Świadectwo
W Światowym Dniu Młodzieży uczestniczyłem po raz trzeci. Pierwszy raz, jako harcerz, byłem zaangażowany w służbie sanitarnej podczas spotkania w Częstochowie w 1991 roku, a w roku Jubileuszowym brałem udział w ŚDM w Rzymie.
Moja podróż do Kolonii miała jednak charakter zupełnie wyjątkowy, z dwóch powodów. Po raz pierwszy uczestniczyłem w Światowym Dniu Młodzieży nie tylko jako odbiorca tego, co się działo, ale również jako organizator wyjazdu innych młodych. Wspólnota Emmanuel, do której należę, zorganizowała w tym roku Spotkanie Młodych w Wadowicach, które było niejako przygotowaniem do ŚDM. Właśnie stamtąd 14 sierpnia wyruszyło do Kolonii prawie 600 osób. Na członkach Wspólnoty spoczęło tym samym sporo zadań organizacyjnych, a także formacyjnych.
Drugim powodem, dla którego pielgrzymka ta okazała się dla mnie wyjątkowa, było to, że przed paroma laty studiowałem przez rok w Bonn. Często bywałem wówczas w pobliskiej Kolonii, również w katedrze. Doświadczenie kryzysu wiary tamtejszego społeczeństwa, niekiedy także Kościoła, było dla mnie wtedy bardzo trudne. Pamiętam, że siedząc w kaplicy adoracji Najświętszego Sakramentu w kolońskiej katedrze, nieraz walczyłem z poczuciem beznadziei, jakie chyba każdego wierzącego człowieka od czasu do czasu tam dopada. W kaplicy było zaledwie parę osób, czasem nawet byłem sam, a w głównej części katedry, owszem, przewijało się sporo ludzi, ale zainteresowanych jedynie zwiedzaniem, obejrzeniem kolejnego zabytku, w krzyku i niekiedy bez cienia szacunku i zrozumienia dla świętości. Serce miasta dawno przeniosło się na okoliczne place, gdzie czas wypełniany był przeróżną rozrywką. Miałem wrażenie, że katedra ludzi już nie interesuje, wzbudzając może jedynie w niektórych przechodniach tajemnicze poczucie tęsknoty za tym, co znaczyła ona dla tylu pokoleń. Założyliśmy wówczas w akademiku małą grupę modlitewną i często modliliśmy się o odnowę religijną tego kraju i Kościoła.
Światowy Dzień Młodzieży był w tej perspektywie szokującym wręcz spełnieniem wspomnianych próśb zanoszonych do Boga. Trudno mi nawet chyba opisać radość, jaka budziła się we mnie, gdy widziałem na ulicach tysiące rozentuzjazmowanych młodych chrześcijan. Postawa, którą wcześniej wyczuwało się w Niemczech na każdym kroku — że wiara jest sprawą prywatną, a nawet intymną, i że kulturalni ludzie o takich rzeczach nie rozmawiają — została zastąpiona radosną obecnością Chrystusa na ulicach. Wiara stała się przynajmniej na pięć dni znowu sprawą publiczną (a jestem przekonany, że może to być początek prawdziwego przełomu). Wzruszający był dla mnie szczególnie dzień naszej pielgrzymki do katedry (każda grupa miała określony dzień i godzinę, kiedy to z konkretnego miejsca w mieście wyruszała do katedry). Modlące się tłumy wypełniały każdy zakamarek kościoła, a do tak dobrze mi znanej, tym razem nieustannie wypełnionej po brzegi kaplicy adoracji wręcz trudno było wejść.
Interesujące były również reakcje naszych gospodarzy. Na ulicach, w metrze można było zobaczyć cały wachlarz zachowań — od zachwytu, poprzez niedowierzanie, aż po irytację. Wiele planów musiało ulec zmianie, choćby dlatego, że punktualna do tej pory komunikacja okazała się bardzo nieregularna, a czasami w ogóle przestawała działać (tak się stało w pierwszy dzień z główną linią metra). Miałem szczęście, że wraz z dwoma braćmi ze wspólnoty mieszkałem u niezwykle sympatycznej niemieckiej rodziny. Spotkaliśmy się tam z wielką życzliwością, choć gdy zaczynaliśmy rozmawiać o tym, co się dzieje, także o wierze, dało się niekiedy wyczuć pewien ironiczny dystans. Prowadził on czasem do poruszania jakichś trudnych dla Kościoła tematów (np. ciemnych kart jego historii), jakby w celu uświadomienia nam, że to wszystko jednak nie jest takie piękne i jednoznaczne... Na pewno niemieckim chrześcijanom dużo trudniej jest się zdobyć na entuzjazm wiary, co wynika chociażby z bardzo niekiedy tendencyjnej postawy mediów. Nie stworzyły one bynajmniej atmosfery choćby w niewielkiej części bliskiej tej, którą mogliśmy się cieszyć w polskich mediach podczas papieskich pielgrzymek. Jednego wieczoru miałem okazję oglądać telewizję. Owszem, radość młodych i sprawy, którymi się tam na co dzień zajmowaliśmy, były pokazane, ale bardzo szybko dzięki obecnym w studiu gościom zastąpiono to wszystko dyskusją „o prawdziwych problemach”, czyli na przykład o niemożliwych do utrzymania zasadach katolickiej moralności seksualnej lub o kapłaństwie kobiet. W podobnym duchu wypowiedział się jeden ze znaczących hierarchów Kościoła niemieckiego, co mnie szczególnie zabolało.
Ciekawe było również doświadczenie młodych Niemców, którzy w tym czasie nam towarzyszyli, goszcząc nas w parafii. Wykazali oni wiele poświęcenia, śpiąc bardzo mało albo niekiedy w ogóle. Widzieliśmy też, że dzień po dniu wielu z nich przechodzi od roli wolontariuszy, którzy pomagają ofiarnie w zorganizowaniu masowej imprezy, do faktycznego uczestnictwa w ŚDM. Ostatniego dnia młodzi Niemcy dali się nawet zaprosić do Wadowic na przyszłoroczne Spotkanie Młodych, a część z nich, wbrew wcześniejszym planom, wyruszyła z nami na Marienfeld, na spotkanie z papieżem Benedyktem XVI.
Dość niecierpliwie wyczekiwałem słów Ojca Świętego. Doznawałem jakiegoś niepokoju, czy potrafi on tak samo mocno przemówić jak Jan Paweł II, tak by każdy z osobna poczuł się adresatem jego słów. Z perspektywy swojego doświadczenia i świadectw innych uczestników stwierdzam, że „debiut” wypadł bardzo pomyślnie. Mnie osobiście wyjątkowo poruszyły słowa Papieża o tym, czym jest adoracja, że podczas niej każdy z nas może, jak mędrcy, w zaskakujący sposób doświadczyć Boga — jako zawsze Innego od Tego, którego się spodziewamy. Pomyślałem, że nawet uczestnicząc w codziennej adoracji Najświętszego Sakramentu można, paradoksalnie, zupełnie się z Jego obecnością oswoić. Czasem, gdy przekraczam próg kościoła, nie towarzyszy mi już świadomość, że spotkam się z kimś bliskim i jednocześnie tajemniczym i że jeśli tylko się otworzę, wyjdę na pewno inny, niż wszedłem. W niedzielę Papież kontynuował rozważania o Eucharystii. Bardzo mocno zabrzmiały dla mnie słowa, że łączność z Chrystusem otwiera nam oczy na innych ludzi, że kontakt z Nim musi nas prowadzić do innych. Bardzo się też ucieszyłem, gdy Papież tak dobitnie wskazał nam na potrzebę szukania wspólnot w Kościele. Sam taką wspólnotę znalazłem.
opr. aw/aw