Z cyklu "Dlaczego kocham Kościół"
Nawet Józef, dziewiczy małżonek Maryi, stanął wobec tajemnicy Wcielenia jako faktu już dokonanego. Maryja była jednym jedynym ludzkim świadkiem zstępowania Syna Bożego w naszą ludzką naturę. Dodajmy, że świadkiem czynnym, wręcz współpracownicą — Bóg bowiem, zgodnie ze swoimi obyczajami szacunku dla wolności człowieka, nie zamierzał nam się narzucać, nawet jako nasz Zbawiciel. Dlaczego jednak wystarczyła Mu zgoda wyrażona przez samą tylko Maryję? Ten szczegół zasługuje na wnikliwą uwagę naszej wiary, gdyż sporo możemy się z niego dowiedzieć na temat naszej własnej sytuacji wobec Jezusa Chrystusa.
Przychodzi mi na myśl paradoksalne porównanie tajemnicy Wcielenia do inwazji, jakiej Bóg postanowił dokonać na naszą ziemię. Nie jest to porównanie całkiem dowolne, skoro sam Chrystus Pan przedstawia siebie jako mocniejszego niż „mocarz zbrojny”, któremu na imię diabeł (Łk J 1, 21-22). W samej zresztą scenie Zwiastowania anioł przedstawia Syna Bożego, który .miał się stać Synem Maryi, jako Króla, którego „panowaniu nie będzie końca”. Tę dziwną inwazję cechuje całkowite wyrzeczenie się przemocy, jedyną zaś bronią, stosowaną w niej przez Boga, miała być pokorna, autentyczna miłość.
Początkiem udanej inwazji jest zdobycie mocnego przyczółka, z którego mogłaby się ona rozprzestrzeniać. W przypadku Bożej inwazji również rozprzestrzenianie się miało być zupełnie paradoksalne — oto okazuje się, że Bóg nie chce nikomu narzucać swego Królestwa, będzie się ono rozprzestrzeniało tylko tam, gdzie ludzie naprawdę zechcą się na nie otworzyć.
Można mówić przynajmniej o trzech przyczynach, dla których Ojciec Przedwieczny, przygotowując Maryję na matkę swego Syna Jednorodzonego, uczynił Ją niepokalaną, wolną od wszelkiego grzechu, nawet pierworodnego. Dwie z tych przyczyn ujawnia nam zarysowana właśnie perspektywa Bożej inwazji, niemniej jedną widać i poza tą perspektywą. Zacznijmy od tej ostatniej.
Maryja była wolna od jakiegokolwiek grzechu, bo przecież miała być Matką samego Boga! Miała być jedyną spośród miliardów ludzi, jacy kiedykolwiek żyli i będą żyli na tej ziemi, do której Syn Boży mówił: mamusiu! Przecież Bóg Prawdziwy, który dał nam przykazanie „Czcij ojca swego i matkę swoją” — z pewnością sam je wypełnił, kiedy stał się człowiekiem, i z pewnością wypełnił je na boską miarę! Po prostu wypadało, ażeby Syn Boży uczynił swoją własną Matkę niewyobrażalnie piękną, niepokalaną!
Kiedy spojrzymy teraz na Wcielenie z perspektywy inwazyjnej, to odkryjemy jeszcze inne przyczyny niewyobrażalnej piękności Maryi. Bóg postanowił zaprowadzić swoje Królestwo z wielką pokorą i z całym szacunkiem dla naszej ludzkiej godności, ale nie byłby Bogiem, gdyby zamysł Jego potężnej miłości mógł spełznąć na niczym. Jego dzieło Wcielenia i Odkupienia musiało się udać, a zarazem miarą owocności tego dzieła nie mogło być nic innego, tylko nasze w pełni dobrowolne otwarcie się na Jego łaskę i miłość. Właśnie dlatego Ojciec Przedwieczny uczynił Maryję — mocą przyszłych zasług Jej Syna — niepokalaną. W ten sposób uzdolnił Ją do tego, żeby Syna Bożego, który raczył wybrać Ją sobie na matkę, przyjęła całym sercem.
My — grzesznicy — niczego nie czynimy całym sercem. Nawet tym naszym wyborom i postawom, które podejmujemy z największą ochotą i gotowością do poświęceń, zawsze towarzyszy jakieś egocentryczne niedopełnienie. Będąc grzesznikami, możemy co najwyżej dążyć do całoosobowego oddania się Bogu, nasze oddanie się Jemu może nawet — dzięki Jego łasce — być coraz większe, ale naprawdę całoosobowe otwarcie się na Boga jest w tej chwili dla nas niemożliwe.
Otóż Maryja była zdolna przyjąć Syna Bożego w pełni całoosobowo. Zdolność tę zawdzięczała, rzecz jasna, nie sobie, tylko Bogu, bo to On uczynił Ją niepokalaną. Niemniej to Ona powiedziała: „Niech mi się stanie według słowa twego”; to Ona otworzyła całą siebie w odpowiedzi na Boży zamysł dania ludziom w darze swego Syna Jednorodzonego. Ostatni sobór w prostych i jasnych słowach przypomniał — w Konstytucji dogmatycznej o Kościele — powszechną naukę Ojców Kościoła:
Maryja nie została przez Boga użyta czysto biernie, lecz z wolną wiarą i posłuszeństwem czynnie współpracowała w dziele zbawienia (KK, nr 56).
Stopniowo coraz to nowi ludzie zaczęli rozpoznawać w Jej Synu Władcę Królestwa Bożego - Józef, Elżbieta, pasterze, magowie, Symeon i Anna, z czasem Jan Chrzciciel, apostołowie i coraz liczniejsi wyznawcy. W trzydzieści kilka lat później grunt był już dostatecznie przygotowany, ażeby temu, którego Jej Syn nazywał księciem tego świata, wydać rozstrzygającą bitwę na Górze Kalwarii. Potęga szatana została wówczas podcięta radykalnie i definitywnie, Królestwo Boże może się teraz rozszerzać aż na krańce świata.
Ale był moment, kiedy jedna jedyna Maryja uosabiała cały Kościół. Ewangelia zwraca na to uwagę szczególną. Już dawno zauważono, że w ewangelicznej scenie Zwiastowania Maryja została przedstawiona jako Córa Syjonu, czyli — jak ukazują to prorocy — mesjańska adresatka zbawczych obietnic Boga. Dziwne to, bo w Starym Testamencie Córą Syjonu nazywani są bądź wszyscy mieszkańcy Bożego miasta Jeruzalem, bądź cały lud Boży, nigdy zaś pojedyncza kobieta. Jaki był zamysł Boga, by uczynić jedną jedyną Maryję „całą” Córą Syjonu, można uchwycić w świetle Księgi Sofoniasza, gdzie znajdujemy proroctwo, które jest zdumiewająco podobne do przesłania, z jakim anioł przyszedł do Maryi:
Wyśpiewuj, Córo Syjońska! Podnieś radosny okrzyk, Izraelu! Ciesz się i wesel z całego serca, Córo Jeruzalem! Oddalił Pan wyroki na ciebie, usunął twego nieprzyjaciela: król Izraela, Pan, jest pośród ciebie, nie będziesz już bała się złego. Owego dnia powiedzą Jerozolimie: „Nie bój się Syjonie! Niech nie słabną twe ręce!” Pan, twój Bóg, jest pośród ciebie, Mocarz — On zbawi, uniesie się weselem nad tobą, odnowi swą miłość, odnowi okrzyk radości. (So 3, 14-17)
Jeśli wczytać się wnikliwie w Łukaszową scenę Zwiastowania, porównując ją z proroctwem Sofoniasza o Córze Syjonu, to można stwierdzić, że jedyny temat, który nie jest wspólny obu tekstom, to ewangeliczne zapewnienie Maryi przez anioła, że „łaskiś pełna”. Ale właśnie „pełnia łaski" czyniła Maryję zdolną do tego, żeby jako konkretna — jedna — kobieta uosabiała Córę Syjonu, mesjańską wspólnotę wierzących, czyli cały Kościół. Zatem to mało powiedzieć, że Ona przyjęła Syna Bożego w imieniu nas wszystkich, że była wówczas naszą przedstawicielką — Ona przyjęła Go idealnie, naprawdę całoosobowo, tak jak nikt z nas po dziś dzień przyjąć Go by nie potrafił. Toteż nic dziwnego, że tak serdecznie uznajemy prawdziwość słów zapisanych w Ewangelii Łukasza, że Maryja aż do końca świata będzie się cieszyć wśród wyznawców Chrystusa szczególną czcią: „Oto bowiem błogosławić mnie będą odtąd wszystkie pokolenia” (Łk 1, 48).
