Z cyklu "Nadzieja poddawana próbom"
Od początku naszego małżeństwa nie widzieliśmy z żoną nic złego w stosowaniu antykoncepcji i nie było to dla nas przeszkodą w praktykowaniu wiary. Nawróciliśmy się pod wpływem atmosfery w dzisiejszych mass mediach. Bo zaczęliśmy się zastanawiać, dlaczego z powodu swojego sprzeciwu wobec antykoncepcji Kościół zbiera tyle szyderstw, docinków, ataków i zarzutów. Złości ze strony takich jak my można by jeszcze zrozumieć — bo nasze rozmijanie się z nauką Kościoła utrudniało nam korzystanie z sakramentu pokuty i wprowadzało lekki (ale jednak odczuwalny) niepokój sumienia. Dlaczego jednak tak się złoszczą na kościelny zakaz antykoncepcji ludzie, którzy z Kościołem nie mają nic wspólnego? My z żoną jesteśmy katolikami, tak długo stosowaliśmy antykoncepcję i nigdy nie poczuliśmy żadnego przymusu ze strony Kościoła. Jedyne miejsce, gdzie ktoś mógłby nas o to pytać, to konfesjonał. Ale niekatolicy, nawet jeżeli się spowiadają, to przecież nie u katolickich księży. Dlaczego więc — zaczęliśmy się z żoną zastanawiać — katolicka etyka małżeńska tak bardzo tylu ludzi denerwuje? I to najczęściej tych, którzy usta mają pełne tolerancji dla cudzych odmienności.
W ślad za tym pytaniem przyszło pytanie drugie: Coś jednak bardzo ważnego musi Kościół widzieć w swoim sprzeciwie wobec antykoncepcji, skoro mimo tylu ataków i takiego ośmieszania nie wycofuje się ze swojego stanowiska. W rezultacie tych naszych rozmów podjęliśmy decyzję porzucenia antykoncepcji i dostosowania się do nauki Kościoła w naszym życiu małżeńskim. Dwa dobre skutki tej decyzji odczuliśmy natychmiast: wrócił pełny spokój sumienia, łatwiej nam się modlić, oboje zgodnie odczuwamy, że spełniamy w ten sposób jakieś dobro. Drugi skutek da się porównać z doświadczeniem człowieka, który miał zwyczaj jeść, kiedy tylko przychodziła mu na to ochota, ale sobie postanowił jeść tylko w porze posiłków; jedzenie wtedy bardziej smakuje. Naprawdę coś dobrego stało się z naszym małżeństwem; nasza miłość wzajemna stała się jasna, świeża, naprawdę radosna.
Czegoś istotnego nam jednak brakuje. Zaczęliśmy realizować jakąś wartość, doświadczamy jej, a nie wiemy nawet dobrze, co to za wartość. Gdyby nam Ojciec zechciał wytłumaczyć, o co chodzi w katolickiej etyce małżeńskiej. Nie chcielibyśmy, żeby nam minęła pierwsza chęć do stosowania jej zasad w naszym małżeństwie. Chcemy się jakoś przygotować na moment, kiedy przyjdzie na nas pokusa powrotu do dawnego. Bo przecież taka pokusa przyjdzie na pewno. To, co jest teraz, jest zbyt piękne i łatwe, żeby miało trwać długo.
Tak się niezwykle złożyło, że mogłem usiąść do odpisywania na Pański list dopiero w uroczystość Niepokalanego Poczęcia Maryi. Ta jedyna spośród miliardów ludzi, która miała być matką Zbawiciela, poczęła się z normalnego zjednoczenia małżeńskiego swoich rodziców. Ze względu na jedyną posługę, którą miała wypełnić, Bóg uczynił ją świętą i bezgrzeszną już od pierwszego momentu poczęcia. Jednak wolno nam domyślać się, że również miłość, która zjednoczyła jej rodziców, nie miała w sobie żadnego egocentryzmu i najszczególniej podobała się Bogu.
