Fragmenty książki "Siedem wtajemniczeń"
© Wydawnictwo WAM, 1997
Redakcja: Anna Piecuch
ISBN 83-7097-964-5
„A może ksiądz opowie, co to znaczy być księdzem, bo ksiądz ma doświadczenie".
Karol Wojtyła, gdyśmy znaleźli się w cudownym niebie, które się nazywało pałacem Księcia, czyli w rezydencji księdza biskupa Adama Sapiehy, miał takie powiedzenie: „Może razem będziemy wikarymi". No i sprawdziło się, chociaż nie całkiem dokładnie. On jest prawdziwie wikariuszem Stolicy Świętej.
A więc i do ciebie mówię: A może będziemy gdzieś razem wikarymi? I będziesz uczył dzieci religii - jak ja w Rabce.
Ale tak chronologicznie, przedstawię ci, jak moje życie wyglądało przez długie lata: Mszę świętą odprawiałem o godzinie 6 rano, potem spowiadałem, w drodze do szkoły wpadałem do restauracji Teodora Klimińskiego na śniadanie, a od godziny 8 uczyłem religii w szkole podstawowej w Rdzawce, w Ponicach, na Słonem, w Zarytym, na Łęgach. Wcześniej oczywiście trzeba było tam dojechać. A więc najpierw podwodą, potem skuterkiem.
I muszę powiedzieć, że to było dla mnie najmilsze zajęcie: Uczyć, zwłaszcza pierwszaki, takie trochę przestraszone, trochę nie bardzo wiedzące, co ja od nich chcę, a w końcu „małe ludzie", z którymi łączyła mnie przyjaźń na śmierć i życie.
Potem kurczyły się godziny w szkołach podstawowych i dochodziły licea. A po południu jak po południu. Drzwi były zawsze otwarte. A więc przychodziły dzieci na pogadanie, na pożyczanie książek. Gdy w mój rozkład zajęć zaczęły coraz intensywniej wchodzić licea, trochę się zmieniło. Nie tylko w tym sensie, że inni ludzie byli gośćmi w moim domu ale i inna tematyka rozmów, inne sprawy, problemy, kłopoty i radości.
W soboty oczywiście palenie ogniska i gawędy. Ale gdy ferie i wakacje, to pieszo w Beskid Sądecki, Śląski, Wyspowy, w Gorce, Bieszczady, Tatry, Góry Stołowe. Albo na rowerach po Mazurach, albo na kajakach, albo pod namioty na Babiej. A wieczorami, dzień się kurczył, bo trzeba było odwiedzić starych, chorych, samotnych - z Najświętszym Sakramentem albo bez. I trzeba było pogadać z rodzicami moich chłopców i dziewcząt. To się nazywało wpadnięciem na herbatę. Ale tych herbat było czasem w jeden wieczór parę.
Kurczyła się i noc, bo miałem telefon przy łóżku i skuter przy domu. Wobec tego najłatwiej było ze szpitala do mnie zadzwonić, gdy była nagła potrzeba.
A poza tym dzień jak co dzień. Uczyłem w szkole - bywało - po 40 godzin tygodniowo. Uciekł z domu po raz któryś syn kierownika szkoły, który (kierownik nie syn) uważał się za praktykującego ateistę, i trzeba mu było tym bardziej dziecko znaleźć. A oprócz tego były imieniny, urodziny, studniówki, comersy, karnawały, wędrówki do Częstochowy i matury, rekolekcje, na które przez 6 lat z rzędu przyjeżdżał Karol Wojtyła, Boże Narodzenia, kiedy wystawialiśmy Jasełka i Wielkie Posty w czasie których graliśmy „Judasza z Kariothu" K. H. Rostworowskiego. A więc dzień jak co dzień. Wysłuchiwanie zwierzeń Tadka, który zakochał się w Ani bez wzajemności i zwierzeń Ani, która pokochała na całe życie Ryśka. Zastanawianie się, na jakie studia powinna się udać Jola, gdy ma urodę Marylin Monroe i zdolności na medycynę.
opr. ab/ab