O chrzcie

Z cyklu "Rozmowy ze świętym Augustynem"

Ojcze, chrzest nazywamy w Kościele powtórnym narodzeniem.

Pierwsze narodziny dokonują się z mężczyzny i kobiety, drugie — z Boga i Kościoła. Otośmy z Boga się narodzili! Jak to możliwe, żeby mogli się z Boga narodzić ci, którzy najpierw narodzili się z ludzi? Bo „Słowo ciałem się stało i zamieszkało wśród nas” (J 1,14). Wielka zamiana: Słowo stało się ciałem, ludzie stają się duchowi. Wielki to zaszczyt, bracia moi! Podnieście ducha, aby spodziewać się i zdobywać rzeczy jeszcze wspanialsze! Nie oddawajcie się światowym żądzom! Za wielką cenę zostaliście nabyci: dla was Słowo ciałem się stało, dla was Syn Boży stał się synem człowieczym. Abyście wy — synowie człowieczy — stali się synami Bożymi.

Można powiedzieć paradoksalnie, że Bóg w swoim wszechmocnym miłosierdziu wobec człowieka doszedł do granicy absurdu. Absurdem byłoby przecież stworzenie przemienione w Boga. A jednak przez chrzest przekraczamy jakby nasz status stworzeń, stajemy się naprawdę synami Bożymi, uczestnikami Bożej natury. Bóg chce być dla nas kimś niewyobrażalnie więcej niż Stwórcą. Przez chrzest staje się dla nas prawdziwie Ojcem, udzielającym nam swojej boskiej natury, przyjmującym nas za synów w swoim Synu Jednorodzonym. Ale właśnie w tym miejscu pojawia się najważniejsza trudność. Że chrzest gładzi wszystkie grzechy, to w świetle powyższego wydaje się oczywiste: Jeśli żelazo włożyć do ognia, musi opaść z niego rdza; jeśli człowieka zanurzyć w Bogu, musi opaść z niego wszelki brud duchowy. Nie umiem jednak sobie wytłumaczyć tego, że człowiek, któremu na chrzcie Bóg odpuścił wszystkie grzechy, przecież nadal jest grzesznikiem.

Czy ty tego nie rozumiesz, że przez chrzest dokonało się odpuszczenie wszystkich grzechów, ale trwa w ochrzczonych jakby wojna domowa wewnętrznych wad? Nie są to takie wady, żeby trzeba je było nazwać grzechami. Pożądliwość bowiem nie prowadzi ducha do czynów niegodziwych i nie poczyna ani nie rodzi grzechu. Jednakże wady te nie są poza nami i trzeba się starać je zwyciężyć, kiedy w tej walce trudzimy się z korzyścią dla siebie. Te namiętności, te wady, one są nasze. Trzeba je okiełznać, ograniczać, uzdrawiać. Ale nawet kiedy już idzie ku wyzdrowieniu, są one niebezpieczne. Jeśli postępujemy ku temu, co lepsze, one coraz bardziej ulegają unicestwieniu; dopóki jednak żyjemy, zawsze będą. Giną, kiedy pobożna dusza odchodzi z tego świata, a w zmartwychwstałym ciele już się nie pojawią.

Wielu ludzi zazdrości Ci, Ojcze, tak gruntownej wiary w zmartwychwstanie ciał. Również ciała nasze zmartwychwstaną! Dlaczego wobec tego życie według ciała jest w Nowym Testamencie wielokrotnie piętnowane jako niegodne ludzi ochrzczonych? Czy ciało jest złe, czy Pan Bóg go nie stworzył, że człowiekowi ochrzczonemu nie godzi się żyć według ciała?

Jedno i drugie jest w człowieku całkowicie dobre, i duch jest dobry, i ciało jest dobre. Człowiek z obu się składa, jedno ma w nim panować, drugie służyć. Jednakże w tej dobrej i przez dobrego Boga dobrze stworzonej naturze człowieka toczy się obecnie wojna, ponieważ natura nasza nie odzyskała jeszcze zdrowia. Kiedy choroba zostanie uleczona, nastąpi pokój. Choroba ta to owoc grzechu, nie było jej w naturze. W kąpieli odrodzenia łaska Boża całkowicie już wiernym ten grzech odpuściła. Jednakże, pod okiem tego Lekarza, natura dotąd jeszcze zmaga się ze swoją chorobą. Zwycięstwem w tej walce będzie całkowite zdrowie: nie doczesne, lecz wieczne. Nie tylko ta choroba się skończy, ale żadna inna się nie pojawi. Toteż sprawiedliwy tak oto przemawia do swojej duszy: „Błogosław, duszo moja, Pana, i nie zapominaj o wszystkich Jego dobrodziejstwach. On odpuszcza wszystkie twoje winy, On leczy wszystkie twoje choroby” (Ps 102,2n).

