Fragmenty książki: Święta Urszula Ledóchowska, "Medytacje biblijne", Wydawnictwo Księży Marianów 2005
Wydawnictwo Księży Marianów
Warszawa, luty 2005
ISBN: 83-7119-482-X
Spis treści
Wstęp — s. Jolanta Olech | 5 |
I. Zwiastowanie Maryi, że zostanie Matką Zbawiciela | 13 |
II. Nawiedzenie Elżbiety przez Maryję | 21 |
III. Narodzenie Jezusa | 31 |
IV. Ofiarowanie Jezusa w świątyni | 58 |
V. Odnalezienie młodego Jezusa w świątyni | 68 |
VI. Chrzest Jezusa w Jordanie | 77 |
VII. Cud na weselu w Kanie Galilejskiej | 91 |
VIII. Jezus głosi dobrą nowinę o królestwie Bożym i wzywa do nawrócenia | 99 |
IX. Przemienienie Jezusa | 249 |
X. Ostatnia Wieczerza i ustanowienie Eucharystii | 256 |
XI. Modlitwa Jezusa w Ogrodzie Oliwnym | 283 |
XII. Jezus zdradzony, wyśmiany i ubiczowany | 291 |
XIII. Jezus ukoronowany koroną cierniową | 311 |
XIV. Droga krzyżowa | 317 |
XV. Śmierć Jezusa na krzyżu | 322 |
XVI. Zmartwychwstanie Jezusa | 354 |
XVII. Wniebowstąpienie Jezusa | 384 |
XVIII. Zesłanie Ducha Świętego | 391 |
XIX. Wniebowzięcie Matki Najświętszej | 397 |
XX. Ukoronowanie Maryi na Królową nieba i ziemi | 405 |
Indeks tekstów biblijnych | 415 |
Jezus podniósł oczy na swoich uczniów i mówił... Łk 6,20
„Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy wam urągają i prześladują was i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe o was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie”. Mt 5,3-12a
Jezus podnosi oczy ku uczniom swoim. Widzi w nich dobrą wolę, pragnienie naśladowania Go, kroczenia Jego śladami — i wskazuje im drogę już nie tylko do zbawienia, ale i do najwyższej świętości i doskonałości.
Pan Jezus patrzy i na nas, (...) i do nas zwraca się z pragnieniem ujrzenia nas na drodze świętości... Czy jest we mnie to zrozumienie, ale to zrozumienie prawdziwe, praktyczne? Ile dusz chce świętości, ale nie rozumie, że do świętości dochodzi się tylko po twardej i stromej ścieżce. Świętość domaga się nieustannej walki, nieustannego łamania siebie, swej woli, swej pychy, swej chęci używania... Trzeba chcieć świętości w czynie — nie świętości w pięknych uczuciach, pragnieniach, frazesach, bo to służy chyba tylko do zbałamucenia biednej duszy, która myśli, że wielkimi krokami idzie naprzód, bo pragnie, a zapomina, że piekło jest wybrukowane dobrymi pragnieniami, które niestety, czynu nie rodzą...
Jak dalekie są myśli Chrystusowe od naszych. My przywiązujemy wagę właśnie do tego, nad czym Chrystus swoje biada wymawia. Martwimy się tym, ubolewamy nad tym, co Chrystus nagradza błogosławieństwem.
W tym cudownym kazaniu na górze przedstawia nam Jezus obraz cnót świętych na ziemi i nagrodę ich w niebie. Dążyć do cnoty — to walka ciężka, trudna, nieraz bolesna, ale za to jaka nagroda, jaki spokój, jakie szczęście w niebie. Podnieś wzrok twój, duszo moja, patrz na zastępy świętych, jakim światłem są otoczone, jak wielkie jest ich szczęście, jaka radość na ich twarzach. Cierpieli na ziemi, ale już każda ich łza osuszona, zapomnieli o swych krzyżach. Mają Boga, a z Nim najczystsze szczęście, najczystszą miłość.
Święci w niebie, módlcie się za nami, którzy jeszcze walczymy na tym łez padole... Dajcie nam choć troszkę zapomnieć o ziemi, by radować się szczęściem waszym w niebie!
Wyżej, duszo moja, ku Bogu wznoś wzrok swój i ręce, i serce, i duszę. Wyżej — odetchnij swobodnie w krainie wiecznej miłości.
Jezu dobry, chcę być uboga duchem, to jest prawdziwie pokorna. Nie chcieć posiadać, nie chcieć być wielka, nie chcieć pierwszeństwa, jak żebrak maleńka — czy to za wielkie wymaganie od mojej natury, jeżeli za to Chrystus mi królestwo niebieskie obiecuje? Dobry mój Pan tak mało chce ode mnie, a taką mi za to przygotowuje nagrodę. Czyż miałabym się lenić w pracy nad sobą, na pierwszym miejscu w pracy nad wyrobieniem w sobie prawdziwego ubóstwa ducha — prawdziwej pokory, która za świętym Janem od Krzyża powtarza: nic nie posiadam, jestem nicością, do niczego prawa nie mam, nic mi się nie należy, nicość nic nie umie, nicość nigdy się nie skarży, nicość się nie obraża, nicość niczego nie żąda, niczego nie wymaga...
Błogosławione to ubóstwo ducha, które duszę tak (...) odrywa od ziemi, tak kieruje ku Bogu. Dusza tak rzucona we własne swe nicestwo rozszerza się w Bogu, w miarę jak unicestwia się w poczuciu swej nędzy; podnosi się, staje się zdolna wołać w uniesieniu miłości w całej prawdzie: Bóg mój i wszystko moje.
Jezu dobry, chcę być czystego serca, bym mogła oczyma duszy już teraz Ciebie oglądać! Czystego serca, a więc odrzucać chcę daleko wszelkie ziemskie przywiązania, które — choćby nitkami tylko — duszę mą do ziemi przywiązały. Szczęśliwa dusza, która oswobodziwszy serce z wszystkich przywiązań ziemskich, kocha Boga samego, a bliźnich swoich tylko w Nim i dla Niego. Wznosi się na skrzydłach miłości w te wyżyny jasne, niebiańskie, gdzie panuje stały pokój, radość, gdzie woła w uniesieniu radości: Miły mój mnie, a ja Jemu.
Nie mogę mówić o nienawiści ludzi względem mnie, o prześladowaniu, o oszczerstwach... Chyba wyjątkowo dusza spotyka się z tymi próbami. Ale nieraz mogę odczuć, że ktoś ma do mnie niechęć, może czasem ktoś mnie niezupełnie słusznie posądza, może mi czyni uwagę, która choć słuszna, rani moją miłość własną i jej przyjąć nie chcę. Czasem znowu okazują mi pewien brak zaufania, widząc moją niedołężność w pracy, nieakuratność, niesystematyczność, czego ja jednak nie uznaję... Jak ja się wtedy na to zapatruję? Czy rozumiem, że i te małe ciernie w życiu moim są — według nauki Chrystusa — błogosławieństwem? Czy raczej narzekam, czuję się nieszczęśliwa, jeśli nie jestem otoczona uznaniem, pochwałą, zaufaniem, miłością? A Pan Jezus inaczej na to patrzy. Czemu nie umiem myśli moich upodobnić do myśli, do przekonań Chrystusowych?
Panie mój, naucz mnie cenić to, coś Ty cenił, (...) kochać to, coś Ty kochał...
Cieszmy się, że jesteśmy ubogie, że może nieraz odczuwamy braki, doznajemy skutków ubóstwa. Cieszmy się, gdy nieraz Jezus zsyła na nas krzyżyki, wyciskające łzy z naszych oczu. Cieszmy się, gdy świat prześladować nas będzie, a w nienawiści ku Bogu i nas znienawidzi, wzgardą otoczy. Cieszmy się, bo wtedy podobne jesteśmy do Jezusa, a On z miłością na nas patrzy i błogosławi...
A teraz zróbmy sobie rachunek sumienia. Czy idziemy za tą nauką Chrystusa? Czy cieszymy się z tego, z czego Jezus każe się radować? Czy też z tego, z czego świat się cieszy? (...)
Jezu, naucz mnie szukać szczęścia tam, gdzie Ty każesz mi go szukać, to jest w ubóstwie, w krzyżu, w prześladowaniu — tak jak Ty to czynisz i dla Ciebie!
„Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi”. Mt 5,37
Gdzie panują uczciwość i prawdomówność, tam przysięgi nie potrzeba... Musimy wystrzegać się wszystkiego, co sprzeciwia się jasnej prawdzie, więc wszelkiego, choćby najmniejszego kłamstwa, wszelkiej dwoistości, nieuczciwości, fałszu (...); w oczy tak, a za oczami inaczej. Bóg jest prawdą, a wszystko, co się z nią nie zgadza, nie może się podobać Panu, Bogu wszelkiej prawdy...
A swoją drogą, nie zawadzi mi w świetle łaski Bożej zajrzeć do swego sumienia. Może mi ono nie wyrzuca prawdziwego kłamstwa, ale czy tam nie znajdę takich małych nieszczerości, małych kłamstw, popełnionych czasem nie słowem, ale wyrazem twarzy, czynem? Czy nie ma trochę krętactwa, dwoistego postępowania? Tu mówię tak, a tam inaczej; tu okazuję chęć do pracy, tam skarżę się, żem zapracowana, zamęczona; tu mówię, żem zdrowa, tam skarżę się na najrozmaitsze bóle i dolegliwości; tam okazuję przywiązanie, (...) a potem wygaduję... Pytają mnie się, czy to lub owo zrobiłam, a wówczas wykręcam się na wszystkie sposoby. Albo umiem tak zręcznie o sobie mówić, że przedstawiam się lepszą, zręczniejszą, bardziej uczoną, niż jestem w rzeczywistości. Czasem opowiadam coś i dodaję, i upiększam, szczególniej, jeśli mówię o sobie i jeśli mi to jest wygodne lub jakimkolwiek sposobem może być pomocne.
I o tym chcę pamiętać, że jeżeli się nie będę pilnowała, to mogę tak się przyzwyczaić do braku ścisłości pod względem prawdy, iż potrafię nakłamać, nakręcić, sama już tego nie spostrzegając, i gotowa będę sama w swoje kłamstwa wierzyć. Ale czy to jest bez winy? Nie, wcale nie, bo sama powoli doprowadziłam się do tego zaniku prawdy we mnie, gdyż od początku nie czuwałam nad swą prawdomównością...
