kontaktów wśród osób wpływowych: polityków, dziennikarzy, różnych autorytetów i tych, którzy dorobili się majątku dzięki dobrym kontaktom z Moskwą. Dysponuje on również, w przeciwieństwie do władz polskich, pełnym dostępem do archiwów komunistycznych służb specjalnych, których kopie z pewnością znajdują się na Łubiance. Stąd działania Rosji trudniej zauważyć, widoczne stają się efekty.
Bo czy przypadkiem jest, że przez 22 lata wolnej Polski kolejne rządy nie potrafiły zdywersyfikować źródeł energii? Czy przypadkiem jest dziwna niemoc w realizacji gazociągu z Norwegii i wlekąca się budowa gazoportu? Czy tylko przypadkiem lub głupotą jest coraz większe uzależnianie się od rosyjskiego gazu kosztem polskiego węgla? Dlaczego każda nowa umowa gazowa z Rosją to gorsze warunki? Czy to tylko dyletanctwo i frajerstwo polskich negocjatorów? A jeśli dodamy do tego, że duża część firm, które dostały koncesję na poszukiwania gazu łupkowego, jest już w rosyjskich rękach…
Widoczną grą Rosji było rozdzielenie uroczystości katyńskich, by zdeprecjonować prezydenta Kaczyńskiego w obliczu nadchodzących wyborów. Bez dostępu do rosyjskich archiwów nie stwierdzimy jednoznacznie, kto był inicjatorem tej gry, rząd polski czy rosyjski. Biorąc jednak pod uwagę, że ekipa Putina to wytrawni pokerzyści, podczas gdy współpracownicy Tuska są na etapie gry w Czarnego Piotrusia, jasne jest, kto kim sobie pograł.
Działalność obcych państw mająca na celu wywieranie wpływu na opinię publiczną i wyborców jest regułą w obecnym świecie i nie ma co oburzać się na nią. Wszystko jest w porządku, jeśli zdajemy sobie z tego sprawę i uwzględniamy to podejmując decyzje w lokalu wyborczym.
A na zakończenie nie mogę oprzeć się pokusie skomentowania komentarzy do ostatniej wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego na temat Angeli Merkel. Lawina krytyk po obu stronach Odry interpretujących i nadinterpretujących to, co Kaczyński napisał, a raczej nie napisał, jest kolejnym przypadkiem syndromu piesków Pawłowa: cokolwiek Kaczyński powie lub napisze, trzeba skrytykowac i wyrazić oburzenie.
Drodzy Kaczofobi, czy nie zastanowiliście się nad tym, że naprawdę obraźliwe dla Angeli Merkel byłoby, gdyby Kaczyński napisał, że została kanclerzem czystym przypadkiem? Zwykle polityk zajmuje ważne stanowisko dzięki swym kompetencjom i dokonaniom. Krytykując Kaczyńskiego stwierdzacie zarazem, że kanclerstwo Merkel to przypadek. Podważacie tym samym jej dotychczasową działalność. Radzę Wam więc: zastanówcie się i czym prędzej zmieńcie zdanie, bo w końcu pani kanclerz to przeczyta i śmiertelnie się obrazi. Tym razem na Was.
Materiał nadesłany. Poglądy wyrażone w artykule są poglądami Autora, nie Redakcji Opoki
opr. mg/mg