Kościół zderzył się z kulturą promującą związki homoseksualne czy antykoncepcję już w XII i XIII w. Święty Dominik zaproponował wtedy jako lekarstwo odmawianie różańca
Kościół zderzył się z kulturą promującą związki homoseksualne czy antykoncepcję już w XII i XIII w. Święty Dominik zaproponował wtedy jako lekarstwo odmawianie różańca.
Albigensi, inaczej zwani katarami, przyszli na południe Europy prawdopodobnie z Bałkan. Uważali się za jedynych prawdziwych spadkobierców Chrystusa i grona apostołów, jednak w rzeczywistości byli sektą odrzucającą prawdę o wcieleniu Boga i negującą wartość ciała, a przez to stworzenia. A to z kolei zdecydowanie wpływało na przyjętą przez nich moralność.
Uważali, że jest dwóch równorzędnych bogów: dobry i zły. I to ten drugi stworzył ciało, które jest więzieniem ducha. Należało więc zrobić wszystko, by uwolnić się od ciała, ale także wszystko, by więcej dusz nie zostało uwięzionych w materii. Dlatego albigensi nie zawierali małżeństw, choć zdarzały się wśród nich nieformalne związki. Jednak nawet w nich za wszelką cenę unikano poczęcia dzieci (niektórzy katoliccy krytycy katarów oskarżali ich nawet o aborcje), promując ówczesne środki antykoncepcyjne, bezpłodne formy współżycia oraz relacje homoseksualne jako z definicji nieprowadzące do poczęcia.
Skoro ciało było dziełem złego boga, to niemożliwe było, żeby dobry bóg urodził się jako człowiek. Chrystus był uważany przez albigensów za posłańca, jedynie jednego z najdoskonalszych duchów, który dobrowolnie zstąpił na ziemię, by pouczyć ludzi o ich prawdziwym pochodzeniu i zbawić przez nauczanie.
Dzięki praktykowanej przez elitę katarów — doskonałych (perfecti) — surowej ascezie, czystości seksualnej i wierności ubóstwu, których to cech z kolei brakowało dużej części katolickiego duchowieństwa, szybko zdobywali sobie zwolenników. Ich zwycięski marsz przez Europę przerwały dwie rzeczy: zbrojna krucjata oraz misja św. Dominika i jego braci, dla której duchowym wsparciem była modlitwa do Maryi.
Odpowiedź na pytanie, czemu właśnie ta forma pobożności była tak ważna w misji przeciw albigensom, zawiera tytuł „Matka Boga” — Theotokos. W Te Deum śpiewamy, że Syn Boży „nie wzgardził Panny łonem”, czy, jak dosłownie mówi oryginalny tekst łaciński tego hymnu, „nie przeraził się łona Dziewicy”. Stwierdzenie to wskazuje nie tylko na głębię pokory Drugiej Osoby Trójcy, ale też na wartość ludzkiej cielesności. Bóg przechodzi przez wszystkie etapy fizycznego rozwoju każdego z nas: od dzielącego się szybko embrionu, przez zagnieżdżenie się w macicy, poród, wzrastanie, aż po śmierć i złożenie do grobu. A to z kolei oznacza, że nie ma takiego etapu naszego życia, który nie byłby przez Niego uświęcony. Theotokos jest znakiem uświęcenia cielesności, bo to w Maryi dokonała się tajemnica wcielenia — rzecz nie do pogodzenia z wizją ciała jako tworu złego boga i więzienia ducha.
W tym samym okresie w Kościele rodzi się modlitwa, która nam wydaje się oczywista — „Zdrowaś Maryjo”. Na początku składała się ona jedynie z pozdrowienia, jakie wypowiedział w chwili zwiastowania Gabriel, oraz okrzyku Elżbiety, którym powitała Maryję w swoim domu.
