Świadectwo
Kiedy zaproponowano mi pracę w kancelarii parafii rzymskokatolickiej w jednym z większych miast, podjęłam to zadanie raczej z zamiarem udowodnienia sobie, że nie jest to zajęcie odpowiednie dla mnie. Zupełnie nie rozumiałam, czego Bóg oczekuje ode mnie w takiej sytuacji, a nawet trudno mi było zaakceptować fakt, że mogę się Panu Bogu w takim miejscu do czegoś przydać. Trudność w podjęciu decyzji o pracy w parafii wiązała się też z moim wcześniejszym bardziej „światowym” stylem życia.
Gdy pytałam Księdza Proboszcza, czego ode mnie oczekuje, dowiedziałam się, że z funkcjonowaniem parafii związanych jest wiele zwykłych biurowych czy administracyjnych czynności, takich samych lub podobnych do wykonywanych w każdym innym biurze. Od księży pracujących w parafii wymaga to poświęcenia codziennie pewnego czasu, a nie są to zajęcia, które muszą być wykonywane przez osoby duchowne.
Chodziło zatem o odciążenie księży, aby mogli bardziej skupić się (poświęcić więcej czasu) na sprawowaniu sakramentów, głoszeniu słowa Bożego, przygotowywaniu liturgii, rozmowach duchowych z parafianami, odwiedzaniu chorych... I to mnie przekonało. Wydawało się, że w tym miejscu mogę być potrzebna, przydatna. Dbam więc o to, aby księgi parafialne były wypełnione rzetelnie, pilnuję terminów płatności, pamiętam, aby stosowne dokumenty dostarczyć w odpowiednim czasie we właściwe miejsce, wysyłam i przyjmuję korespondencję parafialną, zamawiam czasopisma, odbieram telefony... Można by rzec, że jest to zwyczajna biurowa praca.
Moja rola polega nie na zastąpieniu księdza, lecz na wyręczeniu go w pracy, do której on nie jest konieczny. Nadal protokoły małżeństwa spisuje ksiądz, tak samo ksiądz wydaje opinie, na przykład przyszłej matce chrzestnej. Księdza nie zastępuję, nie zasłaniam, nie utrudniam do niego dostępu... Chyba można powiedzieć, że dyskretnie mu pomagam, w jakimś sensie przygotowuję mu kancelarię do pracy.
Do moich zadań należy obsługiwanie interesantów. Nie jest to tylko udzielanie prostych informacji: o której godzinie zostanie odprawione nabożeństwo, kiedy będzie odpust w parafii, gdzie można kupić Pismo Święte czy gromnicę. Zdarza się, że muszę wyjaśnić zasady związane z rokiem liturgicznym czy prawdy teologiczne. Gdy ktoś pyta, o której godzinie będzie Msza święta w Wielki Piątek, albo dlaczego nie będzie Mszy w Wielką Sobotę rano, muszę jasno i cierpliwie wytłumaczyć, dlaczego w Wielki Piątek nie ma Mszy, czym Nabożeństwo Męki Pańskiej różni się od Mszy, co to jest Wigilia Paschalna itp. W takich przypadkach moja praca polega na dzieleniu się konkretną wiedzą.
Podczas dyżuru w kancelarii zdarzyło mi się uczyć modlitwy. Przyszła kiedyś osoba, która słyszała, że bardzo skuteczną modlitwą jest modlitwa różańcowa, ale nie ma różańca i nie wie, jak się na nim modlić. Przeprowadziłam wówczas taki mały kurs modlitwy. Wręczyłam tej osobie różaniec, na karteczce schemat modlitwy różańcowej, i wytłumaczyłam, jak to się robi od strony technicznej; które to są duże paciorki, które małe... Próbowałam też uspokoić tę osobę, że nawet jeśli się pomyli, to Bóg cieszy się ze szczerej modlitwy.
Moja obecność w kancelarii jest chyba pewną formą świadectwa. Większość przychodzących ludzi spodziewa się, że zastanie tam księdza. Ksiądz mówiący o Bogu to coś oczywistego. Osoba świecka mówiąca o Bogu dla wielu nadal jest czymś zaskakującym. Niektórzy nawet z lekkim zażenowaniem pytają mnie, czy jestem siostrą zakonną. I widzę ich zdumienie, gdy słyszą, że jestem osobą świecką.Zdarza się, że do kancelarii parafialnej przychodzi osoba mająca stereotyp księdza, który przez cały czas przebywa w kościele. Ze zdziwieniem i rozczarowaniem przyjmuje informację, że ksiądz jest w kurii albo u chorego czy w szkole na katechezie.
Bywają też trudne spotkania. W progi kancelarii niejednokrotnie wchodzą osoby, które tak naprawdę wcale nie chcą tutaj przyjść, ze względu na wrogie nastawienie do Kościoła, księży itp. Przychodzą, bo okoliczności ich do tego zmusiły, na przykład umierająca babcia domaga się wizyty księdza albo trzeba załatwić formalności związane z pogrzebem kogoś bliskiego czy też zbuntowany młody człowiek został poproszony o zostanie chrzestnym... Bywa więc i tak, że zanim przedstawią problem, przelewają tę niechęć na mnie. Potrzebna jest tutaj nie tylko wiedza psychologiczna, którą w jakimś stopniu zdobyłam dzięki studiom, ale też opanowanie i umiejętność radzenia sobie z tym trudnym doświadczeniem. Identyfikuję się z Kościołem i złe słowa pod jego adresem dotykają mnie, bolą... Więc staje się to też przedmiotem mojej modlitwy — mój ból, ale i rana, cierpienie tej osoby. Poza tym staram się pamiętać, że tak naprawdę każdy człowiek, który przychodzi do kancelarii, jest inny, jego historia życia jest inna, ma inną wrażliwość, ma swój konkretny problem. Na takie spotkania nie można się przygotować. Każde z nich będzie innym, nowym doświadczeniem także dla mnie. Często po pracy zastanawiam się, jak powinnam była zareagować, czy pomogłam tej konkretnej osobie, czy nie pogłębiłam jeszcze bardziej jej niechęci do Kościoła.
W kancelarii mają miejsce spotkania jeszcze innego rodzaju. Czasem przychodzą osoby samotne, które po prostu z kimś chcą porozmawiać. Ale zjawiają się też osoby, które proszą o pieniądze, o coś do jedzenia, czasem pytają o pracę... Trudno tutaj zastosować schemat: wszystkim dajemy zupę albo nikomu nie dajemy pieniędzy. Dla mnie takie sytuacje są oczywiście także źródłem dylematów. Pytam siebie, jak ja naprawdę mogę pomóc przychodzącej do kancelarii osobie. Czy dając jej to, o co prosi, rzeczywiście jej pomagam? Czy wolno mi oceniać tę osobę, tak naprawdę z pozoru? Czy mogę wierzyć bądź nie wierzyć w to, co mówi? Zdarzają się przecież osoby nieuczciwe, które wykorzystują sytuację... Bywa, że do kancelarii pukają osoby z pewnymi zaburzeniami, i po prostu budzą we mnie lęk, bo nie wiem, czego mogę się spodziewać... I nawet to, jak zareaguję, staje się dla mnie zagadką.
Spotkania z ludźmi są ważnym aspektem mojej pracy w parafii. Dlatego też modlę się za osoby, które w kancelarii szukały jakiejkolwiek pomocy. Często w drodze do pracy powierzam Bogu te spotkania, które zdarzą się danego dnia, osoby, z którymi się spotkam, a także moje reakcje. Modlę się też dla siebie o cierpliwość, uprzejmość, dobroć, bo chcę, aby z kancelarii wychodziły osoby dobrze, kompetentnie obsłużone.
Dziś, po blisko 10 latach pracy w tym miejscu, nadal pytam Boga, dlaczego tu mnie postawił, czego ode mnie oczekuje, czy mogę być świadkiem Chrystusa dla interesantów, parafian, a może też dla księży, z którymi pracuję.
opr. aw/aw