Tutaj też należy szukać następnego, trzeciego powodu, dlaczego Bóg uczynił Matkę swego Syna absolutnie wolną od wszelkiego grzechu. Mianowicie w przedwiecznym zamyśle swojej miłości Bóg postanowił cały Kościół, a w Kościele każdego z nas indywidualnie, uczynić bezgrzesznym i niepokalanym, całkowicie i bez reszty kochającym Chrystusa w odpowiedzi na Jego miłość. Kiedy wypełnią się dzieje, w życiu wiecznym, cały Kościół stanie przed Chrystusem „jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz święty i nieskalany. (...) W Chrystusie bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem” (Ef 5, 27; 1, 4).
Ale już teraz, mimo że wciąż jesteśmy grzeszni, taka właśnie miłość — całkowita i niepokalana — od samego początku wznosi się z Kościoła ku Chrystusowi. Bo Maryja jest w Kościele wcześniej niż ktokolwiek z nas grzeszników. My zaś grzeszni zostaliśmy wezwani przez Boga do Kościoła, abyśmy również doznali przemiany w świętych i niepokalanych. Zatem Maryja zapowiada swoją osobą — zwłaszcza po swoim wniebowzięciu — ostateczne powołanie wszystkich ludzi, a zarazem jest żywą gwarantką, że w Kościele będzie zawsze więcej miłości do Chrystusa niż niewierności i grzechu. Miłość bowiem, jaką już obecnie Kościół kieruje ku swemu Zbawicielowi, zawiera w sobie również tę niewyobrażalną miłość, jaką ze swoim Synem związana jest Maryja.
Wiele można się również dowiedzieć o Kościele, jeśli się przypatrzymy uważnie wierze Maryi oraz Jej dziewiczemu macierzyństwu. W jednym i drugim stanowi Ona bowiem niedościgły wzór dla Kościoła. Szkoda, że w ostatnich dziesiątkach lat uległo u nas skompromitowaniu piękne słowo „przodownik”, gdyż Maryję szczególnie adekwatnie można by nazwać „przodownicą wiary”. W końcu, „Ona zajmuje — jak określa to Sobór Watykański II — pierwsze miejsce wśród pokornych i ubogich Pana, którzy z ufnością oczekują od Niego zbawienia i dostępują go” (KK, nr 55).
Niedościgłą intensywność wiary Maryi ze szczególną wnikliwością przedstawia Jan Paweł II w encyklice „Redemptoris Mater”. Papież heroizm wiary Maryi zestawia z wiarą Abrahama. Podobnie jak Abraham, ojciec ludu Bożego Starego Przymierza, również Maryja, Matka ludu Bożego Nowego Przymierza, musiała wielokrotnie „wbrew nadziei wierzyć nadziei”. Bo niepozorna i pełna niebezpieczeństw rzeczywistość, w jakiej przyszło Jej być Matką Mesjasza, jakby przeczyła obietnicom Bożym, że „będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca Dawida i Jego panowaniu nie będzie końca” (Łk 1, 32-33).
Ewangelie bardzo wyraźnie podkreślają, że Maryja była matką Syna Bożego nie tylko przez to, że urodziła Go i wychowała — bardziej jeszcze przez to, że swoje macierzyńskie powołanie wypełniła w głębokiej, heroicznej wierze. Doprawdy trudno zrozumieć, jak to się stało, że dwa teksty ewangeliczne, które mówią o tym najwyraźniej, bywały przez niektórych chrześcijan przywoływane dla usprawiedliwienia ich religijnej obojętności wobec Maryi. Przypatrzmy się tym tekstom.
Oto jakaś kobieta chce wypowiedzieć swój najwyższy zachwyt dla nauki Jezusa i woła: „Błogosławione łono, które Cię nosiło, i piersi, które ssałeś!” A na to Jezus: „Błogosławieni są raczej ci, którzy słuchają słowa Bożego i strzegą go” (Łk 11, 27-28). Podobnie zareagował Jezus na informację, że Jego Matka i krewni stoją pod domem i chcą się z Nim widzieć: „Moją matką i moimi braćmi są ci, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je” (Łk 8, 21).
Z obu tych epizodów wynika jednoznacznie, że człowiek staje się bliski Jezusowi przez wiarę, a On przyszedł na naszą ziemię po to, abyśmy możliwie wszyscy stali się Mu w ten sposób bliscy. Nawet pokrewieństwo biologiczne z Jezusem, nawet bycie Jego matką, niewiele by znaczyło, gdyby zabrakło owej bliskości duchowej, przez wiarę. Trzeba jednak bardzo nieuważnie czytać Ewangelię, żeby twierdzić, iż teksty te pomniejszają znaczenie Maryi w Bożym dziele zbawienia. Przecież to w tej samej Ewangelii czytamy o Maryi: „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła” (Łk 1, 45), oraz: „Oto bowiem błogosławić mnie będą odtąd wszystkie pokolenia” (Łk 1, 48), a ponadto: „Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu” (Łk 2, 19; por. 2, 51).
W świetle tych wypowiedzi maryjny sens obu wspomnianych wyżej epizodów może być tylko taki, jak to wyjaśnia nauka Kościoła: że Maryja była Matką Jezusa nie tylko „według ciała”, ale swoje macierzyństwo realizowała — pisze Jan Paweł II w encyklice „Redemptoris Mater” — jako „pierwsza spośród tych, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je. Dlatego w pierwszym rzędzie do Niej odnosi się to błogosławieństwo, jakie wypowiedział Jezus w odpowiedzi na słowa nieznanej kobiety” (nr 20).
Nie było i nie będzie w Kościele człowieka, którego wiara byłaby czystsza i głębsza niż wiara Maryi. Ona jest dla Kościoła niedościgłym wzorem wiary. Tym pełniej staniemy się Kościołem, im więcej upodobnimy się do Niej w naszej wierze. Zwłaszcza w sytuacjach, kiedy rzeczywistość jakby przeczy słowu Bożemu i Bożym obietnicom, należy serdecznie wpatrywać się w Maryję, która wytrwała w wierze nawet pod Krzyżem.
Zresztą to chyba za mało powiedzieć, że pod Krzyżem Ona wytrwała w wierze. Być może udało się to również Apostołowi Janowi oraz Marii Magdalenie. Maryja dokonała wówczas czegoś niewyobrażalnie więcej. Jak powiada ostatni sobór: „z ofiarą swego Syna złączyła się matczynym duchem, z miłością godząc się na to, żeby Żertwa z Niej narodzona doznała ofiarniczego wyniszczenia” (KK, nr 58). Soborowa wypowiedź jest tak głęboka, że warto przytoczyć ją w pełniejszym kontekście:
Błogosławiona Dziewica szła naprzód w pielgrzymce wiary i utrzymywała wiernie swe zjednoczenie z Synem aż do krzyża, przy którym nie bez postanowienia Bożego stanęła, najgłębiej ze swym Jednorodzonym współcierpiała i z ofiarą Jego złączyła się matczynym duchem, z miłością godząc się na to, żeby Żertwa z Niej narodzona doznała ofiarniczego wyniszczenia.
Przytoczmy jeszcze jedną wypowiedź Soboru Watykańskiego II, w której mówi się o Maryi jako o „przodownicy wiary”:
Bogurodzica jest, jak uczył już święty Ambroży, pierwowzorem Kościoła, mianowicie w porządku wiary, miłości i doskonałego zjednoczenia z Chrystusem. W tajemnicy bowiem Kościoła, który sam także słusznie nazywany jest matką i dziewicą, Błogosławiona Dziewica Maryja przodowała najdoskonalej i osobliwie, stając się wzorem dziewicy i zarazem matki (KK, nr 63).
Dziś jakbyśmy nieco zapomnieli o tym, że Kościół jest naszą matką oraz że każdy z nas - nie tylko kobiety, również mężczyźni - powinien dążyć do takiej dojrzałości w wierze, żeby móc rodzić Chrystusowi nowe dzieci. Przypomnijmy podstawowe teksty biblijne na ten temat. Otóż Kościół jako matkę zapowiada przede wszystkim proroctwo znajdujące się w ostatnim rozdziale Księgi Izajasza:
Radujcie się wraz z Jerozolimą, Weselcie się w niej wszyscy, co ją miłujecie! (...) ażebyście ssać mogli aż do nasycenia z piersi jej pociech; ażebyście ciągnęli mleko z rozkoszą z pełnej piersi jej chwały. (Iz 66, 10-11)
Tak też przedstawia Kościół alegoria Sary i Hagar z Listu do Galatów:
Górne Jeruzalem cieszy się wolnością i ono jest naszą matką. (...) Tak więc, bracia, nie jesteśmy dziećmi niewolnicy, ale wolnej (Ga 4, 26. 31).
Szczególnie jednak godne uwagi są te wypowiedzi Apostoła Pawła, w których przypisuje on sobie różne macierzyńskie posługi wobec powierzonych sobie chrześcijan. Owszem, Paweł nie waha się również nazywać siebie ich ojcem (por. 1 Kor 4, 15; Flm 10). Ale zarazem potrafi napisać: „Dzieci moje, oto ponownie w bólach was rodzę, aż Chrystus w was się ukształtuje" (Ga 4, 19); „Staliśmy się dla was jak karmicielka przytulająca swoje dzieci” (1 Tes 2, 7); „Nie mogłem, bracia, przemawiać do was jako do ludzi duchowych, lecz jako do cielesnych, jako do niemowląt w Chrystusie. Mleko wam dałem, a nie pokarm stały, boście byli niemocni" (1 Kor 3, l-2). Otóż rodzenie w bólach i karmienie piersią to posługi najściślej macierzyńskie, a jednak Apostoł Paweł przypisuje je sobie, mimo że jest przecież mężczyzną.
Trudno o bardziej przekonujący dowód, że obraz Kościoła — Matki wierzących — nie jest pustą metaforą. W obrazie tym zawarte jest wielkie wezwanie (Norwid powiedziałby: wielki nasz zbiorowy obowiązek). Mianowicie — Kościół tym więcej będzie matką, im więcej my, wierzący w Chrystusa, będziemy chcieli dzielić się naszą wiarą z tymi, którzy jeszcze nie wierzą albo dopiero początkują w wierze. Jeśli tego nie umiemy, a w naszym własnym uczeniu się wiary wciąż nie potrafimy wyjść ponad poziom elementarza, przyczyniamy się do duchowej infantylizacji Kościoła. Surrealistyczny, ale jakżeż prawdziwy jest obraz z Listu do Hebrajczyków, przedstawiający takich chrześcijan, którzy w wierze są starymi końmi, a wciąż trzeba ich karmić z butelki ze smoczkiem: „Gdy bowiem ze względu na czas powinniście być nauczycielami, sami potrzebujecie kogoś, kto by was pouczył o pierwszych prawdach słów Bożych, i mleka wam potrzeba, a nie stałego pokarmu” (5, 12).
Otóż, o tyle tylko będziemy realnie uczestniczyć w macierzyństwie Kościoła, o ile potrafimy naśladować macierzyństwo Maryi. W Kościele zawsze z całą starannością zwracano uwagę na to, że Jej macierzyństwo było dziewicze. Dziewictwo oznacza bezwarunkowe oddanie Bogu i całkowite otwarcie na dar Boży. Duchowym wymiarem dziewictwa Maryi była Jej wiara, o której już mówiliśmy. Właśnie dlatego, że była Ona dziewicą, poczęła z Ducha Świętego. I właśnie dlatego, że była Ona najbardziej wierzącą spośród ludzi, Jej Boże macierzyństwo nie ograniczyło się do cielesnego urodzenia i wychowania Jezusa Chrystusa, ale było prawdziwym współtowarzyszeniem w Jego dziele zbawczym.
Również warunkiem naszej płodności duchowej jest jakieś upodobnienie do Maryi w Jej dziewictwie. Ale uwaga: liczba ludzi, którym pomogliśmy w wierze, wprawdzie może być świadectwem duchowej płodności, jednakże płodności tej nie mierzy się arytmetyką. Miary Boże nie są miarami ludzkimi. Patronką misji jest św. Teresa od Dzieciątka Jezus, która wstąpiła do klasztoru niemal jako dziecko i przebywała za klauzurą przez całe swoje młodzieńcze i dorosłe życie. Bo prawdziwie płodnymi w wierze są ci, którzy starają się naprawdę i coraz bardziej oddać siebie Bogu. To przede wszystkim przez nich Kościół wypełnia swoje macierzyńskie powołanie. To przez nich najskuteczniej głosi słowo Boże i najmocniej wspiera swą modlitwą potrzebujących.
W nauczaniu katolickim zawsze mocno się podkreślało, że szczególnymi świadkami i uczestnikami dziewiczego macierzyństwa Kościoła są — z jednej strony — małżonkowie, z drugiej zaś — mężczyźni i kobiety żyjący w poświęconym Bogu celibacie. Małżonkom Kościół ciągle przypominał, że ich rodzicielstwo — żeby mogło osiągnąć płodność również duchową — powinno mieć w sobie coś dziewiczego, mianowicie winno być naznaczone całkowitym oddaniem Bogu. Z kolei osoby, które złożyły Bogu ślub czystości, Kościół nieustannie przestrzegał, że próżne byłoby zachowywanie przez nich tego ślubu, gdyby nie czyniło ich płodnymi dla Chrystusa.
Niewątpliwie nie zauważyłby Kościół tych wielkich prawd, gdyby nie wpatrywał się z miłością w dziewiczą Matkę Chrystusa, która jest dla Kościoła niedościgłym wzorem.
opr. aw/aw