Oba te zwroty przypominają prawdę, którą negowali albigensi — Chrystus nie był tylko wyższym duchem posłanym na świat, by przekazać ludziom prawdę o ich naturze. Oba zwroty pochodzą z Ewangelii, co dodatkowo wzmacnia ich wymowę i przekonuje o prawdziwości zawartej w nich nauki. Ponadto modlitwa ta, chociaż wydaje się zwrócona do Matki Bożej, ostatecznie prowadzi do Jej Syna. Przecież to z Jego powodu Maryja jest pełna łaski i błogosławiona między niewiastami.
W Kościele od wieków znana była praktyka modlitwy polegającej na wielokrotnym powtarzaniu „Ojcze nasz”. Do odliczania tych modlitw służyły sznury modlitewne, które nazywano „paternoster”. Korzystali z nich także katarzy — Modlitwa Pańska była jedyną, jaką zachowali, negując całą tradycję duchowościową Kościoła i liturgię, poza chrztem — a to z kolei zrodziło pytanie, jak ocalić cenną i dobrą dla ducha praktykę modlitewną a jednocześnie odróżnić się od sekty. I tu z pomocą przyszedł św. Dominik i jego dobre relacje z Maryją.
Założyciel Zakonu Kaznodziejskiego nie wymyślił sam różańca. Zgodnie z legendą święty miał wizję, w której Matka Boża podała mu sznur modlitewny i poleciła odmawiać na nim oprócz „Ojcze nasz” także „Zdrowaś Maryjo”. Z tym była związana obietnica szczególnych duchowych łask — Maryja powiedziała: „O cokolwiek poprosisz przez różaniec, wszystko będzie ci udzielone”. Tę scenę możemy zobaczyć m.in. na słynnym obrazie Matki Bożej Pompejańskiej: Maryja siedzi na tronie, na kolanach trzyma Dzieciątko. Przed Nimi w dole klęczy św. Dominik i św. Katarzyna ze Sieny, którzy z rąk Jezusa i Jego Matki odbierają różańce. Nie mają one początkowej części — tej składającej się z dwóch oddzielonych paciorków i trzech połączonych. Oryginalne dominikańskie różańce tak właśnie wyglądają i tak są odmawiane: bez modlitw wstępnych.
Nie odbiera jednak to dominikańskiej formie tej modlitwy skuteczności — zarówno jeśli chodzi o tę związaną z owocnością misji (kto słyszał współcześnie o albigensach?), jak i tę związaną z rozwojem duchowym.
Maryja jako Matka Boga stała się szczególną opiekunką Zakonu Kaznodziejskiego. Dominikanie od początku swojego istnienia akcentowali prawdę o Wcieleniu, czego wyrazem było także upowszechnianie kultu maryjnego. Służyło to nie tylko ich misji, ale także miało duży wpływ na osobistą świętość sióstr i braci. Mówi o tym m.in. wizja, w której Theotokos objawiła się założycielowi, a które to widzenie dotyczyło nieba. Otóż św. Dominik zobaczył raj, ale nigdzie nie mógł w nim dostrzec nikogo w habicie swojego zakonu. I kiedy tak stał zawstydzony przed tronem Boga, Maryja uchyliła swój płaszcz i okazało się, że jest pod nim wielki tłum świętych w biało-czarnych habitach.
Może to budzić niezbyt pochlebne postrzeganie dominikanów jako maminsynków trzymających się płaszcza mamusi. Jednak historia zakonu wskazuje na inną interpretację: kto uchwyci się Matki Bożej, ten nie zginie. Zapewne dlatego do dziś dominikanie są zobowiązani do odmówienia codziennie części różańca. I zapewne dlatego przez wieki zakładali i propagowali bractwa różańcowe, których pomysłodawcą był, a jakże, dominikanin Alain de la Roche, żyjący w XV w.
