Jestem mu wdzięczny

Fragmenty książki o Benedykcie XVI "Pontyfikat na piątkę"

Jestem mu wdzięczny

o. Emil Mirosław Pacławski

Pontyfikat na piątkę

ISBN: 978-83-7030-760-8

wyd.: 2010 Księgarnia św. Jacka


Rok I 19.04.2005 — 18.04.2006

Jestem mu wdzięczny

Nowy papież Benedykt nie przestawał zaskakiwać. Po raz pierwszy w historii papiestwa papież udzielił wywiadu telewizyjnego. Z Ojcem Świętym w Castel Gandolfo rozmawiał o. Andrzej Majewski SJ z redakcji katolickiej TVP. Widzowie mogli wysłuchać tego wywiadu w ważnym dla Polski dniu, tj. 16 października 2005 roku. Wydaje się zasadne, by w podsumowaniu pontyfikatu Benedykta nie zabrakło również zapisu tego wywiadu. Oto i on:

O. ANDRZEJ MAJEWSKI SJ: Ojcze Święty, serdecznie dziękuję za tę rozmowę z okazji obchodzonego w Polsce Dnia Papieskiego. 16 października 1978 roku kard. Karol Wojtyła został papieżem. Od tego dnia, przez ponad 26 lat, Jan Paweł II jako następca św. Piotra, jak teraz Ojciec Święty z biskupami i kardynałami, kierował Kościołem. W gronie kardynałów była także Wasza Świątobliwość osoba niezwykle ceniona i szanowana przez Jana Pawła II. Osoba, o której Jan Paweł II w książce „Wstańcie, chodźmy!” napisał: „Bogu dziękuję za obecność i pomoc kardynała Ratzingera to wypróbowany przyjaciel”. Ojcze Święty, jak zrodziła się ta przyjaźń? Kiedy Wasza Świątobliwość poznał kard. Karola Wojtyłę?

BENEDYKT XVI: Osobiście poznałem go dopiero przy okazji dwóch konklawe w 1978 roku. Oczywiście wiele słyszałem już o kard. Wojtyle — przede wszystkim w związku z wymianą listów między episkopatami Polski i Niemiec w 1965 roku. Niemieccy kardynałowie opowiadali mi o ogromnych zasługach i wkładzie arcybiskupa krakowskiego. Mówiono mi, że to właściwie on był duszą tej naprawdę historycznej wymiany listów. Natomiast od moich przyjaciół uniwersyteckich słyszałem o jego filozofii i o nim samym jako o wielkim myślicielu. Ale osobiście — jak wspomniałem — spotkaliśmy się podczas pierwszego konklawe w 1978 roku i od razu poczułem do niego wielką sympatię, a on, ówczesny kardynał, od samego początku obdarzył mnie swoją przyjaźnią. Jestem mu wdzięczny za to zaufanie, którym mnie obdarzył, bez żadnej zasługi z mojej strony. Przede wszystkim zaś — widząc, jak się modli — nie tylko zrozumiałem, ale i zobaczyłem, że to człowiek Boży. To właśnie zrobiło na mnie największe wrażenie, że jest to człowiek, który żyje z Bogiem, więcej: żyje w Bogu. Byłem też pod wrażeniem szczerej, niestereotypowej serdeczności, jaką mi okazywał. Wreszcie na spotkaniach kardynałów przed konklawe zabierał on kilkakrotnie głos. Miałem więc sposobność poznać wielkość Wojtyły jako myśliciela. I tak — bez wielkich słów — zrodziła się serdeczna przyjaźń. Niebawem, po wyborze, Papież kilkakrotnie zapraszał mnie do Rzymu na rozmowy, aż wreszcie powierzył mi urząd prefekta Kongregacji Nauki Wiary.

A zatem ta nominacja, to zaproszenie do Rzymu, nie było dla Ojca Świętego zaskoczeniem?

— Było to dla mnie dość trudne, gdyż początek posługi biskupiej w Monachium, uroczystą konsekrację w katedrze monachijskiej, odebrałem jako życiowy obowiązek, niemalże jak zaślubiny. Nie bez powodu przypomniano mi, że po wielu dziesięcioleciach byłem pierwszym biskupem, który pochodzi z tej właśnie diecezji. Czułem się zatem mocno z nią związany. Stanąłem też przed szeregiem trudnych problemów, które domagały się rozwiązania. Nie chciałem po prostu zostawiać diecezji z niezałatwionymi sprawami. O tym wszystkim bardzo otwarcie rozmawiałem z Ojcem Świętym, z pełnym do niego zaufaniem. Odniósł się do mnie z ojcowskim zrozumieniem. Dał mi czas do namysłu, a i sam jeszcze chciał sprawę rozważyć. W końcu przekonał mnie, że taka jest wola Boża i tak przyszło mi się pogodzić z tą nominacją. Chodziło o wielką, niełatwą odpowiedzialność, z natury rzeczy przekraczającą moje możliwości, ale ufając ojcowskiej dobroci Papieża i powierzając się Duchowi Świętemu, mogłem powiedzieć „tak”.

I tak trwało to ponad 20 lat?

— No tak, od przybycia w lutym 1982 roku aż do śmierci Papieża w 2005 roku.

Co, zdaniem Waszej Świątobliwości, jest najistotniejsze w pontyfikacie Jana Pawła II?

— Możemy na to spojrzeć w dwojaki sposób: najpierw ad extra — skierowany ku światu, a następnie ad intra — zwrócony ku Kościołowi. Co się tyczy świata, sądzę, że Ojciec Święty przez swe wystąpienia i obecność, przez swą zdolność przekonywania, na nowo ożywił wrażliwość na wartości moralne, na wagę religii w świecie. Doszło do nowego otwarcia, do nowego zainteresowania problemami religijnymi, do odkrycia konieczności religijnego wymiaru człowieka, ale przede wszystkim ogromnie wzrósł autorytet biskupa Rzymu. Wszyscy chrześcijanie, niezależnie od różnic — również ci, którzy nie uznają sukcesji Piotrowej — przyjęli, że to Papież jest rzecznikiem chrześcijaństwa; że nikt inny na całym świecie nie może tak jak on przemawiać w imieniu chrześcijaństwa i tak stanowczo mówić współczesnemu światu o chrześcijaństwie. Dla świata niechrześcijańskiego, dla wyznawców innych religii stał się on ponadto rzecznikiem wielkich, ogólnoludzkich wartości. Pamiętając o tym, trzeba zaznaczyć, że Jan Paweł II stworzył klimat dla dialogu między wielkimi religiami i poczucie spoczywającej na nas wszystkich odpowiedzialności za świat. Uprzytomnił, że nie da się połączyć przemocy i religii i że wszyscy musimy przez współodpowiedzialność za ludzkość wytyczać drogę pokoju. Przechodząc zaś do spraw Kościoła, powiedziałbym przede wszystkim, iż najważniejsze jest to, że potrafił on wzbudzić w młodzieży entuzjazm dla Chrystusa. Było to coś nowego (pamiętając o młodzieży roku 1968 czy lat 70. XX wieku), że rozentuzjazmował on młodzież dla Chrystusa, dla Kościoła, ale także dla trudnych wartości. Tylko ktoś o tak silnej osobowości i charyzmie mógł zmobilizować ją dla sprawy Bożej i miłości do Chrystusa. W Kościele, jak sądzę, ożywił on na nowo umiłowanie Eucharystii (przeżywamy jeszcze Rok Eucharystii, z taką miłością przez niego upragniony), na nowo odkrył sens i wielkość Bożego Miłosierdzia, ale również bardzo pogłębił miłość do Matki Bożej, prowadząc nas tym samym do większego uwewnętrznienia wiary i jednocześnie większego jej oddziaływania. Oczywiście trzeba też wspomnieć, o czym wszyscy dobrze wiemy, jak istotny był jego wkład w wielkie przemiany w świecie w 1989 roku i w upadek tzw. realnego socjalizmu.

Co podczas ostatnich spotkań i rozmów z Janem Pawłem II zrobiło na Ojcu Świętym największe wrażenie? Czy może Ojciec Święty opowiedzieć o Waszych ostatnich może tegorocznych spotkaniach?

— No tak... Ostatnie spotkania to: jedno w poliklinice Gemelli, gdzieś ok. 5 czy 6 lutego, a drugie — na dzień przed śmiercią, w jego sypialni. Podczas pierwszego Papież wyraźnie cierpiał, ale był całkowicie przytomny i w pełni świadomy. Ja, prawdę mówiąc (było to okrutne!), przyszedłem z wizytą roboczą: potrzebowałem jego decyzji w wielu sprawach. Ojciec Święty, chociaż cierpiący, słuchał z wielką uwagą tego, co mówiłem, i w kilku słowach podał swoje decyzje, pobłogosławił mnie, pozdrowił po niemiecku, co odebrałem jako wyraz zaufania i przyjaźni... Ze wzruszeniem patrzyłem na jego cierpienie, ale z drugiej strony widziałem jego zjednoczenie z cierpiącym Panem i to, że istotnie swoje cierpienie znosił z Chrystusem i dla Chrystusa, a jednocześnie — w pełni świadomy — promieniował wewnętrzną pogodą.