Ciągle jednak niedostatecznie rozumiem, dlaczego mimo odpuszczenia przez chrzest wszystkich grzechów, pozostajemy nadal duchowo chorzy.

Chrzest zmywa wszystkie grzechy, zupełnie wszystkie: popełnione myślą, mową i uczynkiem, zarówno pierworodne, jak późniejsze, których dopuściliśmy się zarówno w niewiedzy, jak świadomie. Ale nie usuwa chrzest słabości, której człowiek odrodzony sprzeciwia się, ilekroć toczy dobry bój, na którą zaś się zgadza, ilekroć dopuszcza się występku. Toteż z jednej strony radujemy się w dziękczynieniu, z drugiej strony — z jękiem wysyłamy prośby. Raz mówimy: „Cóż oddam Panu za wszystko, co mi wyświadczył?” (Ps 115,3), raz znów: „Odpuść nam nasze winy” (Mt 6,12). Z powodu pierwszego mówimy: „Kocham Cię, Panie, mocy moja” (Ps 17,2), drugie pobudza nas do słów: „Zmiłuj się nade mną, Panie, bo jestem słaby” (Ps 6,3).

Ojcze, widzę, że tak naprawdę będę mógł zrozumieć Twoją naukę dopiero na jakimś konkretnym przykładzie.

Ktoś przyjął chrzest, odpuszczone mu zostały wszystkie grzechy pijaństwa, ale pozostał nałóg. Zatem musi z nim walczyć. Musi uważać, czuwać, walczyć, aby się nigdy nie upić. Tymczasem żądza picia w nim rośnie, łaskocze duszę, wysusza gardło, ogarnia zmysły: gdyby to było możliwe, gotowa by była nawet przez mur się przebić, dotrzeć do człowieka i wziąć go przemocą. Ona walczy, ty walcz z nią. Och, gdyby już nie było tej chęci wypicia! Pojawiła się ona w wyniku złego przyzwyczajenia, zginie dzięki dobremu przyzwyczajeniu. Tylko jej nie zaspokajaj, nie ustępuj jej, a zniszczysz ją oporem. Dopóki jednak jest, jest twoim wrogiem. Jeżeli nie będziesz jej ulegał i nigdy się nie upijesz, będzie z dnia na dzień coraz mniejsza. Bo jej siłą jest to, że się jej poddajesz. Jeśli jej ustąpisz i upijesz się, dodajesz jej sił.

Chyba wreszcie zrozumiałem: Odpuszczenie grzechów — nie tylko zresztą w chrzcie, również w sakramencie pokuty — polega na tym, że dotyka mnie Boski Lekarz, Chrystus i sprawia we mnie radykalną zmianę. Wprawdzie jestem nadal chory, ale przedtem moja choroba nieodwracalnie prowadziła do śmierci, pod wpływem dotknięcia przez Boskiego Lekarza zaczął się we mnie cudowny powrót do zdrowia.

Nieprzyjaciel nie rozumie mocy Pańskiej, która przez zbawczy chrzest ogarnia tych, którzy Panu wierzą i w Nim pokładają nadzieję. Sądzi, że ochrzczeni nadal podlegają niewoli grzechów, ponieważ doświadczają pokus cielesnej ułomności. Przed nieprzyjacielem bowiem zakryte jest to, gdzie i kiedy, i w jaki sposób dopełni Pan całkowitej odnowy całego człowieka, która w chrzcie zaczęła się i jest antycypowana, a niewzruszoną nadzieją już teraz jest osiągnięta. Wówczas to, co śmiertelne przywdzieje nieśmiertelność, a po całkowitym usunięciu wszelkiej zwierzchności i mocy Bóg będzie wszystkim we wszystkich (1 Kor 15,53.24.28).

Dlatego zaś pozostały w nas rany naszej grzeszności, bo dla tego Lekarza nie jesteśmy przedmiotami, tylko osobami. Swoją lekarską interwencję przeprowadza Chrystus w pełnym szacunku dla naszej osobowej godności, a na nią składa się między innymi aktywna odpowiedzialność za samych siebie. A jednak, Ojcze, zdarza się i tak, że człowiek ochrzczony nie tylko ma różne ułomności, ale jest cały pogrążony w grzechu.

„Po tym — powiada Apostoł Jan — można rozpoznać dzieci Boże i dzieci diabła: każdy, kto nie jest sprawiedliwy, nie jest z Boga, podobnie jak ten, kto nie miłuje swego brata” (1 J 3,10). Zatem jedna tylko miłość odróżnia synów Bożych od synów diabelskich. Wszyscy się żegnają znakiem krzyża Chrystusowego, wszyscy odpowiadają „Amen”, wszyscy śpiewają „Alleluja”, wszyscy przyjęli chrzest, chodzą do kościoła, wypełniają mury bazylik. Niczym się nie różnią synowie Boży od synów diabelskich, jedną tylko miłością.

