Z cyklu "Szukającym drogi"
W Ewangelii św. Mateusza jest napisane: „Słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku, gwiazdy zaczną spadać z nieba i moce niebieskie zostaną wstrząśnięte”. Ostatnio znajomy zwrócił mi uwagę, że przecież to czysta mitologia, ot takie astronomiczne rojenia ludzi z epoki przednaukowej.
Jak bardzo cywilizacja zmniejsza nasze zrozumienie dla symboliki naturalnej! My czas mierzymy za pomocą kalendarza i zegarka, i chyba tylko astronomowie wiedzą jeszcze, że podstawowym miernikiem czasu jest obrót ciał niebieskich. Banalna to prawda, że ruchy ciał niebieskich wyznaczają noc i dzień, miesiące i pory roku. Ale nie jest już ona dla nas prawdą potrzebną w życiu (bo mamy zegarki i kalendarze) i dlatego ruchu słońca czy gwiazd nie przeżywamy już jako symbolu czasu i przemijania, jak to przeżywali ludzie ze wszystkich chyba dotychczasowych epok i cywilizacji.
Ewangelijny obraz zamierającego słońca i spadających gwiazd jest oczywiście ekspresywnym przekazaniem prawdy, że w określonym momencie skończy się czas i ludzkie dzieje, aby ustąpić ponadczasowemu teraz i życiu wiecznemu. Dlatego obraz, choć poważny, jest dogłębnie optymistyczny. Św. Łukasz, opisując „koniec świata”, zanotował wręcz, że „gdy się to dziać pocznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się odkupienie wasze” (21,28). A wszyscy trzej synoptycy wspomną o podobieństwie nadchodzącego końca czasu do drzewa figowego, wypuszczającego pąki. Przecież jest to porównanie radosne: jeśli drzewo pączkuje, znaczy, że blisko jest lato!
Może zanik naszej wrażliwości na naturalny symbolizm ciał niebieskich przyczynił się do tego, że o końcu świata zwykliśmy myśleć jako o katastrofie, o czymś, co wywołuje jedynie drżenie? A swoją drogą, obraz drzewa figowego w Ewangeliach stanowi ciekawe pogłębienie analogicznego obrazu z proroctwa Izajasza (34,4), pogłębienie w kierunku właśnie optymistycznym. Obraz ten odnajdujemy jeszcze w Apokalipsie św. Jana: „Stało się wielkie trzęsienie ziemi i słońce stało się czarne jak włosienny wór, a księżyc cały stał się jak krew. I gwiazdy spadły z nieba na ziemię, jak kiedy drzewo figowe wstrząsane silnym wiatrem zrzuca na ziemię swe niedojrzałe owoce, a niebo zostało usunięte jak księga, którą się zwija” (6,12—14).
Za to Apokalipsa zawiera inne, pasjonujące w swoim bogactwie pogłębienie obrazu zaćmionego słońca i spadających gwiazd. Oto fragment z opisu Wiekuistego Miasta wybranych Bożych: „I Miastu nie trzeba słońca ni księżyca, by mu świeciły, bo chwała Boga je oświetliła, a jego lampą — Baranek. I w jego świetle będą chodziły narody” (21,23—24).
I jeszcze jedno: Również zbawcza śmierć naszego Pana została opisana w scenerii dnia i sądu ostatecznego: „Ziemia zadrżała, a skały popękały i groby się otworzyły, i wiele ciał świętych, którzy byli posnęli, powstało” (Mt 27,51—52). Jest w tych słowach zawarta bardzo wielka teologia:
l. Z chwilą krzyżowej śmierci Syna Bożego wieczność wtargnęła w czas, życie wieczne zaczęło się dla nas już tutaj: chrzest, Eucharystia, łaska Boża — wszystko to są już rzeczywistości życia przyszłego, prawdziwy zadatek Przyszłości.
2. Krzyż Chrystusa jest dla nas sądem. Kto naprawdę stanie w obliczu Krzyża, musi wyznać swoje grzechy: „I cała rzesza tych, którzy się zeszli na to widowisko, widząc, co się działo, powracała bijąc się w piersi” (Łk 23,48).
Wbrew pozorom, ta nowina o sądzie Bożym jest nowiną radosną. Bo sąd Boży, odbywający się teraz, jest sądem usprawiedliwiającym. Kto teraz da się osądzić Chrystusowi, nie musi się obawiać sądu ostatecznego.
TYSIĄC LAT KRÓLOWANIA WYBRANYCH BOŻYCH
Jak rozumieć słowa Apokalipsy, że koniec świata zostanie poprzedzony tysiącletnim okresem panowania na ziemi wybranych Bożych? Przecież czytamy tam wyraźnie:
który miał klucz od Czeluści
i łańcuch wielki w swej ręce.
I pochwycił Smoka,
Węża storodownego,
którym jest diabeł i szatan,
i związał go na tysiąc lat.
I wtrącił go do Czeluści,
i zamknął, i pieczęć nad nim położył,
by już nie zwodził narodów,
aż tysiąc lat się dopełni.
A potem ma być na krótki czas uwolniony.
I ujrzałem trony
— a na nich zasiedli,
i dano im władzę sądzenia —
i ujrzałem dusze ściętych dla świadectwa Jezusa i dla Słowa Bożego,
i tych1, którzy pokłonu nie oddali Bestii ani jej obrazowi
i nie wzięli znamienia na czoło swe ani na rękę.
I żyć poczęli,
i tysiąc lat królowali z Chrystusem,
a nie ożyli inni ze zmarłych, aż tysiąc lat się skończyło.
To jest pierwsze zmartwychwstanie.
Błogosławiony i święty, kto ma udział w pierwszym zmartwychwstaniu:
nad tymi nie ma władzy śmierć wtóra,
lecz będą kapłanami Boga i Chrystusa
i tysiąc lat z Nim będą królowali (20,1—6).
List Pani przymusił mnie do uważniejszego wczytania się w ten — przecież tak znany — opis, i właściwie dopiero teraz zauważyłem wspaniały sens tego tekstu: Toż to przecież opis tego, czym jest Kościół! Opis niebanalny, rzadko spotykany, a jakżeż trafny!
Weźmy od razu pierwszy motyw: związanie szatana. Pan Jezus mówił kiedyś o sobie, że przyszedł na ziemię, aby go pokonać: „Gdy zbrojny mocarz strzeże domu swego, bezpieczne jest to, co ma. Ale jeżeli mocniejszy od niego nadejdzie i zwycięży go, zabierze wszystką jego broń, w której ufał, a łupy jego rozda” (Łk 11,21n). Swoją walkę z szatanem Chrystus stoczył zresztą w sposób przedziwny. Zwyciężył szatana, bo nawet poniżenie i krzyż nie zgasiły w Nim ani nawet nie przytłumiły miłości, nie naruszyły Jego jedności z Ojcem. Wobec takiej potęgi miłości i prawości, jaką Syn Boży objawił na krzyżu, szatan okazał się absolutnie bezsilny.
I tak jest zawsze: szatan jest mocny tylko tam, gdzie nie ma miłości albo gdzie jest ona słaba lub spaczona. Im większa miłość, tym szatan wobec niej bardziej bezsilny. Jeśli zaś ktoś jest ostatecznie ugruntowany w miłości — tak jak aniołowie i święci — szatan nie ma do niego absolutnie żadnego dostępu. Proszę sobie przypomnieć chociażby słynny opis walki w niebie dobrych aniołów ze złymi: „I nastąpiła walka na niebie: Michał i jego aniołowie mieli walczyć ze Smokiem. I wystąpił do walki Smok i jego aniołowie, ale nie przemógł. I już się miejsce dla nich w niebie nie znalazło. I został strącony wielki Smok, Wąż Starodawny, który się zwie diabeł, i szatan, zwodzący całą zamieszkałą ziemię. Został strącony na ziemię, a z nim straceni zostali jego aniołowie” (Ap 12,7—9).
W niebie szatan nie ma nic do roboty — za dużo tu miłości — ale na ziemi, niestety, jest inaczej. Już pierwsi rodzice go tutaj zaprosili, zapraszamy go i my — i to na różny sposób. Kręgi miłości, którymi staramy się otoczyć ziemię, są zbyt słabe, aby szatana odstraszyć.
I w tym właśnie punkcie zaczyna się tajemnica Chrystusa i Kościoła. Ewangelia przekazuje nam radosną nowinę, że również na ziemi szatan został związany. Nie miał on najmniejszego dostępu do Ukrzyżowanego: zrobił wszystko, żeby znaleźć w Nim jakąś swoją cząstkę, ale nie znalazł. Nie ma on również dostępu do tych wszystkich, którzy stanowią jedno z Chrystusem, którzy gromadzą się wokół Jego krzyża, którzy czerpią z Jego miłości. Chrystus właśnie po to umarł na krzyżu, żeby szatan nie miał do nas dostępu. Szatan już jest związany, nasze królowanie razem z Chrystusem już się zaczęło! Jeśli tylko naprawdę należymy do Chrystusa...
Nowy Testament często mówi o tej radykalnej zmianie, jaką przynosi z sobą — powinno przynosić — przyjęcie Chrystusa. „Trzeba porzucić dawnego człowieka, który ulega zepsuciu na skutek żądz fałszu, a odnawiać się duchem w waszym umyśle i przyoblec człowieka nowego, stworzonego według Boga w sprawiedliwości i świętości prawdy... Niegdyś byliście ciemnością, lecz teraz jesteście światłością w Panu” (Ef 4,22n; 5,8). „Umarliście dla grzechu, żyjecie zaś dla Boga w Chrystusie Jezusie. Niechże więc grzech nie króluje w waszym śmiertelnym ciele” (Rz 6,11n).
Otóż jeśli szatan nie czuje się onieśmielony naszą wiarą w Chrystusa i nie tylko nas kusi, ale potrafi się nawet wedrzeć do mojego wnętrza, to muszę się naprawdę zatrwożyć: „Badajcie samych siebie, czy trwacie w wierze. Siebie samych doświadczajcie. Czyż nie wiecie o samych sobie, że Jezus Chrystus jest w was? Chyba żeście odrzuceni” (2 Kor 13,5). W takiej sytuacji trzeba przede wszystkim gorąco modlić się o moc Chrystusową, aby mnie otoczyła i uczyniła niedostępnym dla szatana.
Słowem, „tysiącletnie królestwo” to epoka Kościoła, w której miłość Chrystusowa ogarnia narody i usuwa w ten sposób szatana z naszej ziemi.
Taką interpretację potwierdza od razu obraz następny: „I wtrącił go do Czeluści, i zamknął, i pieczęć nad nim położył, by już nie zwodził narodów, aż tysiąc lat się dopełni”. Dokładnie to samo chciał uczynić szatan z Chrystusem: chciał usunąć z powierzchni ziemi wcieloną Miłość, wcisnąć Ją do grobu, opieczętować potężnym kamieniem, nie dopuścić Jej na ziemię. Ale nie udało mu się: Chrystus zmartwychwstał, zaś Jego śmierć na krzyżu nie była klęską, a zwycięstwem. Czeluść grobowa jest właściwym miejscem nie dla Chrystusa, ale dla szatana. W miarę jak narody otwierają się na moc Chrystusową, przed szatanem nie tylko już niebo będzie zamknięte, ale i ziemia. Strącony zaś do grobowej czeluści przez potężną miłość, jaka z Chrystusa rozlewa się na wszystkie narody, z całą pewnością nie zmartwychwstanie już nigdy.
Również pozostałe motywy przytoczonego przez Panią tekstu rozjaśniają się, jeśli rozumieć „tysiącletnie królestwo” jako epokę Kościoła:
1. Wspomniano w tym opisie wyraźnie, że „związanie” szatana nie jest jeszcze ostateczne: ostateczne zwycięstwo nastąpi dopiero w dniu Sądu.
2. Wybrani Boży występują tu w roli sędziów. Bo to naprawdę tak jest: im kto głębiej napełniony miłością, tym prawdziwiej potrafi rozróżniać między dobrem i złem.
3. Wybrani Boży znajdują się po obu stronach śmierci cielesnej: z jednej strony „dusze ściętych dla świadectwa Jezusa i dla Słowa Bożego”, z drugiej „ci, którzy pokłonu nie oddali Bestii ani jej obrazowi”. Kościół bowiem obejmuje zarówno obecne pokolenie wierzących, jak i tych, którzy odeszli, żeby już na zawsze być z Chrystusem.
4. W cytowanym przez Panią tekście rozróżnia się dwie śmierci i dwa zmartwychwstania, przy czym pierwsze zmartwychwstanie obejmuje jedynie wybranych Bożych. Bo pierwsza śmierć to ta, którą sprowadza na nas grzech — wybrani Boży podnoszą się z tej śmierci przez zmartwychwstanie dla Boga, przez łaskę. Wszyscy — również umarli duchowo —zmartwychwstaniemy dopiero na Sąd, niemniej tylko taki jest „błogosławiony i święty, kto ma udział w pierwszym zmartwychwstaniu: nad tymi nie ma władzy śmierć wtóra”. Tacy, nawet jeśli ich spotka śmierć ciała, przecież i tak żyć będą dla Boga.
Z Pani listu wywnioskowałem, że skłania się Pani do materialnego rozumienia „tysiącletniego królestwa”. Sądzę, że taka interpretacja pozbawia tylko słowo Boże jego mocy. Przecież chodzi przede wszystkim o to, żebyśmy już teraz ubiegali się o królowanie razem z Chrystusem i otwierali się na Jego łaskę. Przecież już teraz Ojciec „uwolnił nas spod władzy ciemności i przeniósł do królestwa umiłowanego swego Syna, w którym mamy odkupienie — odpuszczenie grzechów” (Kol 1,13n). Już teraz jesteśmy „wybranym plemieniem, królestwem kapłaństwa, świętym narodem, ludem na własność przeznaczonym, abyśmy ogłaszali dobroć Tego, który nas wezwał z ciemności do swojego przedziwnego światła — my, którzyśmy byli nie—ludem, teraz zaś jesteśmy ludem Bożym” (por. 1 P 2,9n).
1 Zgodnie z greckim oryginałem słowo „tych” należy tutaj rozumieć jako biernik, nie jako dopełniacz.
opr. ab/ab