Za drugim razem, na dzień przed śmiercią, Papież cierpiał jeszcze bardziej, to było widoczne. Otaczali go lekarze i przyjaciele; wciąż był świadomy. Pobłogosławił mnie. Nie mógł już za bardzo mówić, ale dla mnie ta jego wytrwałość w cierpieniu była — powiedziałbym — wielką lekcją. Przede wszystkim jednak czułem, widziałem, że jest w rękach Boga. Poddawał się Jego woli i dlatego (mimo widocznego bólu) zachowywał spokój, gdyż był w ręku Bożej Miłości.

Wasza Świątobliwość bardzo często przywołuje postać Jana Pawła II w swoich wystąpieniach widzimy to i słyszymy w Polsce. Na długo w naszej pamięci pozostaną słowa Waszej Świątobliwości wypowiedziane podczas mszy św. 20 kwietnia br.: „Wydaje mi się, że trzyma mnie on mocno za rękę, że widzę jego uśmiechnięte oczy i słyszę jego słowa, skierowane w tym momencie wprost do mnie: »Nie lękaj się!«” Czy nadal odczuwa Ojciec Święty obecność Jana Pawła II, a jeśli tak, to w jaki sposób?

— Ależ tak! Zacznę od pierwszej części ojca pytania, gdyż poprzednio, mówiąc o spuściźnie po Papieżu, pominąłem sprawę wielkiej liczby dokumentów, jakie nam pozostawił — 14 encyklik, obfitość listów posynodalnych i innych dokumentów. To wszystko składa się na przebogate dziedzictwo, które nie zostało jeszcze w Kościele dostatecznie przyswojone. Ja więc moją zasadniczą misję widzę nie w ogłaszaniu wielu nowych dokumentów, ale raczej w pomaganiu, aby te już istniejące zostały przyswojone, gdyż stanowią one przebogaty skarb — są autentyczną interpretacją Soboru Watykańskiego II. Wiemy, że ten Papież był właśnie człowiekiem Soboru, że przejął się do głębi jego duchem i literą. Przez swe teksty uzmysławia, co rzeczywiście było zamiarem Soboru, a co nim nie było, i pomaga nam prawdziwie stawać się Kościołem na miarę czasów obecnych i przyszłych. A przechodząc do drugiej części pytania: Papież jest mi bliski przez swoje teksty, ponieważ w nich właśnie dostrzegam go i słyszę, mogąc w ten sposób prowadzić stały dialog z Ojcem Świętym. Przez te słowa on ciągle ze mną rozmawia. Znam również genezę wielu tekstów, pamiętam rozmowy, jakie toczyliśmy nad tym czy innym dokumentem, i w ten sposób nadal mogę z Ojcem Świętym rozmawiać. Oczywiście owa bliskość za pośrednictwem słów nie ogranicza się jedynie do tekstu, ale jest kontaktem z osobą. Za tekstami odczuwam obecność samego Papieża — człowieka, który odszedł do Pana, ale się nie oddalił... Coraz częściej czuję, że gdy ktoś odchodzi do Pana, przybliża się do nas jeszcze bardziej, i odczuwam, że będąc przy Chrystusie, jest on jednocześnie blisko mnie na tyle, na ile ja sam jestem blisko Pana. Jestem więc blisko Papieża, a on pomaga mi zbliżyć się do Chrystusa. Wchodzę, przynajmniej staram się wejść, w klimat jego modlitwy, umiłowania Pana, miłości Matki Bożej. Powierzam się też jego modlitwom, prowadząc z nim stałą rozmowę i odczuwając bliskość w sposób nowy, ale bardzo głęboki.

Ojcze Święty, a my już oczekujemy. Wielu pyta, kiedy Ojciec Święty przyjedzie do Polski.

— Tak, mam zamiar udać się do Polski, jeśli Bóg i czas na to pozwoli. Rozmawiałem już o tym — również na temat ewentualnego terminu — z księdzem abp. Stanisławem Dziwiszem. Mówi się tu o czerwcu jako o dacie najbardziej odpowiedniej. To wszystko wymaga jeszcze oczywiście ustaleń przez kompetentne instancje. W tym sensie jest to więc dopiero „wstępna przymiarka”, ale wydaje się, że — jeśli Bóg da — w czerwcu przyszłego roku będę mógł do Polski przyjechać.

Ojcze Święty, w imieniu wszystkich telewidzów z serca dziękuję za ten wywiad.

— Ja też dziękuję...

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama