Reklamowanie prezerwatywy z walce AIDS

Z cyklu "Nadzieja poddawana próbom"

Jestem wychowawcą w szkole, mam ponadto przyjaciół, którzy pracują z narkomanami. Epidemia AIDS zagląda nam już do okien, ale można ją jeszcze odpędzić. My, wychowawcy, mamy szczególny obowiązek uświadamiania młodzieży, jak ustrzec się zarażenia lub przynajmniej zmniejszyć jego ryzyko. Jeśli idzie o zażywających narkotyki, nie jest to młodzież, która by przywiązywała wagę do zasad etyki katolickiej, toteż istotnym elementem tej akcji uświadamiającej jest propagowanie prezerwatywy. Osobiście odczuwam opór przed taką metodą profilaktyki. W moim małżeństwie nie używamy środków antykoncepcyjnych, a sama myśl o prezerwatywie napawa nas wstrętem. Mimo to wspominam o tej metodzie w pogadankach na temat AIDS. Zostaje jednak niesmak i niepokój, czy ja przypadkiem nie postępuję według zasady, że cel uświęca środki. Koledzy, z którymi czasem dzielę się swoimi wątpliwościami, mówią, że to skrupulanctwo i to bardzo niebezpieczne, bo mogę pośrednio stać się przyczyną zarażenia kogoś, kto ustrzegłby się tej choroby, gdyby mu wyraźnie powiedzieć o prezerwatywie. Nawet jeśli używanie prezerwatywy jest złem — przekonują mnie koledzy — to należy je propagować jako zło mniejsze niż rozsiewanie tej strasznej choroby. Wiem, że stawiam Ojcu bardzo trudne pytanie, ale to samo życie nam je postawiło. Zatem i przepraszam za kłopot, i proszę o odpowiedź.

Jeszcze bardziej dramatyczny jest dla mnie problem następujący: Czy wolno, w trosce o nierozprzestrzenianie się tej choroby, rozdawać narkomanom strzykawki jednorazowego użycia, skoro z góry wiadomo, że posłużą im one do jeszcze głębszego zapadnięcia w otchłań bez wyjścia? Jak Panu dobrze wiadomo, w ośrodkach walki z chorobą AIDS również do tej metody przywiązuje się wiele wagi.

Otóż już przed przystąpieniem do bardziej gruntownej refleksji nad tym pytaniem mam wewnętrzną pewność co do jednego: że takie rozdawanie strzykawek jest czymś niewątpliwie niegodziwym, jeśli nawet nie próbuje się podać ręki owym ludziom, aby pomóc im wydobyć się z ich uzależnienia. Gdyby opiekę nad narkomanami ograniczyć do rozdawania strzykawek i prezerwatyw, znaczyłoby to, że są oni w naszych oczach massa perdita, rodzajem gnojowiska, które niech sobie niszczeje w sosie własnym. Niestety, gnojowisko to — przepraszam za brutalny język, ale ja tylko próbuję nazwać po imieniu nieludzką filozofię, której elementy może nosić w sobie każdy z nas — ma tendencję do rozszerzania się, stąd próby zatrzymania tego procesu za pomocą rozwiązań najłatwiej dostępnych technicznie i bez przejmowania się losem żywych ludzi, którym proponuje się te metody.

Krótko mówiąc: zanim zaczniemy myśleć na temat moralnej dopuszczalności rozdawania narkomanom strzykawek i prezerwatyw, dobrze jest sprawdzić nasz ogólny stosunek do tych ludzi, którzy znaleźli się w dole, z którego o własnych siłach wyjść się nie da. Potępienie, pogarda, odseparowanie są to reakcje najłatwiejsze. Zwłaszcza że sami zainteresowani — w nieudolnych i beznadziejnie nieskutecznych próbach obrony swojej ludzkiej godności — nieraz zachowują się arogancko, głośno manifestują swoją pogardę dla zasad moralnych i domagają się społecznej akceptacji dla swojego sposobu życia. Tylko mądra i ofiarna miłość potrafi rozpoznać pozorność i prawdziwy sens tych zachowań. Potrafi zobaczyć w tych nieszczęśnikach żywych ludzi, często zgłodniałych odrobiny ludzkiej życzliwości i tak naprawdę wcale nie zamkniętych na prawdziwy sens życia.

Zatem choroba AIDS — oprócz swoich aspektów medycznych — stanowi wyzwanie moralne dla całego społeczeństwa, jak tych wszystkich, którzy mają możność podać rękę jakimś konkretnym osobom uzależnionym od narkotyków. Jeśli jest coś nieludzkiego w każdej medycynie i profilaktyce, która chce się zamknąć wyłącznie w działaniach technicznych i nie dostrzega ludzkiej osoby, to postawa taka wobec ludzi, ogarniętych bardziej niż ktokolwiek egzystencjalną rozpaczą, ma w sobie coś wręcz diabelskiego. Tak to jakoś czuję.

Toteż postawione przez Pana pytanie spróbuję na razie ograniczyć do sytuacji następującej. Ktoś bardzo serdecznie poświęca się pracy w środowisku, gdzie ryzyko zarażenia się wirusem HIV jest wysokie. Człowiek ten bardzo chciałby pomóc ludziom tego środowiska, ażeby zaniechali używania narkotyków oraz nie uprawiali seksualnego promiskuityzmu. Jednak na razie ludzie ci są tacy, jacy są. Nie należy wykluczać nawet tego, że niektórzy z nich może nigdy się nie nawrócą, inni znów, można ufać, kiedyś się nawrócą, ale jeszcze nie teraz. Idzie jednak o to, że obecnie ludzie ci narkotyzują się oraz zmieniają sobie seksualnych partnerów, a to stawia ich wobec wysokiego ryzyka zarażenia się oraz zarażania innych. Gdyby mieli do dyspozycji jednorazowe strzykawki oraz prezerwatywy, ryzyko znacznie by się obniżyło.

Problem moralny w tak opisanej sytuacji przedstawia się następująco: Zakładając, że ludziom chorym lub szczególnie zagrożonym przez chorobę AIDS udziela się pomocy w duchu rzetelnej miłości (a więc m.in. stara się ich doprowadzić do pełnej zgody z prawem moralnym); zakładając ponadto, że ludzi tych nie udało się na razie jeszcze przekonać do porzucenia postępowania bardzo sprzyjającego rozprzestrzenianiu się tej choroby, a zarazem niezgodnego z prawem moralnym — czy wolno zachęcać ich do tego, aby realizując to postępowanie, stosowali przynajmniej środki techniczne zmniejszające ryzyko przenoszenia tej strasznej choroby?

Czy wolno — idąc za intuicją Pańskich kolegów — zastosować tutaj zasadę mniejszego zła? Otóż zasada ta właściwie dotyczy tylko zła fizycznego. Wolno, a nawet zaleca się wybrać amputację zgangrenowanej nogi, jeśli alternatywą jest śmierć z powodu tej gangreny. Lepiej, żeby płonący budynek ucierpiał od strażaków, niż gdyby miał cały zostać strawiony przez pożar. Są to bowiem sytuacje, kiedy zła uniknąć się nie da, można jedynie uniknąć większego zła.

Ze złem moralnym, czyli z grzechem jest inaczej. Nigdy nie jesteśmy zdeterminowani do grzechu. Jeśli stoję wobec wyboru pomiędzy jednym grzechem a drugim, zawsze istnieje wyjście trzecie, bezgrzeszne: czasem trudne, niekiedy bardzo trudne, ale możliwe, zwłaszcza przy pomocy łaski Bożej.

Wyboru bezgrzesznego mogę nie mieć tylko wówczas, kiedy grzech popełniam nie ja, ale ktoś inny, ode mnie natomiast zależy w jakimś stopniu to, czy dopuści się on grzechu mniejszego czy większego. Kiedy na przykład bandyta woła do mnie: „pieniądze albo życie”, to jeśli rzeczywiście jest zdecydowany na tę alternatywę i ode mnie zależy, co wybierze, to powinienem się zachować tak, żeby wybrał raczej to pierwsze.

Otóż wydaje mi się, że strukturalnie podobne sytuacje mogą sie zdarzyć w trakcie walki z chorobą AIDS. Jeśli ktoś zarażony wirusem HIV nie zamierza zaprzestać zażywania narkotyków albo nie myśli rezygnować z seksualnego promiskuityzmu, to lepiej — jeśli to od nas zależy — żeby to robił z mniejszym narażaniem innych na zakażenie tym wirusem. Byleby nie przestało nam realnie zależeć na tym, żeby człowiek ten wrócił do Boga i swoim postępowaniem starał się uznać słuszność Jego przykazań. I byleby nie doprowadziło to do wypaczenia moralnego osądu — mojego lub cudzego — co do moralnej naganności zażywania narkotyków czy stosowania prezerwatyw.

Sądzę ponadto — choć z jeszcze mniejszym stopniem wewnętrznej jasności — że powyższe rozstrzygnięcie wolno rozciągnąć na osoby, którym nie sposób (przynajmniej na razie) wyperswadować ich niezgodnych z prawem moralnym obyczajów, jeśli naraża ich to poważnie na zetknięcie z wirusem HIV albo na bezwiedne zakażanie innych (w okresie między zarażeniem się a stwierdzeniem tego przez lekarzy). Trudno mi jednak powstrzymać się od westchnienia, że o ileż piękniejszy byłby świat, gdyby nikt nie był narażony na takie sytuacje, kiedy troska o bliźniego prawie ociera się o współdziałanie z jego grzechem!

Natomiast stanowczo podzielam Pańskie niepokoje co do sposobu prowadzenia profilaktyki ogólnej przeciwko chorobie AIDS. O prezerwatywie nawet młodzieży szkolnej mówi się w taki sposób, jak gdyby promiskuityzm był przyrodzonym człowiekowi zachowaniem seksualnym i jak gdyby człowiek miał oczywiste prawo do ingerowania w strukturę i celowość aktu seksualnego. O wierności małżeńskiej — która poza swoimi oczywistymi wartościami stanowi najbardziej skuteczny sposób zabezpieczenia się przed chorobą AIDS — prawie się nie wspomina, tylko z góry i niezgodnie z rzeczywistością zakłada się, jakoby ludzie byli do wierności małżeńskiej niezdolni. Doszło do surrealistycznej sytuacji, że propaganda przeciwko chorobie AIDS sprowadza się głównie do twierdzenia, jakoby praktycznie jedynym sposobem uchronienia się przed wirusem HIV była prezerwatywa. Sugestie na ten temat napastują nas zewsząd, nawet z karoserii autobusów.

Głośno mówi się o tym, że zagraniczne organizacje, sponsorujące u nas walkę z chorobą AIDS, życzą sobie takiej właśnie — nie przemyślanej, wynikającej z naiwnej wiary we wszechmoc metod czysto technicznych i z niewiary w moralne możliwości człowieka — promocji prezerwatywy w propagandzie na temat tej choroby. Nie wiem, jakie to organizacje, i nie wiem, czy to prawda, czy też może wyssane z palca pomówienie. Jednak ponieważ mówi się o tym coraz głośniej, wydaje mi się, że społeczeństwu naszemu należy się od tak zwanych czynników miarodajnych jakaś jasna i możliwie pełna informacja na ten temat.

PS. W dwa lata po napisaniu powyższego listu wydano u nas książkę Gene Antonio pt. AIDS: zmowa milczenia, (wyd. Exter, Gdańsk 1993). Przedstawiono w niej poważne dowody, że w imię zasad moralnego permisywizmu zorganizowano „kampanię dezinformacji na temat AIDS, w której biorą udział dziennikarze i urzędnicy służby zdrowia. Podstawowe fakty dotyczące natury AIDS, sposobów przenoszenia choroby i jej symptomów są upiększane, a czasem wręcz ukrywane” (s. 5—6). Na rozważany przez nas temat autor wypowiada się następująco: „Prezerwatywy nie są wiarygodnym środkiem prewencyjnym. Według badań opublikowanych ostatnio przez najpoważniejsze amerykańskie pismo medyczne, 30% partnerów osób zarażonych AIDS po roku używania prezerwatywy zostało zainfekowanych wirusem. Wśród tych, którzy zdecydowali się na wstrzemięźliwość, nie odnotowano przypadków zakażenia” (s. 183).

Głęboki szacunek budzi postawa Marka Kotańskiego, który — z chwilą, kiedy zrozumiał, że propagowana przez niego prezerwatywa chroni raczej tylko symbolicznie przed zarażeniem się — publicznie się przyznał do swojej pomyłki.

Polecam też lekturę książki Chrześcijanie wobec AIDS, wydanej w 1994 roku przez Wydawnictwo „W drodze”.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama