Poczucie bezpieczeństwa jest jedną z podstawowych potrzeb człowieka. Bóg wie o tym, dlatego zapewnia nam duchowe środki ochrony przed złem - jednym z najważniejszych jest opieka Maryi
Jedną z podstawowych potrzeb człowieka, których zaspokojenie jest niezbędne do jego prawidłowego rozwoju, jest poczucie bezpieczeństwa. Dotyczy to nie tylko sfery fizycznej życia, ale także sfery ducha.
Imię Boga brzmi „Jahwe” — Jestem, Który Jestem. Najświętsze, onieśmielające — wręcz obezwładniające — porażające swoją potęgą i mocą! Żydzi Go nie wymawiali, Mojżesz stojący przed płonącym krzewem zdjął sandały. Usłyszał, że nawet ziemia naznaczona Bożą obecnością jest święta! Może dlatego miłosierny Bóg, pragnąc stać się bliskim — chcąc nas ośmielić, skrócić dystans — posłał na świat swojego Syna Jezusa. Nazwano Go Emmanuel — „Bóg z nami”. Pod krzyżem otrzymaliśmy też Maryję za Matkę. Nie był to gest tylko symboliczny, nie chodziło o ornament. Jej opieka jest nazbyt realna i prawdziwa, by tak sądzić.
Kilka lat temu Pan Bóg postawił na mojej drodze młodą kobietę. Przyszła z rozpaczliwą prośbą o pomoc: wplątała się w koszmarne relacje, jak się potem okazało, satanizm. Rozpoczęły się dręczenia, demoniczne manifestacje. Pomogłem tyle, ile mogłem. Sprawą zajął się egzorcysta. Zły duch jednak nie odpuścił. Ponieważ świetnie posługuje się technologiami informatycznymi, zacząłem dostawać od niego (posługiwał się telefonem mojej podopiecznej) dziesiątki SMS-ów, zawierających bluźnierstwa, groźby, obietnice profitów w zamian za rezygnację z walki o duszę Justyny. Ataki nasilały się zazwyczaj w sobotę wieczorem, w święta maryjne i podczas wizyt w sanktuarium na Jasnej Górze. W trakcie jednej z pielgrzymek, tradycyjnie, w całej serii otrzymanych na tę okoliczność bluźnierstw przeczytałem i takie zdanie: „Zniszczyłbym cię, klecho, ale chroni cię ta, którą poślubiłeś”. Niedługo potem spotkałem się z Justyną na spowiedź. W pewnym momencie jej oczy (naturalnie błękitne) stały się czarne. Wiedziałem, że to już nie jest ona. Zauważyłem też, że chce mnie uderzyć. Skuliłem się, czekając na cios. W ostatniej chwili jednak demon jakby czegoś się przestraszył. Justyna uciekła z kościoła. Za kilka minut dostałem „pozdrowienia” na komórkę: „I co? Przy...łbym ci, klecho! (...) i znowu ta [bluzgi] nie pozwoliła nam cię dotknąć!”.
Od tego czasu nie ma we mnie lęku. Maryja mnie chroni! Wiem o tym, czuję Jej opiekę! Teraz już nigdy nie zastanawiam się, co mówić na kazaniu podczas świąt maryjnych. I jaką wartość ma różaniec. To doświadczenie tak fizyczne, dotykalne, że granica wiary została przekroczona. Wiara stała się pewnością.
Kiedyś przeczytałem zdanie: „Wiedzieć to nie to samo co odkryć”. Można zgłębiać teologię, znać Biblię niemalże na pamięć, przeczytać ją „od deski do deski”, a nie spotkać nigdy Tego, o którym ona opowiada. Recytować Psalm 23 o Panu, który „jest moim pasterzem”, a jednocześnie nie znać Pasterza. Mówić o Maryi, wspominać potop szwedzki i cud nad Wisłą, czcić Ją i jednocześnie nie zauważać, że jest tuż obok — że Jej macierzyńska troska to nie strofy poezji, słowa hymnów, ale konkretna obecność. Bliższa, niż może się to komukolwiek wydawać. Kto ją odkryje, przestanie się czegokolwiek bać. I pozna, co to miłość.
opr. mg/mg