Niepokalane Poczęcie Maryi pomoże nam w sposób czysty i święty zastanowić się nad pytaniem o duchowy sens ludzkiej seksualności. Naszą uwagę ograniczmy na razie tylko do tych zbliżeń mężczyzny i kobiety, które faktycznie kończą się poczęciem nowego człowieka. Zacznijmy od przypomnienia, że godność człowieka jest aż tak wielka, że sam Bóg postanowił się z nim zaprzyjaźnić. Otóż jeśli właśnie tak rzecz się ma z godnością człowieka, zastanówmy się nad tym, jak powinna by się przedstawiać idealna postawa ojca i matki w sytuacji, która prowadzi do poczęcia nowego człowieka. Rzecz jasna, okoliczności poczęcia mogą być rozmaite, nieraz nawet urągające ludzkiej godności, ale my spróbujmy opisać okoliczności idealne, które byłyby adekwatne do tak niepojętego i — nie wahajmy się użyć tego słowa — świętego wydarzenia, jakim jest poczęcie nowej istoty ludzkiej.
Owe idealne okoliczności widziałbym następująco: Rodzice, dając życie swojemu dziecku, powinni stanowić jedno nie tylko ciałem, ale również duchem. Przecież to właśnie dlatego Stwórca postanowił, aby dzieci poczynały się z miłości swoich rodziców, gdyż ta właśnie miłość ma być przestrzenią, ogarniającą je przez cały długi czas wprowadzania ich w życie dojrzałe. Zatem małżonkowie tym lepiej wypełnią zamysł Stwórcy, im więcej będą starali się o to, ażeby ich dziecko zostało poczęte w miłości prawdziwej i nie okaleczonej.
Miłość bowiem może być bardziej lub mniej prawdziwa. Jest tym prawdziwsza, im mniej w niej egocentryzmu, im mniej nastawiona na branie, im więcej pragnąca dawać. Owszem, w miłości jest również branie, ale w zdrowej miłości powinno być ono podporządkowane chęci dawania. Miłość nie wyklucza również pożądania, ale nie powinno się ono przemienić w raka, który się uniezależnił od miłości i ją pożera. Autentycznie kochający się małżonkowie pragną swoje pożądanie napełnić miłością i miłości je podporządkować.
Jedno miłość prawdziwa stara się wykluczyć całkowicie: instrumentalizację i uprzedmiotowienie osoby kochanej. Miłość jest wręcz przeciwieństwem tych dwóch postaw. W jej cieple ludzie rozpoznają swoją godność osoby: kogoś zasługującego na to, żeby być kochanym w sposób bezinteresowny, a zarazem kogoś zdolnego do bezinteresownego dawania siebie.
Otóż idealnie by było, gdyby wszystkie nasze dzieci poczynały się z tak opisanej miłości. Faktycznie bywa różnie. Ograniczę się do przytoczenia trzech świadectw z listów, jakie przychodziły do mnie w związku z prowadzeniem niniejszej rubryki. „Podobno w sex shopie sprzedają narzędzia do zaspokajania się — pisze pewien mężczyzna. — Ja kocham swoją żonę, ale nie mogę wyprzeć się tego, że nieraz wykorzystywałem ją do własnego zaspokojenia. Kiedy to sobie uświadomiłem, poczułem ogromny wstyd”.
Inny mężczyzna skarży się, że żona dopuszcza go do siebie tylko wtedy, kiedy chce coś od niego uzyskać: „Ja ją chcę kochać, a ona swoją kobiecość traktuje jak towar, dający się wymienić na inne towary”. I współbrzmiąca skarga młodej żony: „Ja mu chcę dać siebie, a jego interesuje tylko moje ciało”.
Nieraz się zdarza, że z takich właśnie, duchowo okaleczonych zbliżeń poczynają się nasze dzieci. Nieautentyczność miłości małżeńskiej niekoniecznie musi prowadzić do rozwodu, ale — jeśli małżonkowie nie starają się jej uleczyć — w sposób konieczny prowadzi do czegoś złego. Różne choroby naszych rodzin i ciężkie nasze błędy wychowawcze nie biorą się przecież z powietrza.
Otóż wiara chrześcijańska głosi wielką obietnicę: Nie zaszkodzi ci, człowiecze, twoja grzeszność, jeśli zawierzysz Bogu i zaczniesz z nią wreszcie walczyć. Stosując tę prawdę do naszego tematu, obietnicę tę można wyrazić następująco: Nie zaszkodzi wam, małżonkowie, ani waszym dzieciom, że może poczęte one zostały w miłości raczej okaleczonej i egocentrycznej — jeśli tylko, czerpiąc z łask, jakie płyną z sakramentu małżeństwa, będziecie się starali uzdrawiać waszą miłość małżeńską.
Zastanawiam się, dlaczego jestem dumny z mojego Kościoła, że tak wytrwale — i nie zważając na całą nieżyczliwość, jaką z tego powodu musi znosić — przestrzega małżonków przed uciekaniem się do antykoncepcji (a tym bardziej do jej najbrutalniejszej formy, jaką jest sterylizacja). Otóż nie wyobrażam sobie takiej sofistyki, która potrafiłaby w sposób przekonujący udowodnić, iż antykoncepcja nie dokonuje żadnego uprzedmiotowienia i instrumentalizacji osoby ludzkiej.
„Wśród hałasu i ścisku o «nową kobietę» — pisał jeszcze przed wojną Karol Irzykowski (któremu różne rzeczy można zarzucić, ale nie to, że był kościelnym akolitą) — stratowano Miłość (przez wielkie „M”). Mężczyzna zatomizował miłość, zmienił ją dla swojej wygody w erotyzm czy seksualizm, a kobieta, dotychczas niby to stróż jej wiecznego znicza, zgodziła się na to! W naiwnym dążeniu do tzw. prawdy «odbrązowiono» miłość — miłość, która może się nigdy nie ziszczała naprawdę, jednak przyświecając z daleka jako ideał, regulowała życie uczuciowe i umysłowe wielu pokoleń. Dziś dawny program maksymalny zastępuje się minimalnym — aby nie «kłamać»; co za małoduszność!”
Z kolei kardynał Lustiger zwraca uwagę na to, że aprobata dla antykoncepcji dokonuje w naszej mentalności rozłączenia ludzkiej seksualności od ludzkiej osoby: „Wszystko polega na tym, żeby wiedzieć, czy istota ludzka może rozporządzać swoim ciałem jako przedmiotem, zewnętrznym wobec jej wolności, a więc takim, któremu z natury jest obce pojęcie dobra i zła. Jeżeli dziedzina seksualności, jak zresztą i inne, pozostaje na zewnątrz określenia wolności i sfery moralności, to rzeczywiście nie wiadomo, dlaczego miałoby się ograniczać prawo do używania i nadużywania własnego ciała oraz jego zdolności do rozkoszy. (...) Seksualność ludzka jest miejscem, gdzie człowiek wypowiada się nie tylko według swojej kondycji naturalnej, ale także idąc za swoim powołaniem boskim. Seksualność jest nie tylko miejscem wolności, ale również miejscem podobieństwa do Boga”.
„Problematyczność pigułki antykoncepcyjnej — argumentuje w tym samym duchu kardynał Ratzinger — ujawnia się przez rewolucję kulturalną, jaką ta pigułka wywołała. Seksualność stała się towarem, dostępnym na życzenie, dającym się «bezpiecznie» użyć w każdym czasie. Efektem jest pogłębiający się rozpad wierności małżeńskiej, postawienie na jednej płaszczyźnie wszystkich zachowań seksualnych, a przez to na przykład pożałowania godna eksplozja homoseksualizmu”.