Jezu, dobry Panie, strzeż mnie od wszelkich wykroczeń przeciwko prawdzie...
To wielka cnota: uczciwość, umiłowanie prawdy i trzymanie się jej zawsze i wszędzie... Jedynym moim staraniem — pragnienie świętości; jedyne zadanie — żyć tak, jak Bóg chce. Bóg chce od nas prawdy, więc bez prawdy Bogu podobać się nie mogę. Wszelkie krętactwa, fałsze, kłamstwa oddalają mnie od Jezusa, czynią Bogu niemiłą... Przez brak prawdy szukam korzyści ludzkiej, ale oddalam się od Boga...
Jakże piękna jest ta dusza, która idzie za radą Chrystusa i nie wie, co to jest kłamstwo i dwoistość. Idzie ona zawsze przed siebie prostą drogą i zawsze mówi: tak, gdy jest tak, a nie, gdy jest nie. Zawsze jej można wierzyć, bo się wie, że ani na włos od prawdy nie odstępuje — ani w słowach, ani w uczynkach; że działa tak, jak mówi, i mówi tak, jak działa.
I ja chcę, Jezu mój, należeć do dusz prawych, prawdomównych, nieznających fałszu i obłudy, ale to nie zawsze łatwe, bo do tego potrzeba odwagi i pokory. Odwagi, bo nieraz mówiąc prawdę, można się narazić. Potrzeba taktu, by innych nie zrazić. Odwagi, by przez wzgląd ludzki nie dać się odciągnąć od prawdy. Potrzeba odwagi i pokory, by przyznać się do winy, choć to przyznanie się poniża nas i upokarza, owszem, ściągnąć może na nas wzgardę innych. Potrzeba odwagi, by zjednać sobie względy tych, którzy mogą nam być pomocą i podporą w życiu — ale nie obłudą i fałszem, lecz przez postępowanie prawe i szczere, narażając się może na ich niezadowolenie i gniew.
Aby iść zawsze drogą prawdy, trzeba mieć przed oczyma Boga i Jego pragnąć, pragnąć przypodobać się Jemu samemu.
Jezu mój, Ty kochasz prawdę, Ty brzydzisz się fałszem, więc by się Tobie przypodobać, chcę zawsze iść drogą prawdy, chcę być prawa i szczera... Tak jak Ty każesz, mowa moja niech będzie: tak, gdy jest tak, nie, gdy jest nie — zawsze w prawdzie.
„Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku?” Mt 7,1-3
W stosunku do ludzi nigdy nie mogę z pewnością powiedzieć: lepsza jestem od tej lub owej osoby, od tego grzesznika, od tego zbrodniarza. Nic nie wiem, może być tak, może być inaczej, ale nie mam prawa wynosić się nad kogokolwiek. Wszak sąd tylko do Boga należy. W każdym razie wynoszenie się nad innych jest pychą, szkodzi mej duszy, zaś uniżenie się, stawianie się na ostatnim miejscu zapewnia mi opiekę Bożą. Wejrzy Bóg z miłością na niskość biednej służebnicy swej...
Pokora względem bliźnich jest właściwie zewnętrznym objawem naszej pokory względem Boga. Tam, gdzie panuje wyniosłość, zarozumiałość wobec ludzi, nie może być prawdziwe, choćby pozornie, najgłębsze upokorzenie się wobec Boga. Nie jest to tak trudne (...) uniżać się przed Panem... Kamieniem probierczym jest nasze uniżenie, nasza pokora w stosunku do innych...
Inaczej na bliźnich (...) patrzy dusza przejęta przekonaniem o swej nędzy, a inaczej dusza, która choćby w najskrytszych swoich tajnikach wynosi się nad inne. Nie myśl, że naprawdę stawiasz innych wyżej od siebie, jeśli nimi gardzisz, patrzysz na nich z lekceważeniem, gorszysz się ich wadami. Nie tłumacz sobie, że takie usposobienie da się pogodzić z prawdziwą pokorą. Jeżeli to wmawiasz w siebie, jesteś w najkompletniejszym złudzeniu. Wierz mi, im gorzej o sobie myślisz, tym jaśniej patrzeć się będziesz na bliźnich... Im zaś ostrzej sądzisz bliźnich, tym mniej masz pokory, tym bardziej jesteś przekonana, choć się do tego za nic nie przyznajesz, żeś lepsza od innych...
Pamiętaj, wielkie wady i słabości, niedoskonałości innych tają — jak śnieg w słońcu — w niewidzialnych promieniach prawdziwej pokory...
Bądźmy pokorne wobec ludzi... Ten fundament pokory kłaść musimy w modlitwie, a szczególnie w rozmyślaniu. Korzmy się w modlitwie nie tylko do stóp Boga naszego, ale — w uczuciu naszej nędzy — i do wszystkich ludzi, a szczególniej takich, których nie kochamy, których ostro sądzimy. Oddawajmy im cześć jako istotom umiłowanym przez Boga, uniżajmy się przed nimi w głębi naszej duszy.
Prośmy gorąco Boga o prawdziwą pokorę względem bliźnich, a w ciągu dnia starajmy się okazywać szacunek tym wszystkim, z którymi mamy do czynienia.
Dużo wymaga od innych pod względem cnoty ten, który sam mało w cnocie się ćwiczy, i dlatego nie zna i nie doświadczył trudności, które się ma przy wykonywaniu cnoty. Bądźmy bardzo, bardzo wyrozumiałe dla innych. Więcej się robi dla dobra dusz wyrozumiałością aniżeli ostrością...
Ta dusza najświętsza, która najściślej spełnia wolę Bożą, najakuratniej do wymagań Bożych względem niej się stosuje. A że znam, albo znać powinnam, wymagania Boże względem mnie, a nie znam wymagań względem innych, więc też nigdy nie mam prawa wynosić się ponad innych, uważać się za lepszą... Powinnam trwać u stóp Pana w uczuciu mej wielkiej, bardzo wielkiej nędzy, korzyć się głęboko, tuląc się do nóg Ukrzyżowanego i wołając: Boże, bądź miłościw grzesznej duszy mojej!
Chcę was zachęcić do ćwiczenia się w pokorze — w tej cnocie może trudnej dla ludzkiej natury, ale tak bardzo zbliżającej nas do Serca Boskiego Mistrza... Bóg z miłością spogląda na niskość służebnicy swojej, a odwraca się od duszy pysznej, pełnej własnego „ja”. Modlitwa pokornych niebiosa przebija — pokornym Bóg łaskę daje, którą pysznym odmawia. Nie obawiajmy się, (...) nic nie stracimy, gdy będziemy małe, bardzo małe, jak robaczek, co pełza po drodze i po którym noga dziecięca depcze bez obawy. Im mniejsze będziemy, tym będziemy bezpieczniejsze — tej zasady zawsze się trzymajmy...
Te rozmyślania (...) opierają się na długoletnim doświadczeniu w pracy nad nabyciem pokory (...), piszę więc to, co mi serce dyktuje. Wiem z doświadczenia własnej nędzy, jak pycha wszędzie się wciska, jak umie znaleźć piękne wytłumaczenie, wiem, że pycha (...) mówi o sobie, że nie jest pychą, tylko słusznym wymaganiem. Chcę (...) wam otworzyć oczy na jej sztuczki, jej kryjówki, parawaniki, za którymi się ukrywa, i chcę wam wlać jedno pragnienie — niech kosztuje, co chce, muszę zabić w sobie pychę z całym jej sztabem zarozumiałości, próżności, obraźliwości..., by stać się cicha i pokornego serca na wzór Boskiego Serca Jezusa naszego.
„Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają. (...) czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego się za to nie spodziewając. (...) Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny”. Łk 6,27b-28.35b.36
Ideał miłości bliźniego!
A my? (...) Czy uważamy, że (...) nie potrzebujemy się stosować do nauki Chrystusa, odnoszącej się do nieprzyjaciół? I dlatego w małych doznanych przykrościach ze spokojnym sumieniem oddajemy pięknym za nadobne? Jak źle w takim razie tłumaczymy sobie słowa Ewangelii, takie jasne: kochać, dobrze czynić tym, dla których mniej czujemy sympatii...
Jezu mój, (...) pragniesz być kochany przez ludzi i dlatego też dajesz im miłość nieskończoną, Boską, choć wiesz, że oni obojętnością, chłodem, a nawet nienawiścią płacić Ci będą. Jezu, ja też powinnam tę naukę wykonać względem (...) tych wszystkich, którzy mnie otaczają. A jak to czynię? Czy nie muszę raczej przyznać się, że inaczej dbam o siebie, inaczej myślę o sobie, inaczej wymagam od siebie, a inaczej od innych? (...)
Jezu, naucz mnie przynajmniej nie wymagać większych względów dla siebie niż dla innych!
Chrystus każe kochać tych, co nas nienawidzą, tych, co nas przeklinają... Zdarzyć się mogą w naszym życiu małe braki miłości pochodzące z ludzkiej słabości, ale powinnam zrozumieć, że należy je pokrywać miłością, nie zważać na te drobnostki... A patrząc w głąb swego sumienia, muszę przyznać, że właśnie takie małe braki, niepochodzące często ze złej woli, tylko z braku zastanowienia, ostudzają moją miłość (...), moją życzliwość i dają mi niby prawo — w moich własnych oczach — płacić wet za wet, okazywać niechęć, obraźliwość, obojętność...
Jezus uczy mnie szczytów doskonałości, a sam w męce swojej daje mi przykład, jak tę naukę świętości w czyn wprowadzić. Uczy mnie Chrystus ustępliwości doprowadzonej do granic... A jakże ja postępuję, Jezu, wobec Twojej nauki? Proszą mnie czasem o małą przysługę, a ja jak na to reaguję?
Jezus każe dać więcej aniżeli to, o co proszą, a ja — nieraz dla wygody, dla lenistwa, dla pewnej wyniosłości — uchylam się od usłużności, od ustępliwości, byleby było we wszystkim tak, jak chcę ja... Jezu, co Ty o mnie myślisz, widząc, jak się nie liczę ani z Twoją nauką, ani z Twoim przykładem?
O, gdybym pamiętała, że Jezus w bliźnich moich (...) oczekuje mojej miłości, usłużności, ustępliwości! (...) Czemuż, Jezu, nie kocham Cię czynem?
Wiem dobrze, czego od innych żądam. Umiem nawet być bardzo względem nich wymagająca. Zauważę najmniejszą nieuprzejmość, brak szacunku, zaufania; owszem, nieraz spostrzegam tam coś, czego wcale nie ma, podejrzewam o brak miłości tam, gdzie nikt krzywdzić mnie nie chciał, wyczuwam złą, nieprzychylną intencję tam, gdzie jej nigdy nie było.
Umiem od innych wymagać, ale czy tego samego żądam od siebie dla innych? To nieraz wątpliwe. Ważę, mierzę postępowanie innych względem mnie z całą ścisłością i surowością, ale na moje postępowanie względem nich patrzę z wyrozumiałością, znajduję wymówkę, wytłumaczenie na wszystko, co naprawdę tchnie brakiem względów, miłości, pamięci. Inaczej sądzę innych w stosunku do mnie, inaczej siebie w stosunku do innych.
Jezu, oddal ode mnie tę zatwardziałość serca.
Jezu, naucz mnie patrzeć na świat okiem dobroci. Czy nie należę do tych, którzy wszędzie potrafią znaleźć coś złego, wszędzie widzą niedoskonałości, braki — i tym sobie i innym psują życie? Nie ma nic doskonałego na ziemi. Wszędzie znaleźć można coś do zarzucenia, bo doskonałość nie ma swej siedziby na ziemi, ale tylko i jedynie w niebie. Ale źle jest, gdy znajdujemy przyjemność w wynajdywaniu, w tropieniu wszędzie słabych stron; źle, gdy chcemy wszystko skrytykować i zganić. Więcej zachęcimy do dobrego dobrym słowem, delikatną pochwałą aniżeli ciągłym gderaniem, niezadowoleniem.
Miłości nam potrzeba — dużo miłości, która wszystko widzi w jasnym świetle, z wszystkiego jest zadowolona, a nawet gdy trzeba zwrócić na zło uwagę, umie to czynić łagodnie, słodko, by nie ranić, nie zniechęcać nikogo.
Miłości mi daj, Panie, dobroci coraz więcej! (...)
Nie wtedy jestem wielka, gdy mnie ludzie podziwiają, pochlebiają mi, ale wtedy, gdy jedynie miłosiernie na mnie patrzy Bóg.
Do Jezusa podszedł trędowaty i upadł przed Nim, mówiąc: „Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Jezus wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł: „Chcę, bądź oczyszczony!” I natychmiast został oczyszczony z trądu. Mt 8,2-3
Uczmy się od tego trędowatego... Wzbudźmy w sobie silną wiarę w dobroć Jezusa. To właśnie ściąga na nas dary Jego miłosierdzia.
Panie, (...) dusza moja grzechami zeszpecona, ale jeżeli chcesz, możesz mnie oczyścić. Jezu dobry, Jezu dla mnie przebywający w Przenajświętszym Sakramencie ołtarza, i ja powinnam rzucić się do nóg Twoich i w głębokim uniżeniu, w żalu prawdziwym wyznawać przed Tobą swą nędzę, swój grzech...
Czy takie jest moje usposobienie, gdy zbliżam się do Jezusa? Czy w tym usposobieniu, które czyni mnie miłą Jezusowi, trwam w obcowaniu z bliźnimi?
Jezu, daj mi to prawdziwe przekonanie o mej wielkiej, bardzo wielkiej nędzy i nikczemności. Wtedy będę mogła spodziewać się od Ciebie litości i miłosierdzia...
Nigdy, Jezu, (...) nie zdołam pojąć dobroci Twej — tak wielkiej, tak bezgranicznie wielkiej! Jaką ufność powinna ona we mnie obudzić, jaką świętą pewność, że mimo nędzy mojej zawsze na Ciebie liczyć, zawsze do Ciebie z ufnością zbliżać się mogę. Choćby wszyscy ode mnie się odwrócili, choćby wszyscy dla mej nędzy i nikczemności mną słusznie wzgardzili — Jezus mój nigdy mnie nie odrzuci, nigdy mną nie wzgardzi. Bylebym, jak ten biedny trędowaty, nędzę mą poznała, do niej się przyznawała i korząc się u stóp Jezusa, o miłosierdzie prosiła...
Ty na mnie czekasz w Tabernakulum, a ja do Ciebie przychodzę i wołam z całą pokorą, na jaką zdobyć się mogę: Jezu, jeżeli chcesz, możesz mnie oczyścić.
Chcę, bądź oczyszczony... Ty dla mnie tego pragniesz, bym oczyszczona została z trądu grzechu. Ty chcesz, rękę podajesz, ale (...) czy ja naprawdę chcę?
Można chcieć, ale to chcenie nic czasem nie pomaga, a można chcieć, i to pragnienie doprowadzi do świętości. Moja wola musi opierać się na woli Jezusa, który zawsze gotów jest rękę ku mnie wyciągnąć i powiedzieć: Ja chcę, bądź święta! Moje pragnienie, Jezu, musi wydawać owoce, musi oddziaływać na moje czyny. Chcę, więc zapanuję nad wolą własną, która wszystko pragnie zrobić po swojemu. Chcę, więc zapanuję nad swą próżnością, która lubi tak bardzo o sobie mówić. Chcę, więc zapanuję nad swą kłótliwością, ciekawością, gadatliwością, ambicją, lenistwem... Chcę, chcę razem z Jezusem i opierając się na Nim, chcę czynnie — mimo trudności, mimo tego, że natura jęczeć będzie — chcę całą siłą swej woli i proszę Jezusa całą siłą swych pragnień. A wtedy Jezus wyciągnie wszechmocną rękę i złączy swoją wolę z moją. I wtedy zdobędę świętość i cnotę.
Czas przypomnieć sobie, że stworzona jestem dla Boga, iż (...) jeden mam cel, jeden obowiązek — uświęcenie moje. Bo wolą Bożą uświęcenie wasze — mówi święty Paweł, a Kościół nawołuje nas: powstańmy ze snu obojętności, lenistwa, idźmy naprzód, coraz wyżej! Czy ja nie mam sobie do zarzucenia braku pracy nad sobą? (...) Tak powoli, powoli wpada się w sen duchowy — niby nie jestem zła, ale śpię, nie idę naprzód, nie idę ku świętości.
Jezu, wyrwij mnie z tego letargu, daj przede wszystkim poznać moją nędzę, mój brak pracy nad sobą...
Panie, chcę korzyć się przed Tobą, aż dusza moja zrzuci z siebie wszelką pychę, wszelkie pretensje mej ambicji i próżności, wszelkie wymagania uznania i chwały, aż naprawdę powstanie we mnie gorące pragnienie być małą, bardzo małą, ostatnią. To początek świętości, pierwsze staranie, by powstać ze snu...
Oto, Panie, teraz, gdy przez głęboką pokorę skruszyłam swe serce, w tym najgłębszym uniżeniu łatwiej mi będzie oczy podnieść ku światłości Twojej, wchłaniać ją, by przeniknęła moje serce i skłoniła do szukania jedynie cnoty i świętości. Chcę, Panie, odziać się w zbroję, jaką jest wiara święta. Chcę wierzyć, Panie!
Wierzę, ale czy nie w słowach tylko? Wierzę, ale czy życie moje tak często nie jest dalekie od zasad wiary, od nauki Chrystusowej? (...) Gdybym tak zaczęła się nad sobą zastanawiać, jak często musiałabym sobie powiedzieć: nie żyję z wiary, życie moje niezgodne jest z nauką Chrystusa! (...)
Jezu mój, chcę być obleczona w Ciebie, nie żyć dla siebie, w sobie, ze sobą, lecz żyć dla Ciebie, byś Ty, jedynie Ty żył we mnie. Wszelkie troski moje złożę na Ciebie, Jezu... Tobie oddam wszystko, co mnie gnębi, co mnie trapi, niepokoi, by cała moja uwaga mogła być skierowana do tego jednego: to jest miłowania Boga...
Jezu, módl się ze mną i za mną, gdy wpadam w roztargnienie lub gdy ogarnia mnie taka niemoc, że i myśleć, i modlić się nie mogę. Pracuj ze mną i za mnie, gdy moja nieudolność nie umie sobie dać rady z powierzoną sobie pracą. Cierp ze mną, gdy cierpienie przygniata i do zniechęcenia kusi. Obcuj ze mną i za mnie z bliźnimi, gdy moja zła natura skłaniać się będzie ku nieuprzejmości, złości, niecierpliwości..., gdy mój ostry język zechce innych zranić...
Działaj we mnie i przeze mnie, Jezu dobry, abym już nie żyła ja, lecz byś Ty żył we mnie!
Gdy Jezus przybliżył się do bramy miejskiej Naim, właśnie wynoszono umarłego — jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta. Na jej widok Pan zlitował się nad nią i rzekł do niej: „Nie płacz”. Potem przystąpił, dotknął się mar — a ci, którzy je nieśli, przystanęli — i rzekł: „Młodzieńcze, tobie mówię, wstań!” A zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce. Łk 7,12-15
Jezus wzruszony był wielką boleścią tej biednej wdowy... Jego Serce, tak miłościwe, lituje się, odczuwa ból niewiasty. I Jezus, nawet nieproszony, jej dopomaga.
Jezu dobry, jaką dla mnie jest pociechą zagłębiać się myślą w przepaść Twej dobroci.
Za mało myślę o tym, za mało pamiętam o tym, jak dobry jest Jezus, jak pełen litości, jak bardzo mnie kocha. A kocha o wiele więcej, aniżeli ja Go kocham, pragnie dobra mojego o wiele więcej, aniżeli ja go sama pragnę. Czyż nie jest dla mnie ogromną pociechą myśl, że Jezus ciągle o mnie myśli, śledzi moje życie, moje myśli, słowa, uczynki, moje radości i cierpienia, by nieustannie mnie wspierać, pocieszać, dodawać siły i podnosić do góry, do życia Bożego, do życia miłości? Jakże powinnam odwdzięczać się Jezusowi za taką miłość. Nigdy nie powinnam od Niego uciekać, tylko zawsze, zawsze trwać przy Panu.
Jezu, nie pozwól mi nigdy oddalać się od Ciebie...