Tak, przez chrzest stajemy się członkami Kościoła, niekiedy niestety martwymi członkami Kościoła. Tak jak przez Morze Czerwone przeszli nie tylko Mojżesz i Jozue, ale również późniejsi rzecznicy powrotu do niewoli egipskiej. Ojcze czcigodny, przejście przez Morze Czerwone to Twój najbardziej ulubiony obraz chrztu, wielokrotnie wracałeś do niego w swoich kazaniach i pismach.

Przejście ludu Bożego przez Morze Czerwone zapowiadało nasz chrzest. Pod przewodem Pana naszego Jezusa Chrystusa, którego wówczas symbolizował Mojżesz, zostaliśmy przez chrzest wyzwoleni z niewoli diabła i jego aniołów, którzy niczym faraon i Egipcjanie uciskali nas, abyśmy grzesząc przeciwko glinie naszego ciała, wypalali z niej dla nich cegły. „Śpiewajmy Panu, albowiem wsławił się swoją potęgą, gdy konia i jeźdźca pogrążył w morzu” (Wj 15,1). Dla nas bowiem są umarłymi ci, którzy już nie mogą nad nami panować. Albowiem grzechy nasze, które czyniły nas niewolnikami diabła, przez świętą kąpiel łaski zostały jakby pogrążone w morzu i zniszczone. „Śpiewajmy Panu, albowiem wsławił się swoją potęgą, gdy konia i jeźdźca pogrążył w morzu” — gdy pychę i pyszałka zniszczył w wodzie chrztu. Wszystkie nasze grzechy zostały pogrążone w Morzu Czerwonym, gdyż przez chrzest zostaliśmy współpogrzebani w śmierci Tego, który za nas został ubiczowany, zhańbiony i zabity.

Ojcze, jeśli chrzest odnawia człowieka, to człowiek ochrzczony powinien rzeczywiście zacząć nowe życie. Czy Kościół w ogóle stara się uzyskać jakąś gwarancję, że po chrzcie człowiek nie wróci do swoich dawnych grzechów?

Kiedy Piotr przemawiał do tłumu i zapytano go: „Cóż mamy czynić?”, odpowiedział: „Czyńcie pokutę i niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a otrzymacie dar Ducha Świętego” (Dz 2,38). Powiedział zatem: „Czyńcie pokutę”. Trzeba się wyzuć ze starego człowieka, kiedy przez chrzest przywdziewa się nowe życie. Komu zaś pomoże pokuta za czyny śmierci, jeżeli nadal trwać będzie w cudzołóstwie i w innych zbrodniach, którymi otacza się miłość tego świata?

Bo w naszych czasach, kiedy rzadko chrzci się ludzi dorosłych, za mało pamiętamy o tym, że przed chrztem trzeba się wówczas gruntownie odwrócić od swoich grzechów. Owszem, uśmiercenia grzechów dokonuje w chrzcie sam Chrystus, ale człowiek przyjmujący chrzest nie jest przecież kawałkiem drewna, tylko żywą osobą. Od żywej osoby prosta przyzwoitość wymaga aktywnego współuczestnictwa. Ale co wobec tego, Ojcze, sądzisz o chrzcie małych dzieci? Niemowlęta nie mogą przecież aktywnie otwierać się na łaskę chrztu.

Przytoczę list św. Cypriana, jaki wraz z sześćdziesięcioma sześcioma współbiskupami napisał do biskupa Fidusa: „Co zaś do pytania o dzieci, co do których powiadasz, że nie należy ich chrzcić na drugi lub trzeci dzień po urodzeniu, lecz należy zważać na prawo dawnego obrzezania, i nie sądzisz, żeby przed ósmym dniem po urodzeniu trzeba je było chrzcić i uświęcać — na naszym synodzie wszyscy osądzili rzecz zupełnie inaczej. Nikt nie zgodził się z tym, o czym ty sądziłeś, że należy to czynić. Ale wszyscy orzekliśmy, że żadnemu człowiekowi, który się urodził, nie wolno odmawiać łaski miłosiernego Boga”.

Ale przecież niemowlęta są nieświadome, nie mają jeszcze wiary.

W tej sprawie pobożnie i zgodnie z prawdą wierzymy, że niemowlę zostaje ogarnięte wiarą tych, którzy je przynoszą do chrztu. Toteż Kościół daje nam zbawiennie pod rozwagę, jak wiele korzyści przynosi każdemu jego własna wiara, skoro wiara innych może obdarzyć dobrodziejstwem tych, którzy własnej jeszcze nie mają. Zmarłemu synowi wdowy nie pomogła wiara własna, bo jej nie miał; pomogła mu jednak wiara matki i został wskrzeszony (Łk 7,12—15). O ileż bardziej wiara drugich może pomóc niemowlęciu, któremu nie da się zarzucić własnej niewierności!