Krótko mówiąc, głosząc podporządkowanie ludzkiej seksualności prawu moralnemu, Kościół pragnie nas uchronić przed „nowym wspaniałym światem”, w którym łatwy dostęp do przeżyć seksualnych stanowi narkotyk, za pomocą którego zagłusza się brak głębokiej radości życia i poczucie ostatecznego bezsensu.
Nie jest zresztą tak, ażeby bez przypomnień Kościoła prawda na temat ludzkiej seksualności była nam zupełnie niedostępna. Zwierzyła mi się kiedyś pewna kobieta z momentu przerażenia swoim nie uporządkowanym dotychczas życiem małżeńskim. Było to tak. Coś tam w radiu mówiono o antykoncepcji i dziesięcioletni syn poprosił ojca o wyjaśnienie tego słowa. Ojciec wyjaśnił mniej więcej tak: „Kiedy tatusiowi i mamusi jest ze sobą najbardziej przyjemnie, wtedy najczęściej się zdarza, że będzie z tego dziecko; otóż można tak urządzić, żeby było przyjemnie i żeby nie było dziecka”. W owej kobiecie, matce chłopca, która słuchała tego wyjaśnienia w drugim pokoju, nastąpił wstrząs. W błysku iluminacji, jakiej wówczas doznała, stało się dla niej czymś oczywistym, że jest jakiś głęboki fałsz w postawie, która ich skłania do stosowania antykoncepcji, i że już teraz wdrażają do tej postawy swoje rodzone dziecko.
Kościół ma obowiązek głosić powierzoną sobie prawdę o człowieku i o naszym wezwaniu do miłości. Ma obowiązek głosić ją „w porę i nie w porę” (2 Tm 4,2). Przyznam szczerze, że kiedy czytałem przejmujące wyznanie papieża Pawła VI, który przewidywał, że jego encyklika Humanae vitae wzbudzi wiele sprzeciwu, a mimo to zdecydował się ją ogłosić, spontanicznie przypomniały mi się słowa Apostoła Pawła: „Nie jestem winien niczyjej krwi, bo nie uchylałem się tchórzliwie od głoszenia wam całej woli Bożej” (Dz 20,27).
Wspomniane wyznanie Pawła VI (Humanae vitae 18) zasługuje na przypomnienie. Minęło ponad ćwierć wieku, a ono brzmi jakby napisane specjalnie dla nas: „Z góry da się przewidzieć — pisał Paweł VI — że nie wszyscy chyba łatwo przyjmą podaną tu naukę: skoro już teraz podniosło się tyle głosów, które korzystając z pomocy nowoczesnych środków propagandy, sprzeciwiają się temu, co Kościół naucza. Kościół wszakże nie dziwi się temu, że podobnie jak boski jego Założyciel postawiony jest «na znak, któremu sprzeciwiać się będą». Nie zaniedba bynajmniej z tego powodu nałożonego mu obowiązku głoszenia z pokorą i stanowczością całego prawa moralnego, tak naturalnego, jak ewangelicznego. Ponieważ Kościół nie jest twórcą obydwu tych praw, dlatego też nie może być ich sędzią, lecz jedynie stróżem i tłumaczem. Nie wolno mu więc nigdy ogłaszać za dozwolone tego, co w rzeczywistości jest niedozwolone, gdyż z natury swej stoi zawsze w sprzeczności z prawdziwym dobrem człowieka. Kościół jest w pełni świadom, że broniąc nienaruszalności prawa moralnego odnośnie do małżeństwa, przyczynia się do umocnienia wśród ludzi prawdziwej kultury; ponadto zachęca człowieka, aby nie rezygnował ze swych obowiązków, zdając się na środki techniczne. Czyniąc tak, Kościół zabezpiecza godność małżonków. Takim właśnie postępowaniem Kościół, wierny nauce i przykładowi Zbawiciela, okazuje, że obejmuje ludzi szczerą i bezinteresowną miłością, usiłując ich wspomagać w ziemskiej pielgrzymce, aby jako dzieci Boże uczestniczyli w życiu Boga żywego, Ojca wszystkich ludzi”.
opr. aw/aw