Ciekawe świadectwo kojarzenia tego zakonu właśnie z tym sposobem modlitwy znajduje się w osiemnastowiecznym Opisie obyczajów ks. Kitowicza: „Wziętość tego zakonu największa jest między ludem pospolitym z przyczyny różańca (który obacz opisany między bractwami)”. To z kolei wskazuje na innego wielkiego dominikańskiego świętego — Jacka Odrowąża. To on w XIII w. przyniósł do Polski charyzmat tego zakonu i on zaczął propagować w naszym kraju różaniec. Co prawda u nas nie było albigensów, ale za to brakowało pogłębionej wiary — chrześcijanami i to nie zawsze do końca byli jedynie przedstawiciele elit. Święty Jacek i jego bracia obudzili świadomą wiarę wśród ludzi prostych. Modlitwa różańcowa była do tego świetnym narzędziem: wymagająca wyuczenia jedynie dwóch krótkich tekstów i kolejności ich odmawiania, a jednocześnie dająca możliwość stałego kontaktu z Bogiem i wracania do Niego myślą, doświadczania Jego pomocy i wsparcia w każdym czasie i miejscu, pomagała także nieuczonym wspinać się ku duchowej doskonałości.
Dzisiaj prawda o wcieleniu Boga oraz ideały dziewictwa i macierzyństwa także są niewygodne, chociaż z innych powodów. Jesteśmy przekonani o potędze ludzkiego umysłu a jednocześnie zagubieni w świecie stworzonej przez niego technologii i coraz bardziej pozbawieni umiejętności budowania więzi. Jeśli nawet ktoś uznaje istnienie sfery duchowej, często odrzuca prawdę o Bogu jako Osobie. Warto więc promować tę prostą, a tak potężną modlitwę. Chociaż św. Dominik otrzymał ją od Maryi w XIII w., w niczym nie straciła swej aktualności. Nadal wiąże mocno każdego, kto ją odmawia, z Matką Boga, przez co przypomina o świętości ludzkiego ciała i o Bogu jako kimś, z kim można się spotkać twarzą w twarz.
Pierwszy cykl różańca — tajemnic radosnych — znamionuje radość promieniująca z wydarzenia Wcielenia. Jest to widoczne od chwili zwiastowania, gdy pozdrowienie Dziewicy z Nazaretu przez Gabriela łączy się z wezwaniem do radości mesjańskiej: „Raduj się, Maryjo”. W tej zapowiedzi osiąga swój cel cała historia zbawienia, a nawet poniekąd sama historia świata. Jeśli bowiem planem Ojca jest zjednoczenie wszystkiego w Chrystusie (por. Ef 1, 10), to w jakiś sposób całego wszechświata dosięga Boska łaskawość, z jaką Ojciec pochyla się nad Maryją, by uczynić Ją Matką swego Syna. Cała ludzkość jest niejako objęta owym fiat — „niech się stanie” — którym z gotowością odpowiada Ona na wolę Boga.
Pod znakiem radości jest dalej scena spotkania z Elżbietą, w której sam głos Maryi i obecność Chrystusa w Jej łonie sprawiają, że Jan „poruszył się z radości” (por. Łk 1, 44). W wesele obfituje scena z Betlejem, w której narodzenie Bożego Dziecięcia, Zbawiciela świata, aniołowie opiewają i ogłaszają pasterzom właśnie jako „radość wielką” (Łk 2, 10). (...)
Rozważać tajemnice radosne znaczy więc wejść w ostateczne motywacje i w głębokie znaczenie radości chrześcijańskiej. Znaczy wpatrywać się w konkretność tajemnicy Wcielenia i w niejasną zapowiedź misterium zbawczego cierpienia. Maryja prowadzi nas do zrozumienia, w czym leży sekret radości chrześcijańskiej, przypominając nam, że chrześcijaństwo to przede wszystkim euangelion, „dobra nowina”, która ma swe centrum, a nawet całą swoją treść w Osobie Chrystusa, Słowa, które stało się ciałem, jedynego Zbawiciela świata. (...)
Historia różańca pokazuje, jak tej modlitwy używali zwłaszcza dominikanie, gdy Kościół przeżywał trudne chwile z powodu szerzenia się herezji. Dziś stoimy wobec nowych wyzwań. Czemuż nie wziąć znowu do ręki koronki z wiarą tych, którzy byli przed nami? Różaniec zachowuje całą swą moc i pozostaje narzędziem nie do pominięcia pośród środków duszpasterskich każdego dobrego głosiciela Ewangelii.
opr. mg/mg