Niektórzy ludzie nie mogą pogodzić się z tym, że już niemowlęta są obarczone grzechem, który wymaga odpuszczenia.

Imię Jezus znaczy Zbawiciel: „On bowiem zbawi lud swój od grzechów ich” (Mt 1,21). Kiedy przynosi się do kościoła małe dziecko, aby je uczynić chrześcijaninem, ochrzcić, to w tym celu, aby należało ono do ludu Jezusa. Jakiego Jezusa? Tego, który zbawia swój lud od ich grzechów. Gdyby w dziecku nie było nic, co potrzebuje zbawienia, należałoby je wynieść z kościoła. Dlaczego zatem nie mówimy matkom?: „Weźcie stąd te swoje maleństwa! Jezus jest przecież Zbawicielem: jeżeli w nich nie ma nic do zbawienia, weźcie je stąd! Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają”. Czy ktoś odważyłby się taką krzywdę robić maleństwu i mówić?: „Dla mnie Syn Boży jest Jezusem, dla niego nie jest Jezusem”. Nawet nie powinniśmy dyskutować na ten temat, aby nie stwarzać pozoru, że naszymi dyskusjami odwlekamy zbawienie małych dzieci. Należy je przynosić, chrzcić, uwalniać od grzechu, obdarzać życiem.

To bardzo prawdziwe, Ojcze, co mówisz. Grzech pierworodny to tajemnica naszej międzyludzkiej solidarności w złu. Odrzucić zaś chrzest niemowląt, to tyle samo, co zakwestionować możliwość naszej ogólnoludzkiej solidarności w Chrystusie.

W wyznaniu wiary, złożonym przez kogoś innego, niemowlę otrzymuje zdrowie, gdyż grzechem kogoś innego jest zranione. Pytam: „Czy wierzy w Jezusa Chrystusa?”, odpowiadasz: „Wierzy”. Odpowiadasz za maleństwo, które nie mówi, milczy, płacze i swoim płaczem wspomaga jakoś moją modlitwę — i to wystarczy. Czy wąż próbuje cię przekonać, że nie wystarczy? Niech każdy chrześcijanin odrzuci taką myśl ze swojego serca. Zatem za niemowlę się odpowiada i to wystarczy. Duch łączy nas wspólnym tchnieniem: niemowlę wierzy w kimś innym, bo w kimś innym zgrzeszyło.

Mam jeszcze dwa pytania. Po pierwsze, czy ważny jest chrzest udzielony przez księdza, który później porzucił swoje kapłaństwo, a może nawet utracił wiarę. Przecież on już wtedy, kiedy tego chrztu udzielał, mógł nie być w stanie łaski.

Kiedy Apostoł zobaczył, że ludzie w nim chcą złożyć nadzieję, zawołał: „Czy Paweł został za was ukrzyżowany? Czy w imię Pawła zostaliście ochrzczeni?” (1 Kor 1,13) Zatem nie swoją mocą chrzcił Paweł, ale jako sługa. Swoją zaś mocą chrzcił Pan. Kiedy powiada sługa, że ochrzcił, prawdę mówi. Powiada na przykład Paweł: „Ochrzciłem dom Stefanasa” (1 Kor 1,16), ale jako sługa. Toteż choćby był złoczyńcą i zdarzyło mu się wykonać tę posługę, to Bóg, którego mocą jest udzielany chrzest, zezwolił, żeby został udzielony przez takiego sługę.

Niegodny sługa udziela sakramentów ważnie, ale jednak — rzecz jasna — niegodnie. Pytanie ostatnie zadaję właściwie z czystej ciekawości. Twierdzi się czasem, Ojcze, że w Twoich czasach udzielano chrztu wyłącznie na Wielkanoc.

Sakrament chrztu niewątpliwie nie jest przywiązany do Wielkanocy. Wolno go przyjąć każdego dnia, Wielkanoc zaś godzi się obchodzić tylko w jeden i określony dzień w roku. Chrzest bowiem jest darem ku odnowie życia, Wielkanoc zaś obchodzi się jako wspomnienie świętego wydarzenia. Jeśli zaś w ten dzień większa liczba ludzi przyjmuje chrzest, to nie dlatego, żeby obfitsza była wówczas łaska zbawienia, ale zachęca ich do tego szczególna świąteczna radość.

Dziękuję, Ojcze, za rozmowę. Wiele się spodziewam po naszej rozmowie jutrzejszej o sakramencie Eucharystii.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama