O tajemnicy śmierci i przygotowaniu się na nią
Bardzo rzadko myślimy o śmierci. Jeszcze rzadziej mówimy na ten temat. Jesteśmy zaniepokojeni, kiedy umiera ktoś młody, a jego odejście jest skutkiem na przykład wypadku. Jeszcze trudniej przyjąć nam fakt śmierci, kiedy umiera ktoś bliski naszemu sercu. To nas przerasta i czujemy się bezradni. Nie możemy niczego zmienić, naprawić, sprostować. Jesteśmy po prostu pokonani.
Żyjemy w pewnym sensie w „epoce śmierci”. Co dzień jesteśmy bombardowani wiadomościami o zgonach, tragediach i wypadkach. Ale sam fakt śmierci zepchnęliśmy za szpitalny parawan i wyeliminowaliśmy go z naszego życia.
Przedłużanie życia, chirurgia kosmetyczna, przetaczanie krwi czy hormonalne odżywianie — wszystko to stwarza iluzję naszej materialnej nieśmiertelności. Chcemy wierzyć, że mamy receptę na śmierć, choć podświadomie zajmujemy wobec niej postawę obronną. Boimy się... Ten strach wynika z tego, że śmierć jest tajemnicą; nikt jeszcze z tamtego świata nie powrócił. Relacje z książki „Życie po życiu” nie są miarodajne, bo osoby „przywrócone do życia” zatrzymały się przed progiem wieczności.
Jednak inaczej sprawa śmierci wygląda w świetle wiary. Człowiek będzie niespokojny, dopóki nie spocznie w Bogu... To znaczy, że prawdziwe szczęście — życie wieczne polega na łączności z Bogiem, na komunii, na trwaniu przy Nim i w Nim.
Jedynym źródłem informacji o tym, że śmierć jest tylko przejściem do Życia, jest Jezus. I w tym momencie dla wielu z nas pojawia się problem polegający nie na uwierzeniu w zmartwychwstanie — bo to jest jeszcze możliwe — ale na strachu przed niewiadomą, przed tym, co czeka nas po śmierci. A co nas czeka — zależy również od nas samych...
Mówienie o piekle, szatanie czy odrzuceniu jest dziś bardzo niepopularne. Przecież Bóg jest miłością... Gdyby jednak człowiekowi nie groziło potępienie, nie miałaby przecież sensu śmierć Jezusa na krzyżu czy Jego wcześniejsze ostrzeżenia: „Czuwajcie, bo nie znacie dnia ani godziny...”. Byłoby nieporozumieniem mówić o miłosierdziu i Bożej dobroci — i nie ukazywać, od czego nas to miłosierdzie chce uratować. Jezus oddał życie, aby nas wybawić od śmierci, od samotności bez Boga. Dopiero w takim kontekście widzimy, jak bardzo nas ukochał. Gdyby nie było nas z czego ratować, Jego ofiara nie miałaby znaczenia.
Tylko że Bóg nie może zbawić człowieka bez jego wiedzy i udziału. Człowiek musi wyrazić zgodę, świadomie przyjąć zbawienie. Musi sobie jasno uświadomić, jak wielka jest jego rola w zbawieniu samego siebie. Dlatego taką wartość ma nasze życie na ziemi; życie, które jest darem. Od pomnożenia tego, co otrzymaliśmy, zależy nasza wieczność.
Stąd chęć osiągnięcia czegoś i rozwijanie talentów. Stąd praca nad sobą i ciągłe powstawanie. Stąd walka ze swoją grzesznością... Jeśli to wszystko zaakceptuję i oddam Bogu — przyjmę Jego odkupienie.
„Od nagłej i niespodziewanej śmierci zachowaj nas, Panie”... Słowa te wyrażają naszą gotowość na spotkanie z Bogiem. Lękam się tego, czego nie znam. Jeśli Bóg w moim doczesnym życiu jest kimś dla mnie obcym, to naturalny będzie strach i niepokój. Jeśli zaś jestem świadomy, że moje życie spoczywa w rękach Ojca, to żaden atak serca ani żaden wypadek nie będzie dla mnie zaskoczeniem...
opr. mg/mg