Jezu, patrz na moją biedną duszę, patrz — ufam, że nie martwa, ale taka słaba, bezsilna, na drodze świętości postępów nie czyni... Chciałaby podnieść się wyżej, wyżej ku Bogu, ale nie umie... Twoje wszechpotężne słowo wszystko może. Oto ścielę się do stóp Twych, dobry mój Jezu. Patrz na mą biedną duszę, tak słabą, ulituj się nad nią, Jezu dobry. Podnoś ją wszechmocnym swym słowem coraz wyżej i wyżej... Chcę, aby życie we mnie coraz bardziej się rozwijało. Jezu, pociągaj mnie wyżej, ku sobie, ku miłości! (...)
Jezu, podnieś mnie i oddaj Matce swojej i mojej — Maryi Najświętszej. Ona najlepiej zaopiekuje się mą (...) duszą. Ona w tej drodze do nieba nie pozwoli mi upaść na nowo w straszny letarg obojętności! (...) Jezu drogi, oddawaj mnie Matce Najświętszej. Ja też oddam się w Jej ręce z całym zaufaniem, z całą miłością, na jaką tylko zdobyć się mogę.
Dwaj uczniowie (...) poszli za Jezusem. Jezus zaś, odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: „Czego szukacie?” Oni powiedzieli do Niego: „Rabbi! — to znaczy: Nauczycielu — gdzie mieszkasz?” Odpowiedział im: „Chodźcie, a zobaczycie”. Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego. Było to około godziny dziesiątej. Jednym z dwóch, którzy to usłyszeli od Jana i poszli za Nim, był Andrzej, brat Szymona Piotra. Ten spotkał najpierw swego brata i rzekł do niego: „Znaleźliśmy Mesjasza” — to znaczy: Chrystusa. I przyprowadził go do Jezusa. (...) Nazajutrz Jezus postanowił udać się do Galilei. I spotkał Filipa. Jezus powiedział do niego: „Pójdź za Mną!” J 1,37-43
Chodźcie, a zobaczycie... On zaprasza, zostawiając wolność opuszczenia Go, jeśli nam u Niego podobać się nie będzie; zostawiając wolną wolę...
Panie mój, (...) dobrze mi u Ciebie, w Twoim domu, dobrze z Tobą, u stóp Twego Tabernakulum. Nigdy już nie opuszczę Ciebie, nigdy. Tak, cały świat nie ma dla mnie znaczenia, bylebym tylko zawsze mogła być z Tobą.
Jakie słodkie jest życie z Jezusem. Z Nim chcę się modlić, a modlitwa moja będzie gorętsza, pobożniejsza. Z Nim pracować, a pracę lepiej wykonam, dokładniej i odważniej do niej się zabiorę. Z Nim radować się, a radość stanie się czystsza i świętsza. Z Nim cierpieć, a to cierpienie będzie pełne zasługi, a nawet i słodyczy. Z Nim w moich stosunkach z bliźnimi, a te stosunki staną się święte i Boże.
Jezu, zawsze chcę być z Tobą.
Znaleźliśmy Mesjasza... Oto duch apostolski. Swoje szczęście chcą dać innym, chcą innych pociągnąć do Chrystusa. To jest jedna z charakterystycznych cech prawdziwego, głęboko wierzącego katolika: chce swojego szczęścia udzielać bliźnim. Tak mu dobrze z Jezusem, że pragnie, by innym było tak samo, a przy tym tak kocha Pana, że pragnie, aby Mu wszyscy oddawali hołd miłości.
Broń nas, Boże, od takiego ciasnego, zazdrosnego usposobienia, które wszystko chce mieć dla siebie i z pewną zazdrością patrzy na pobożność innych; ze strachem, że oni bardziej Jezusa kochać i więcej do cnoty garnąć się będą.
Bądźmy szerokie. Cieszmy się, że inni Jezusa kochają, a jeśli czuję się zimna, obojętna, to przynajmniej niech mam pociechę, że Jezus przez innych jest chwalony, uwielbiany, i że ja do tego przyczynić się mogę.
Pójdź za Mną... Jak słodkie są te słowa dla duszy miłującej Jezusa... Dokąd, Jezu mój, chcesz zaprowadzić duszę, którą wzywasz do pójścia za Tobą? Chcesz ją prowadzić do szczytów świętości... Droga do szczytów — droga to niełatwa, nieraz ciernista, im wyżej, tym skalistsza, kwiatów na niej coraz mniej, śniegi i lody się piętrzą. Ale gdy Jezus prowadzi, wszystko zamienia się w radość...
Jezu, Ty i do mnie odezwałeś się: Pójdź za Mną. Oto pójdę. Chcę kochać Ciebie tak gorąco, bym dla Ciebie gotowa była na wszystko, by miłość Twoja była mym szczęściem, siłą i pociechą.
Jezu, wołaj, wołaj mnie nieustannie, jam nędzna, grzeszna, słaba i — mimo najlepszych postanowień — tak łatwo znowu Cię opuszczam... Tylko łaska Twoja może mnie utrzymać i uchronić od zdradzenia Ciebie i mego świętego powołania. Jezu, trzymaj mnie mocno za rękę, bym się Tobie nigdy nie wymknęła... Nigdy nie cofnę się z już rozpoczętej drogi do świętości.
Czy ja z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że wszystko opuściłam?
Wielka zapłata obiecana jest tym, którzy wszystko porzucili, ale opuścić wszystko — to nie tak łatwo. Nie wystarcza opuścić dom, rodziców, rodzinę, bogactwa, wygody, świat, ale trzeba opuścić, a to najważniejsze, swoje „ja” — to „ja” ambitne, egoistyczne, samowolne, grymaśne, obraźliwe... Odwrócić od niego oczy, a wpatrywać się nieustannie w Jezusa, Mistrza naszego, aby wiernie iść za Nim.
Bo sam fakt opuszczenia nie wystarcza, trzeba jeszcze iść za Jezusem. Iść za Nim, dokąd On prowadzi, nie pytając nawet, co z nami zamierza uczynić. Iść za Nim w zupełnym ubóstwie... Iść za Nim, za Jezusem wzgardzonym i upokorzonym, który sam o sobie mówi: Jam robak, a nie człowiek, pośmiewisko ludu i wzgarda pospólstwa. Iść za Nim w pracy ciężkiej, bo ileż On się napracował (...) w czasie swego życia apostolskiego, jaki był zmęczony, jaki zgłodniały przy studni Jakubowej! Iść za Nim, za Jezusem obarczonym ciężkim krzyżem, a przez krzyż do nieba, bo droga krzyżowa jest najbezpieczniejsza!
Pójdź za Mną... Jaka Boska siła mieści się w tych słowach! (...) Nic nie wiedzą, a jednak w tych prostych słowach kryje się taka siła i tak przyciąga ich postać Jezusa, tyle w Nim dobroci i wielkości, że nawet nie zastanawiają się nad tym, co czynią... Siła Jego słów, świętość, promieniejąca z Jego postaci, przymuszają ich jakby do pójścia za Nim...
Czy też chętnie, całym sercem za Nim idę? Dusza często w pierwszej chwili wszystko wspaniałomyślnie oddaje, wszystkiego się wyrzeka, a nieraz powoli, powoli odbiera to, co Jezusowi ofiarowała. Odbiera swoją wolę, swą pamięć, serce — i już nie jest całkiem Jezusowa, bo znowu, biedna, zwróciła się do głupstw tego świata. Czy to nie szkoda? Wszak dla Jezusa warto wszystko opuścić, by stać się tylko Jego własnością...
Jezu, i najświętsze węzły rodzinne trzeba umieć rozerwać dla Ciebie, dla Ciebie ich się wyrzec, a Ty sam wtedy będziesz dla wiernej duszy ojcem, matką, bratem i wszystkim.
Jezus wszechmocnym swym wzrokiem poznaje, że w tych prostych, biednych robotnikach biją gorące, miłujące i pokorne serca... Pokorne serce jest proste jak serce dziecka...
Jezu, i ja chcę (...) iść za Tobą w pokorze serca... Tyś Mądrością samą, Ty rządź, prowadź, kieruj mną, dobry Jezu. Panie, liczę tylko na Twe miłosierdzie.
Jezu, i ja Tobie powiem: raczej wszystko chcę wycierpieć, raczej śmierć ponieść, ale nigdy Ciebie nie opuścić! Pójdę za Tobą, dokąd zechcesz mnie zaprowadzić, zamykam oczy, a Ty pro- wadź. I czy powiedziesz po drodze gładkiej, równej, czy po ścieżce stromej i skalistej, czy w jasności wiosennego poranku, czy w ciemności nocy — zawsze pójdę za Tobą i bać się nie będę, bylebyś Ty, Panie, był przy mnie! Prowadź! Ale Ty znasz moją słabość, więc daj odwagę, daj męstwo, a gdy ujrzysz, że słabnę, że siły mnie opuszczają, wyciągnij swą wszechmocną rękę i dźwignij duszę z upadku...
Jezu, (...) byleby być blisko, bliziutko Ciebie, Panie ukochany!
Jezus ujrzał człowieka imieniem Mateusz, siedzącego na komorze celnej, i rzekł do niego: „Pójdź za Mną!” A on wstał i poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w domu za stołem, przyszło wielu celników i grzeszników i zasiadło wraz z Jezusem i Jego uczniami. Widząc to, faryzeusze mówili do Jego uczniów: „Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?” On, usłyszawszy to, rzekł: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników”. Mt 9,9-13
Mateusz — celnik, w domu którego spotykać można było grzeszników i celników (...) — jakim sposobem doszedł on do tej wielkiej świętości Apostoła i męczennika? (...)
Łaską dotknięty Mateusz zrozumiał wezwanie Chrystusowe: opuszcza wszystko, idzie za Jezusem... Nie wie, co go w tej służbie Chrystusa spotka, ale idzie. Po co? Dokąd? — nic nie wie... Pójdzie mimo natury, która musiała się sprzeciwiać, która musiała mu szeptać: (...) masz wygodne życie, zapewniony byt i to wszystko masz rzucić? (...)
Czy i ja, na wzór świętego Mateusza, gotowam wszystko opuścić, by iść wskazaną mi tak jasno drogą? (...) Czy nie należę do tych dusz, które dobrze zaczynają, a potem znowu cofają się? A może i ja zaczęłam gorąco, a potem, powoli, coraz obojętniejsza się robiłam? (...)
Odnowię się w mych dobrych postanowieniach wierności.
Przez Jezusa przemawia Boska dobroć...
Potrzeba nam dobroci, by pociągać dusze do Jezusa. My nie wiemy, jaka ukryta siła w niej tkwi, a to dlatego, że dobroć sama przez się jest rzeczą Boską, tą małą iskierką, rozpaloną w człowieku przy ogromnym ognisku Bożej dobroci. Każdy jej objaw w duszy ludzkiej zbliża ją samą, choć bezwiednie, do Boga, jak również i tych, dla których jesteśmy dobrzy. Bądźmy dobre. Do dobroci trzeba się przyzwyczaić, wprawić się w nią. Na wzór Boskiego Mistrza bądźmy dobre i dla dobrych, i dla złych, wielkich i małych, dla dzieci i dorosłych... Bądźmy dobre dla zwierząt, kwiatów, dla wszystkich stworzeń, bo każde z nich Bóg stworzył w swojej dobroci. A my ją czcijmy we wszystkich stworzeniach przez okazywanie im dobroci.
Jezus (...) co dzień w Komunii świętej mówi do mnie: Pójdź za Mną — pójdź za Mną drogą świętości, dobroci, posłuszeństwa, pokory, pójdź za Mną. Co dzień dobry Pan Jezus powtarza to wezwanie miłości... Co dzień na nowo trzeba zabierać się do postępowania za Jezusem drogą cnoty, choć ta droga nieraz ciężka, trudna, ciernista. Odwagi, choć trudno. Nie ma nic cudowniejszego jak trzymać się blisko Jezusa!
Nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników... Jaka to pociecha dla duszy grzesznej i nędznej. Im jestem nędzniejsza, Jezu, tym większe mam prawo do Twej litości, do Twej pomocy. I dlatego, Jezu mój, nigdy nie powinnam się zniechęcać swą nędzą, złością, grzechami i niedoskonałościami. Tyś przyszedł dla mnie. Im jestem gorsza, tym bardziej Ty jesteś litościwy dla mnie... Dlatego, Panie, o jedno proszę: bym zawsze grzech mój miała przed oczyma, bym zawsze pamiętała o swej nędzy. Wówczas z całą ufnością będę mogła liczyć na Twoje miłosierdzie. Daj mi być małą, bardzo małą w moim przekonaniu, i niech z tego przekonania o mej największej nędzy wypłynie prawdziwe, a nie udane, pełne pokory postępowanie względem innych; cześć okazywana im, a wynikająca z przekonania, żem najgorsza, najmniejsza, najsłabsza ze wszystkich.
Jezu, zlituj się nade mną, daj głębokie zrozumienie, że najgłębsza nędza najłatwiej spotyka się z najcudowniejszym Twym miłosierdziem.
Jezus otacza się celnikami, grzesznikami... Stąd płynie nauka dla mnie, gdy kuszona jestem do niewyrozumiałości względem bliźnich. Jezus jest tak pełen dobroci dla grzeszników, a jam często tak niewyrozumiała dla innych, tak ostro sądzę — i to nie tylko czyn sam przez się naganny, ale nawet i intencję, której przecież nie znam, znać nie mogę i sądzić nie mam prawa. Jezus chce ode mnie miłosierdzia dla innych, tak jak i On im miłosierdzie okazuje.
Jezu, niech od Ciebie nauczę się wyrozumiałości. Czy ja jestem lepsza od innych — ja, która ich często tak twardo, tak ostro sądzę? A jeżeli, co jest rzeczą możliwą, gorsza jestem od wszystkich, skądże mam prawo ich sądzić? O Jezu, chcę być miłosierna dla innych, a Ty, Panie, okaż mi miłosierdzie swoje.
Dobrze trzeba zrozumieć — nie my robimy Panu Bogu łaskę, jeżeli idziemy za Jego wezwaniem do pracy Bożej, ale On nam wyświadcza łaskę, że nas do służby swej woła. Służyć Bogu — to królować; służyć Bogu — to największe szczęście, jakie mamy na ziemi; służyć Panu — to znaczy ciągle wpatrywać się w Jego oczy, by odgadywać choćby najmniejsze skinienie Jego woli. Nie dajmy się powstrzymać, gdy Pan wzywa. Nie ociągajmy się leniwie. Prędko i wesoło pośpieszajmy tam, gdzie Pan nas woła.
Jezu mój, oto mnie masz przed sobą. Wołaj, rozkaż, jak chcesz, a ja zawsze Ci powiem: Idę tam, gdzie mnie chcesz mieć, by czynić to, czego ode mnie chcesz. Jezu, jam biedna, mała, ale oddana Tobie zupełnie, bez zastrzeżenia...
Jezu dobry, chcę pracować nie dla nagrody, ale z pragnienia okazywania Tobie mej miłości. Im więcej pracy, im więcej potu i zmęczenia, im więcej ofiar, tym miłości więcej, a o miłość tylko niech mi chodzi.
Jezus powiedział o Natanaelu: „Oto prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu”. Powiedział do Niego Natanael: „Skąd mnie znasz?” Odrzekł mu Jezus: „Widziałem cię, zanim cię zawołał Filip, gdy byłeś pod figowcem”. J 1,47b-48
Bóg wszechwiedzący wie, że Natanael przychodzi z pragnienia poznania Go, chce więc mu to ułatwić i dlatego z taką dobrocią podnosi jego dobre strony. Delikatne Serce Jezusa pragnie tym sposobem ułatwić Natanaelowi zbliżenie się do siebie, pragnie wzmocnić rodzącą się w uczniu wiarę, przyciągnąć go ku sobie.
Jezu mój, żebym i ja mogła nauczyć się od Ciebie tej delikatności serca, która tak ułatwia stosunki z innymi. Ile czasem dobrego może zrobić delikatne, dobre słowo, słówko pochwały — rozumie się, że pochwały prawdziwej, nie zmyślonej, fałszywej lub przesadnej. Nieraz jest to zachętą dla duszy bojaźliwej, nieśmiałej, bodźcem do gorętszej pracy nad sobą, promykiem przynoszącym duszy trochę ciepła, trochę szczęścia, dodającym siły do zwalczania trudności. Dobre serce umie odczuwać tę potrzebę drugiego serca, które pragnie dobrego słowa w chwili ciemności duchowych, kiedy może droga przed nim nieznana, kiedy chce się dobrze, nie wiedząc, jak się do tego zabrać.
Jezu, naucz mnie delikatnie i bez przesady wypowiadać słówko pochwały, które dla innych jest zachętą i niewinną radością.
Jezus daje Natanaelowi poznać swą wszechwiedzę...
Jezu, ile Ty mi dajesz dowodów swej miłości, wszechwiedzy, kierując mną zawsze dla mego dobra; ile dowodów swej wszechpotęgi, opiekując się mną tak po ojcowsku; swej wielkości w dziełach Twych, w cudnej przyrodzie, w piękności świata, który tak głośno mi mówi o Stwórcy wszechrzeczy!
Czy Ciebie rozumiem, Jezu, czy staram się poznać i zbliżyć się do Ciebie? Widzę, jak gdybym nie widziała, a mając tak blisko Boga mojego, trzymam się od Niego tak daleko! Jezu, naucz mnie poznawać Ciebie w dziełach Twych, w opiece, którą mnie otaczasz, w przyrodzie, która Ciebie ogłasza. Szukać Ciebie wszędzie, kochać bardzo, bardzo gorąco i — tak jak Natanael — nie zwlekać, lecz zaraz spieszyć w objęcia Pana mego.
Jezus rzekł do Szymona: „Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów!” A Szymon odpowiedział: „Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i nic nie ułowiliśmy. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci”. Skoro to uczynili, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać. (...) Widząc to, Szymon Piotr przypadł Jezusowi do kolan i rzekł: „Wyjdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny”. Łk 5,4-6.8
Przypatrzmy się pokorze świętego Piotra w tym cudownym połowie ryb. Rybacy przez całą noc nic nie złapali, pracowali, męczyli się, ale wszystko bezskutecznie. Przyszedł Jezus... Piotr Mu się szczerze przyznaje, że całą noc pracowali, a nic nie ułowili. Nie ma w nim tej chełpliwości, która koniecznie chce zasłonić swą nieudolność i nie chce pokazać, że nie umie, nie potrafi.
Stawiam sobie pytanie, czy przed samą sobą umiem przyznać się do mej nieudolności. Bywają dusze, które za nic na świecie nie chcą przyznać się do tego, że czegoś nie umieją albo że cokolwiek źle zrobiły. Gdy im się powie, że to albo tamto niedobrze jest zrobione, obmyślone, to bronią się zażarcie, dowodząc, że wszystko jak najlepiej zrobiły. Same tak są o tym przekonane, że nieraz i innym to wmawiają.
Naucz mnie, Panie, tej dziecięcej pokory świętego Piotra, która umie przyznać się nie tylko do winy, ale i do nieudolności, do nieudanej pracy... Wielka jest pycha moja. Złam ją, Panie! (...)
Jezu, daj mi tak głęboko odczuć całą mą nędzę, mą niegodność. Wszak Ty i mnie, tak jak świętego Piotra, obsypujesz łaskami. Czy (...) odbieram z wdzięcznością Twą dobroć? Czy odczuwam, jak niegodna jestem Twych łask, Twych dobrodziejstw?
O Jezu, naucz mnie pokory.
Gotowość Piotra w służbie Pana jest dla mnie nauką, jak i ja na każde skinienie woli Jezusa powinnam być gotowa na wszystko — na każdą pracę, na każdą ofiarę, na każde poświęcenie.
Panie, Ty wskaż — i pójdę; wołaj, dokąd chcesz — ja zawsze Tobie powiem: oto idę, Panie, by spełnić wolę Twoją zawsze i wszędzie!
Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i nic nie ułowiliśmy... Dlaczego? Bo Jezus nie był z nimi. Iluż to ludzi pracuje, męczy się, a dla nieba ci biedacy nic nie zarabiają — praca ich jest daremna. Ilu takich, którzy w chwili śmierci będą musieli sobie powiedzieć: całe życie pracowaliśmy w pocie czoła i teraz z pustymi rękoma stajemy przed sądem Bożym — pracowaliśmy dla siebie, dla swojej chwały, próżności, wygody, dla swego wywyższenia.
Myśl o Bogu daleka była od nich. Pracowali ciężko i nic nie zarobili dla nieba! To tak łatwo rzucić się w wir pracy dla siebie zamiast dla Boga. Panie, strzeż mnie od podobnego nieszczęścia, broń — naucz mnie pracować dla Ciebie, nie dla siebie; dla chwały Twojej, nie dla chwały swojej; dla przypodobania się Tobie, a nie ludziom.
Do tego potrzeba dobrej woli i skupienia — tej dobrej woli, która naprawdę szuka tylko Jezusa, i tego skupienia, które często odnawia dobrą intencję, które każdą pracę rozpoczyna z jasną świadomością, że dla Boga, z miłości ku Bogu ją wykonuje mimo zmęczenia, trudności, przeciwności, jakie w wykonywaniu spotka.
Jezu, bądź przy mnie podczas mojej pracy, a będzie ona pożyteczna dla mojej duszy i miła Tobie, Mistrzu mój jedyny, dla którego żyć i umierać pragnę.
Wyjdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny... Przykład to dla mnie, bym nigdy nie wynosiła się z powodu łask, jakich Bóg mi udziela; ażeby moja wrodzona próżność nie przypisywała sobie tego, co jest Boże, nie pragnęła, nie szukała pochwał, które tylko Bogu się należą.
Jezu, zawsze chcę o tym pamiętać: wszystko, co we mnie jest złego, to jest moje, tak, zupełnie moje, a co mam dobrego, to jest Twoje, z Twojej łaski, Twoja dobroć mi to dała. Ciebie za to chcę chwalić i siebie uniżać w proch przed Tobą.
Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc trwał na modlitwie do Boga. Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród nich dwunastu, których też nazwał apostołami. Łk 6,12-13
Odszedł Jezus, opuścił uczniów, udał się na górę i tam spędził noc na modlitwie. Miał przed sobą wielką chwilę — wybór Apostołów. Jak budowniczy zabiera się do założenia fundamentów wielkiego gmachu Bożego, Kościoła świętego, katolickiego. Przygotowuje się do tego czynu modlitwą przez całą noc trwającą.
Uczy nas po pierwsze, że im ważniejszą pracę mamy przed sobą, im ważniejszy obowiązek do wykonania, tym goręcej powinniśmy do tego przygotować się modlitwą, tym usilniej musimy ściągnąć modlitwą na tę pracę, na obowiązek na nas ciążący błogosławieństwo Boże. Czy ja, Jezu, często o tym nie zapominam? Boję się pracy mi powierzonej, ociągam się, lękam się, a nie zwracam się z ufnością do Boga, który dać mi może błogosławieństwo i zdolność do wykonania tego obowiązku, a także i siłę, i zdrowie, i wszystko, czego mi potrzeba, a czego sama z siebie mieć nie mogę. Ja nic nie mogę, z Bogiem moim mogę wszystko.
Po drugie, uczy mnie Chrystus, że dla natury ludzkiej modlitwa nieraz z trudem jest połączona. Chrystus był zmęczony po całodziennej pracy, Jego natura ludzka czuła potrzebę spoczynku, ale mimo to udaje się na samotną górę. Dusza Chrystusa wyrywa się do Ojca niebieskiego i jakby zapomina o ciele i o jego prawach.
Nie mogę naśladować Chrystusa w tych całonocnych modlitwach... Ale powinnam sobie zdawać z tego sprawę, że modlitwa nieraz ciąży ludzkiej naturze, nieraz męczy, nieraz nudzi, a wtedy tak łatwo pofolgować sobie i opuścić modlitwę albo nie przykładać się do niej z całą pilnością. Nieraz myślę, że modlitwa powinna być tylko pociechą. Może nią być, ale też często jest ona z jednej strony pociechą dla duszy chcącej wznosić się do Boga, ale z drugiej strony pokutą dla natury ludzkiej przywiązanej do ziemi.
Jezu, naucz mnie modlić się mimo wstrętu natury, naucz mnie nie zważać na to, czy mi się chce, czy nie chce, czy mi łatwo, czy trudno. Chcę odważnie, mężnie, im trudniej, tym gorliwiej do modlitwy się zabierać. Im większy czuję wstręt natury do wysiłku modlitwy, tym goręcej będę się modlić, a w takiej modlitwie będzie większa miłość, większa pokuta, większa zasługa.
Żebyśmy w swoich małych krzyżykach, trudnościach umiały też patrzeć w niebo. Ono otwarte przed nami, tylko trzeba umieć głowę podnieść, oczy zwrócić ku górze... Ale ja wpatrzona jestem w małe, ziemskie sprawy, zajęta ziemią, dlatego nade mną ciemno i nie widzę tego, co widzą dusze całkiem żyjące tylko dla Boga, nieba, Jezusa. A wszak mam niebo w Tabernakulum.
Żebym umiała przez całe moje życie nieustannie zwracać oczy mej duszy ku Tabernakulum!
Jezu, oczy ku Tobie, serce z Tobą, miłości moja! (...)
Modlić się, gdy nieraz na mnie spadają krzyżyki, nieprzewidziane trudności, niechęć ludzka, niesłuszne podejrzenia, troski — modlić się, modlić się zawsze i oddać się w zupełności w ręce Pana.
Jezu, przyjmij mnie bez zastrzeżenia, przyjmij całe moje biedne „ja”. Moje serce, bo ono Ciebie chce kochać, tylko Ciebie, a wszystko inne tylko z Tobą i dla Ciebie. Moją duszę, bo ona do Ciebie tylko tęskni, wszak bez Ciebie, Jezu, jest ona jak ziemia sucha i bezwodna. Moją wolę, bo chcę w zupełności być poddana Tobie, o Jezu, miłości moja, chcę przeistoczyć się w Twoją wolę, by mojej już nie było we mnie i by tylko Twoja wola mną kierowała. Moje ciało, by ono tu żyło dla Ciebie, pracowało dla Ciebie, paliło się w pracy Twojej, aż się spali, wyniszczy w zupełności w służbie Twej.
Weź mnie, Panie Jezu, bom Twoja, zupełnie Twoja na zawsze.
Z Bogiem wszystko idzie, z Nim każda praca będzie owocodajna, zabiegi nasze błogosławione, życie święte... Bóg gotów być ze mną, bylebym ja przy Nim trwała. A to się stanie, jeśli pracować będę usilnie nad wyrobieniem w sobie ducha skupienia, pamięci o obecności Bożej. To prawdziwa i niełatwa praca, bo domaga się wytrwałego starania o skupienie, ciągle na nowo podejmowanego, by myśl swoją, choć na chwilkę, ale często wznosić ku Bogu, nawet przy zajęciu absorbującym lub w towarzystwie ludzi. Króciutkie, ale gorące akty strzeliste, prośba, akt ognistej miłości — to minutka czasu nieprzeszkadzająca w pracy, a łącząca duszę z Bogiem. Ale to wymaga codziennego, wytrwałego ćwiczenia.
Panie, dla Ciebie chcę pracować nad wyrobieniem ducha skupienia.
Cały tłum starał się dotknąć Jezusa, ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich. Łk 6,19
Przypatrywać się będę mojemu Jezusowi, otoczonemu niezliczoną rzeszą ludu, przybyłego ze wszystkich stron Palestyny. Garną się do Niego, słuchają słów Jego, otaczają Go, a On, Bóg dobroci, nie odpycha tych prostaczków, tych ubogich, tych chorych. Uzdrawia, pociesza, obdarza łaskami, dla wszystkich ma słowa pełne miłości, która pokrzepia, uspokaja i napełnia nadzieją.
Jezu, Tyś dla mnie wzorem dobroci. Wpatrując się w Ciebie, niech się nauczę być — jak Ty — dobra, bezgranicznie dobra dla wszystkich, co mnie otaczają, bez względu na to, czy oni są dla mnie dobrzy, czy nie. A potem też niech się nauczę z całą ufnością garnąć się do Ciebie, Jezu ukryty w Tabernakulum. Tyś ten sam, co w judzkiej ziemi, Serce Twe tak samo dobre, kochające Bożą, bezgraniczną miłością. Czemu ja często trzymam się tak daleko od Ciebie? Czemu serce moje nie zwraca się do Ciebie każdym swym uderzeniem? Czemu nie trwam ciągle, zawsze przy Tobie?
Jezu mój, i dla mnie uczyń cud dobroci — daj, by serce moje nieustannie trwało przy Tobie w Przenajświętszym Sakramencie!
Wszyscy pragnęli dotykać się kraju Jego sukni. Jakie to święte pragnienie: dotknąć choćby kraju sukni Świętego Świętych!
Jezu mój, mnie wolno dotykać się Hostii Twej Przenajświętszej, przyjmując Ciebie samego w Komunii świętej. Wolno mi klęczeć przed Tobą, wpatrując się długie chwile w tę białą Hostię. A ja może tak mało tęsknię do tego szczęścia, tak mało tego pragnę... Tak często dla mego Jezusa jestem obojętna, tak mało o Nim myślę, mało do Niego tęsknię. Jakże powinnam dziś u stóp Jezusa mego zawstydzić się, jak Go przeprosić.
Panie mój, Ty widzisz, że to nie obojętność, nie zła wola, ale moja słabość, a często zbyt wielkie troski i kłopoty, które mnie do ziemi przykuwają. Jezu mój, Ty możesz mnie ratować. Bez Ciebie nic nie mogę, (...) więc rozpal, Jezu, rozpal zimne serce moje ogniem Twej świętej miłości — miłości ku Tobie w małej, białej Hostii.
I ja przychodzę do Ciebie, Jezu mój dobry, z ufnością czekam Twych cudów. Daj, abym przejrzała, bo dusza moja ślepotą dotknięta. Daj, ażebym oczyma duszy wpatrzona była w Twą Boską piękność i chwałę. Daj mi uszy zawsze otwarte na głos Twej łaski. Daj, abym zawsze wesoło biegła po drodze cnoty i świętości, ażebym całym sercem przylgnęła do Twej nauki. Jezu mój dobry, przychodzę do Ciebie z ufnością bez granic. Jezu w Tabernakulum, daj zdrowie mej biednej, chorej duszy, daj!
Ktoś z tłumu zawołał: „Nauczycielu, proszę Cię, wejrzyj na mego syna; to mój jedynak. A oto chwyta go duch, tak że nagle krzyczy; miota nim tak, że się pieni, i tylko z trudem odstępuje od niego, rzucając nim o ziemię”. (...) Jezus rozkazał surowo duchowi nieczystemu, uzdrowił chłopca i oddał go jego ojcu. A wszyscy osłupieli ze zdumienia nad wielkością Boga. Łk 9,38-39.42b-43a
I ja mam jedną tylko duszę — ta dusza to moja jedynaczka, o którą przede wszystkim powinno mi chodzić... Czy pamiętam o swojej duszy? (...) Chorobą jej rozmaite grzechy, niedoskonałości, wady, którym podlega, które ją oddalają od celu jej, od Boga, od świętej Bożej miłości... Powinnam znać słabości mej duszy, z całą szczerością i z całą pokorą przyznawać się do nich u stóp Jezusa. A jak często miłość własna tak mnie zaślepia, że choć mi się wydaje, że znam siebie, w gruncie rzeczy wcale nie mam jasnego pojęcia o stanie mej duszy.
Chcę być pokorna, nie wierzyć zbyt prędko, że siebie znam, a chętnie przyjmować uwagi... Często korzyć się chcę przed Panem Jezusem, oskarżając się w uczuciu najgłębszej nędzy ze swych grzechów i niedoskonałości... Z głębi serca, tak bardzo gorąco prosić muszę: Jezu, ratuj biedną duszę moją! Przedstawię Mu choroby swej duszy, błagać będę o pomoc, o ratunek.
Często w medytacjach naszych zapominamy o tej prawie najważniejszej części — o prośbie. A choćby nam żadna myśl nie przychodziła, to nie szkodzi. Nie męczmy sobie głowy, by koniecznie coś wymyślić, ale prośmy gorąco, natrętnie Jezusa o zdrowie duszy, o cnotę, o miłość Bożą, o silną wiarę, o pokorę, o miłość bliźniego... Prośmy, prośmy, prośmy! (...)
Może być, że im bardziej dusza do Jezusa się chce zbliżyć, im bardziej stara się pracować nad sobą, tym bardziej zły duch szarpie ją rozmaitymi pokusami. Bylebym tylko nie dała się wystraszyć i choć wśród najstraszniejszych burz, pokus, przyczołgała się do Jezusa, to On nie odepchnie, bo ma moc skruszenia zabiegów złego ducha. Chrystus, gdy się przekona, że przy Nim trwać chcemy, wypowie słowo wszechmocne, które tę biedną, strwożoną, zaniepokojoną duszę utuli, uspokoi i podniesie. Zrobi się cisza wielka i dusza pełna radości chwalić będzie Pana i cieszyć się Jego wielkością i potęgą.
Tylko wytrwać przy Jezusie i nigdy od Niego się nie oddalać. Nie bać się pokus, ale mężnie, odważnie je zwalczać i mimo pokus ciągle, z miłością do Jezusa dążyć.
W tym wypadku diabeł jawnie okazuje swoje panowanie nad swą nieszczęśliwą ofiarą, ale często zdarza się, że bawi się duszą i kieruje nią tak nieznacznie, że ona sobie z tego nie zdaje sprawy. Dusza nie chce przyjmować rad tych, którzy czują, że źle się w niej dzieje, i powoli coraz bardziej wpada w sidła złego ducha. Wie on, ten duch ciemności, kiedy może jawnie występować, wie też, kiedy musi się ukrywać. I dlatego bądźmy ostrożne! Szatan powoli pociąga duszę do złego, do małych niewierności, tłumacząc, że to nic, że można sobie na to i owo pozwolić... Gdy raz już dusza przezwyciężyła tę pewną obawę przed niewiernościami, gdy już spokojnie do małych i coraz większych niewierności się zabiera, to coraz bardziej zły duch ją za swoją uważa, wlewa w nią niechęć do modlitwy, do rzeczy Bożych. Dusza coraz mniej czuwa nad sobą (...) i coraz dalej odchodzi od Boga. Biedna duszo... Jakie to straszne!
Prośmy gorąco, by Pan Jezus zawsze nad nami królował, nami rządził, by nigdy nas z opieki swej świętej nie wypuścił!
Jak często w chwilach ciężkich, jakich zawsze jest dużo w życiu, uciekamy się najpierw do ludzi, w nich szukamy pomocy, pociechy, ratunku. I często zapominamy o tym, że Jezus jest blisko, że najlepiej uciekać się do Niego, z tą silną wiarą, że On pomoże. Ludzie sami z siebie nic dać nie mogą, a jeżeli przynoszą uspokojenie biednej duszy naszej, to tylko jeśli Jezus na to pozwala. Więc we wszystkich kłopotach, wątpliwościach, niepewnościach idźmy zawsze najpierw do Jezusa, bo tam zbawienie, tam u stóp Tabernakulum znajdziemy szczęście i światło Boże, tam źródło miłości. Więc zawsze, zawsze — do Tabernakulum! (...)
Wiemy, że Jezus to Syn Boga żywego, Bóg wszechmocny, wszechpotężny — a mimo to tak słabo wierzymy. Gdybyśmy miały silną wiarę, wszystko potrafiłybyśmy uczynić. Wiara góry przenosi. Wszystko potrafiłybyśmy wymodlić, wyprosić. Jezus da, na pewno da, byleby prosić o rzeczy dobre — i prosić z wiarą i wytrwałością. I jaki spokój miałybyśmy w swej duszy, w tym błogim oczekiwaniu, że Pan na pewno wysłucha, na pewno nie opuści!
Jezus przede wszystkim chce wiary, a dziecięca, pełna ufności wiara zniewala Go do wysłuchania nas. Jezu, daj mi tę silną wiarę!
Przyprowadzono Jezusowi opętanego niemowę. Po wyrzuceniu złego ducha niemy odzyskał mowę, a tłumy pełne podziwu wołały: „Jeszcze się nigdy nic podobnego nie pojawiło w Izraelu!” (...) Jezus obchodził wszystkie miasta i wioski. Nauczał w tamtejszych synagogach, głosił Ewangelię o królestwie i leczył wszystkie choroby i wszystkie słabości. Mt 9,32-33.35
Jezus z opętanego wygania złego ducha i niemy zaczyna mówić.
Czy we mnie nie panuje nieraz ów duch niemy, który mi odbiera mowę wówczas, gdy mam obcować z Jezusem? Klęczę u stóp Pana mego i mam Mu tyle do powiedzenia, a mimo to jestem niema i milczę.
Jezu, wypędź i ze mnie tego ducha niemego. Daj mi łaskę, bym umiała przemawiać do Ciebie, bym umiała milczeć z ludźmi, rozmawiać z Tobą i wszystko, co mi na sercu leży, Tobie powiedzieć.
Panie, ja sama nie umiem, ale Ty daj mi tę łaskę!
Gdy dusza odstępuje od dobra, od dążenia do świętości, gdy (...) rozpoczyna szukać własnej przyjemności i własnego szczęścia, własnej woli, własnego „ja”, powoli oddaje się ona pod władzę złego ducha i w ten sposób oddala się od Jezusa. Wszystko, co było miłe Jezusowi, zaczyna jej ciążyć. Zbliżanie się do Pana przez modlitwę i zaparcie się siebie, umartwienie, pracę, staje się dla niej udręczeniem. Niby chce Jezusa, ale odrzuca to, co ją z Nim łączy, co do Niego prowadzi...
Jezu słodki, przytulę się do nóg Twych i z głębi serca prosić będę: (...) Nie odchodź, Panie, ale zostań ze mną...
O, duszo moja, nigdy nie oddalaj się od Jezusa. Co znajdziesz w oddaleniu od Niego? Czy myślisz, że przyjemności ziemskie, pochwały ludzkie, uznanie, wygody, honory dadzą ci szczęście, potrafią cię zadowolić? Wszystko, co ziemskie, jest udręczeniem ducha. Gonitwa za szczęściem doczesnym wprowadza do duszy niepokój, niezadowolenie, rozgoryczenie, zły humor. Szukaj tylko Jezusa, a będziesz miała w duszy błogi, Boży pokój, ciszę Bożą i Boże wesele...
Jezu mój, ja chcę Ciebie, i wszystko, co do Ciebie prowadzi, jest mi miłe, nawet krzyż!
Idźmy do Jezusa — do Jezusa, który dla nas przebywa w Tabernakulum, który tam na nas czeka, mówiąc: Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy potrzebujecie pomocy, przyjdźcie! Bo my często szukamy przede wszystkim ludzkiej pomocy. Do ludzi zwracamy się w trudnościach, w wątpliwościach, w najróżnorodniejszego rodzaju kłopotach, a upadamy na duchu, gdy nam ludzkiej pomocy zabraknie. Pewną pomoc znajdziemy tylko, jedynie u Jezusa. Ludzie mogą się mylić, mogą nas opuścić, mogą zdradzić — Jezus zawsze gotów nam poradzić, dopomóc i wesprzeć... Idźmy do Jezusa! (...) Jezusa, który — otoczony rzeszą — uzdrowienia i łaski rozdaje.
Czyż nie to samo czyni Jezus nasz w Sakramencie Miłości? Czy Ty, Jezu, nie działasz takich samych cudów, jak wtedy w Palestynie? Większe nawet, bo nie tyle dla ciała, ile dla duszy!
Dwaj niewidomi, którzy siedzieli przy drodze, słysząc, że Jezus przechodzi, zaczęli wołać: „Panie, ulituj się nad nami, Synu Dawida!” Tłum nastawał na nich, żeby umilkli; lecz oni jeszcze głośniej wołali: „Panie, ulituj się nad nami, Synu Dawida!” Jezus przystanął, kazał ich przywołać i zapytał: „Cóż chcecie, żebym wam uczynił?” Odpowiedzieli Mu: „Panie, żeby się otworzyły nasze oczy”. Jezus więc, zdjęty litością, dotknął ich oczu, a natychmiast przejrzeli i poszli za Nim. Mt 20,30-34
Trzeba nam podziwiać wiarę tych dwóch ślepych — wiarę, z jaką wołają za Jezusem: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nad nami! (...)
A ja, czy nie jestem w gorszym stanie od tych nieszczęśliwych? (...)
Wejdź w siebie, duszo moja, zbadaj się dokładnie, czy twe oczy są otwarte na świat nadprzyrodzony, który cię otacza? Czy umiesz utkwić swój wzrok w Jezusa, w Maryję, w to piękne niebo, które cię tam czeka na górze? Czy umiesz rozpoznać zło, jakie tkwi w tobie? Wszak to jest tak ważne, bo bez tego jasnego poznania Boga i poznania siebie nie ma pracy wewnętrznej...
Żeby we mnie było takie samo gorące pragnienie światła Bożego, uleczenia wzroku duszy, by móc widzieć zawsze przy sobie Jezusa, by Go nie tracić z oczu nawet wśród największego wiru pracy zewnętrznej!
Jezu, gdy klęczę u stóp Tabernakulum, spraw, bym umiała utkwić oczy duszy w Twym Boskim Sercu, bym już nie zwracała uwagi na to, co około mnie się dzieje, bym cała zatopiła się w widoku Twej piękności, Panie mój i Boże mój! Tyś pięknością samą, pełną wdzięku i słodyczy, Tyś otoczony światłością, a z oblicza Twego biją promienie najczulszej, ojcowskiej miłości. Niech mnie nie rozprasza świat zewnętrzny. Gdy patrzę w Ciebie, Jezu, tak cicho, tak jasno robi się w duszy mojej.
Światłości moja cudna, rozświeć ciemności umysłu mojego! O, niech Twe Boskie usta wypowiedzą nad mą biedną duszą te twórcze słowa: Fiat lux! — Niech się stanie światłość!
Jaka pokora u tych dwóch ślepych! Wołają głośno o pomoc i nawet ostre słowa nagany obcych nie potrafią im ust zamknąć... Nie wstydzą się tego, że sami są nędzarzami, że sami sobie pomóc nie mogą, nie zważają na to, że są biedni, że inni nimi gardzą. Chcą pomocy Jezusa i o nią wołają mimo ludzkich urągań i naśmiewań. Potrzeba im Jezusowej pomocy, w nią tylko wierzą.
Oto jakie powinno być moje usposobienie względem Boga, względem siebie i względem ludzi.
Względem siebie — pokorne zrozumienie swej nicości, swej nędzy... Jezus tylko może mi dopomóc, On tylko może mi dać światło potrzebne do dobrego i pożytecznego wykonania moich obowiązków. On tylko może mnie wzmocnić w pracy zewnętrznej i w pracy wewnętrznej. On tylko może otworzyć oczy mej duszy, bym umiała patrzeć w górę i poznawać Ojca, który jest w niebie, i wypełniać Jego najświętszą wolę, według której muszę żyć, abym mogła dostać się do królestwa niebieskiego. Tylko Jezus może skutecznie podać mi rękę i poprowadzić mnie bezpiecznie drogą zbawienia, tylko Jezus jest Pośrednikiem między człowiekiem i Bogiem.
Toteż do Niego mam się uciekać, do Niego wołać nieustannie, coraz natarczywiej, coraz goręcej, choćby mi się wydawało, że Jezus nie słyszy. Wołać, wołać, nigdy się nie zniechęcając, nigdy nie tracąc ufności. I nie zważać na to, co ludzie mówią. Niech łają, niech się wyśmiewają, starając się mnie od Jezusa oddalić, niech gardzą za wierne wołanie do Jezusa. Cóż mnie zdanie świata obchodzi?
Jezu, chcę w Tobie ufność swą pokładać... Nieraz zdaje mi się, żem od Ciebie tak daleko, ale i tym nie chcę się niepokoić. Nieraz wokoło mnie ciemno, zupełnie ciemno, drogi swej już nie widzę. Niech to mi nie odbiera spokoju. Bylebym do Ciebie wołać nie przestała, to wiem, przyjdzie chwila, że i Ty do mnie się odezwiesz i powiesz: Co chcesz, bym ci uczynił? A ja wtedy o jedno poproszę: Panie, bym przejrzała, byś otworzył oczy mej duszy, bym mogła widzieć Ciebie, Jezu, Panie mój i Boże mój!
Duszo moja, czy często, i to bardzo często, nie jesteś i ślepa, i niema wobec Jezusa w Tabernakulum?
Przychodzisz do świątyni, gdzie jest Jezus, Pan, Bóg i Zbawca twój, a ty oczyma duszy nic nie widzisz. Klęczysz przed twym Panem, a rozmaite obrazy przechodzą ci przed oczyma i nie widzisz Jezusa, nie umiesz do Niego mówić. Nic ci do głowy nie przychodzi, nie wiesz, co Jezusowi powiedzieć, o co prosić. Cóż wtedy masz zrobić? (...) Wołaj do Niego: Jezu, daj, abym przejrzała, Jezu mój, daj, abym umiała przemówić do Ciebie!
Proś, a Jezus na pewno wysłucha.
Przyniesiono Jezusowi dzieci, aby położył na nie ręce i pomodlił się za nie. Mt 19,13a
Gdy wyprowadzili Jezusa, zatrzymali niejakiego Szymona z Cyreny, który wracał z pola. Włożyli na niego krzyż, aby go niósł za Jezusem. A szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: „Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi!” Łk 23,26-28
Może nieraz wyrwało mi się z ust zdanie: Szczęśliwy Szymonie, któremu wolno było pomagać Jezusowi w dźwiganiu krzyża! A mnie, czy nie wolno? Przecież Pan Jezus powiedział: Coście najmniejszemu z moich uczynili, Mnieście uczynili, a więc każda usługa, którą oddaję bliź- niemu, żeby mu ulżyć, ułatwić życie, zrobić przyjemność — czy to nie usługa oddana Jezusowi i ulga w Jego dźwiganiu krzyża? Szymon raz jeden w życiu swoim spotkał Jezusa dźwigającego krzyż, raz jeden Mu pomógł, a ja ciągle na swojej drodze spotykam dusze, którym mogę przychodzić z pomocą. Każda z nich dźwiga swój krzyż, czy to wielki, czy mały, ale go dźwiga i dźwigać musi, każdej mogłabym dopomóc, bylebym tylko chciała poświęcić się, poświęcić swój czas, swoją przyjemność, swe wygody, swe siły. Tymczasem może jak mnie proszą o jakąś drobną usługę, zaraz wpadam w zły humor i nie chcę robić tego, o co do mnie się zwracają, albo robię tak niechętnie, że te, które mnie prosiły, wolałyby, bym wcale tej usługi nie oddawała.
Jezu, chcę być usłużna (...), bo tym sposobem staję się Twoim Cyrenejczykiem.
Jezu, Tyś przyszedł na świat, aby poświęcić się, i całe Twoje życie jest jednym nieustannym poświęceniem się dla nas... Czy ja wiem, co to jest poświęcenie się dla Boga, dla bliźnich? A pamiętać muszę, że moje poświęcenie się dla Boga okazuje się właśnie przez poświęcenie dla bliźnich, bo nie ma miłości Boga bez miłości bliźniego.
Jezu, naucz mnie poświęcać się. Wiem, że to droga krzyżowa, bo poświęcić się to znaczy wziąć na siebie krzyż, gdyż nie ma poświęcenia się bez krzyża.
Nie płaczcie nade Mną, płaczcie raczej nad sobą... Przede wszystkim płakać powinnam nad moimi grzechami... Grzechów się wystrzegać, grzechów nienawidzić — to pierwszy dowód miłości, pierwsza pociecha, którą daję Jezusowi na krzyżu. Współczucie dla cierpień Jezusa bez nienawiści do grzechu jest pustą uczuciowością.
Prośmy nieustannie Jezusa Ukrzyżowanego o żal prawdziwy. Serce skruszone i uniżone jest dla Niego najlepszą pociechą.
Krzyż jest — powinien być — w życiu naszym tą wielką dźwignią, podnoszącą nas ku Bogu... A ja? Czy nie należę do tych dusz piskliwych, bo miłować nieumiejących, które przy najmniejszym krzyżyku jęczą i narzekają?
Droga krzyżowa. Chcę przypatrywać się Jezusowi na drodze krzyżowej, (...) po której Zbawiciel kroczy, dźwigając swój krzyż. Ewangelia nam nie mówi o szczegółach tej bolesnej drogi, ale tradycja zachowała wspomnienie o upadkach Jezusa, o spotkaniu z Matką Najświętszą, o chustce Weroniki..., tak że możemy uprzytomnić sobie myślą ten nader bolesny pochód.
Cierpienie po cierpieniu, upokorzenie po upokorzeniu... Tą drogą szedł Chrystus na szczyt Kalwarii, nosząc krzyż swój, na którym miał oddać za nas życie, tą drogą idąc dał nam dowód swej nieskończonej miłości i wskazówkę, jak i my mamy iść drogą miłości, drogą do nieba...
On mnie na tej drodze dał dowody swej największej miłości i ja na mojej drodze krzyżowej daję też Jezusowi największe dowody mojej miłości... Byle być bliżej Jezusa — niech mnie krzyż nie straszy, niech nauczę się kochać krzyż, tulić go do serca z miłością, niech nauczę się patrzeć na drogę krzyżową jako na królewską drogę miłości.
A miłość krzyża niech nie będzie tylko w słowach! Ileż to dusz (...) umie tak cudownie mówić o miłości krzyża, nawet o krzyż prosić, ale gdy przyjdzie na nią najmniejsze cierpienie, to już nie może wytrzymać, płacze, narzeka, uważa siebie za ofiarę, za męczennicę, skarży się, chciałaby znaleźć wszędzie współczucie, jęczy, że nikt jej nie rozumie, bo nie ubolewają nad jej często urojonymi krzyżami. Robi się kwaśna, nieprzystępna, melancholijna, a właściwie cierpienia jej są takie maleńkie w porównaniu z cierpieniami Jezusa... Takie błahostki, że gdyby miała trochę więcej miłości Jezusa Ukrzyżowanego, to by nawet nie zważała na te niby wielkie krzyże.
Im bardziej dusza kocha Jezusa Ukrzyżowanego, tym mniej czuje swe krzyżyki, tym bardziej ma je za maleńkie. Bo kto miłuje, krzyża nie czuje, a tym mniej jęczy i skarży się na swe małe przykrości, owszem, raczej żałuje, że za mało cierpi. Im mniej dusza kocha Jezusa, tym bardziej powiększa swe krzyżyki, najmniejszą drobnostkę opłakuje jako wielki krzyż, poczuwa się do tego, że jest męczennicą, ofiarą. Chce, by inni ją żałowali, więc jęczy, skarży się, zwraca uwagę na siebie, robi nieszczęśliwe miny... Jak mało jest miłości w takiej biednej duszy.
Jezu mój, dźwigający ciężki krzyż, daj mi zrozumieć piękność królewskiej drogi cierpienia.
opr. mg/mg