Rozmowa z siostrą Dimas - o życiu i śmierci bł. Matki Teresy i o powołaniu do pracy dla najbiedniejszych
O życiu i śmierci błogosławionej Matki Teresy, o powołaniu i pracy dla najbiedniejszych z biednych z siostrą Dismas rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz. Autor zdjęcia: ks. Tomasz Jaklewicz
Ks. Tomasz Jaklewicz: Kiedy Siostra usłyszała po raz pierwszy o Matce Teresie?
Siostra Dismas: — Kończyłam studia, grałam w orkiestrze, mieliśmy właśnie lecieć na występ przed zawodami koszykówki do Arizony.
Siostra grała w orkiestrze?
Tak, na saksofonie. Ale nie gram już od 30 lat (śmiech). Przygotowywałam się wtedy do wstąpienia do Kościoła katolickiego. Bo wychowałam się w rodzinie protestanckiej. W samolocie przeczytałam książeczkę o Matce Teresie „Miłość bez granic”. Poczułam wtedy jakiś ogień, który zaczął mnie palić, ale pomyślałam sobie „come on, nie wygłupiaj się, nie jesteś jeszcze nawet katoliczką”.
Jak się to dalej potoczyło?
W maju 1979 roku zostałam przyjęta do Kościoła katolickiego. Rozpoczęłam pracę jako nauczycielka muzyki i dyrygentka orkiestry w jednej ze szkół średnich w Oregonie. W bibliotece wypożyczyłam kolejne dwie książki o Matce Teresie. I znowu poczułam to samo ukłucie w sercu. Napisałam do Kalkuty, że jestem zainteresowana, ale nie wiem, czy to możliwe, bo nie spłaciłam pożyczki na studia. Dostałam odpowiedź z Nowego Jorku, bo tam był już wtedy dom sióstr misjonarek miłości. Pisały, że mogę przyjechać i zobaczyć, jak żyją. I że nie mam się przejmować długiem, bo jeśli Bóg mnie potrzebuje, to On o wszystko się zatroszczy. Po raz pierwszy spotkałam się z takim rozumowaniem. To było w dzień św. Andrzeja. Pamiętam czytanie mszalne: „Jak piękne są stopy tych, którzy zwiastują Dobrą Nowinę”. I trafiłam tam już podczas ferii bożonarodzeniowych.
Kiedy Siostra osobiście spotkała Matkę Teresę?
To było w Nowym Jorku. Matka mnie zawołała i coś mi tłumaczyła, ale widziała moje zdziwienie. Okazało się, że pomyliła mnie z inną siostrą. Bliżej poznałam Matkę w Kalkucie.
Jakie obrazy utkwiły Siostrze najbardziej w sercu?
Sporo drobnych epizodów. Kiedyś nasze siostry w jednym z ośrodków dla trędowatych w Indiach zostały zaatakowane nożem. Były poważnie poranione, leżały w szpitalu. Matka je odwiedziła. Kiedy wróciła, była wręcz rozpromieniona i powtarzała: „Siostry przebaczyły napastnikowi, nie czują żadnej złości do niego”. Dla Matki najważniejszą częścią tej historii było to, że siostry przebaczyły, że Jezus zwyciężył w ich sercu. Kiedyś w Nairobi czekałyśmy z siostrami na Matkę Teresę na lotnisku. Okazało się, że urzędnik imigracyjny nie chciał jej wpuścić z paszportem indyjskim. Czekał na decyzję przełożonego. Byłyśmy wzburzone, że urzędnik tak potraktował Matkę Teresę. Kiedy wreszcie wydostała się stamtąd, powitałyśmy ją słowami: „To okropne, jak mogli Matkę tak długo trzymać”. A ona odpowiedziała: „Chciałabym, żeby moje siostry były tak posłuszne swoim przełożonym jak ten urzędnik” (śmiech).
Matka Teresa miała spore poczucie humoru.
O tak. Każde spotkanie z nią dodawało wielkiej odwagi. Jako młoda siostra miałam sporo problemów, ale spotkanie z Matką, nawet krótkie, dawało ogromną siłę. Kiedy mój ojciec szedł na chemioterapię, poprosiłam Matkę Teresę, by mu pobłogosławiła. Ona zadzwoniła do moich rodziców do Kalifornii. Ojciec był przeszczęśliwy, wszystkim o tym opowiadał.
Książka „Pójdź, bądź moim światłem” pokazała, że Matka Teresa, choć innym dawała tyle siły, to sama zmagała się z jakąś ciemnością w duszy, czuła się opuszczona przez Boga.
Za życia Matki Teresy mało kto o tym wiedział. Teraz, z perspektywy lat, lepiej rozumiem niektóre jej słowa ze wskazówek, które nam dawała. Ona nie dzieliła się swoimi wewnętrznymi przeżyciami z siostrami. Była matką, która troszczy się o nas.
Z zewnątrz mogło się wydawać, że wszystko idzie jej tak prosto. Tymczasem przez prawie całe życie toczyła wewnętrzną walkę.
To właśnie daje nadzieję. Kiedy świętość wydaje się nam zbyt prosta, może zniechęcać. Bo przecież my doświadczamy czegoś przeciwnego, że świętość jest czymś trudnym. Kiedy więc widzimy, że wielcy święci mieli swoje ciemności, to wtedy łatwiej nam przyjąć nasze własne. Nasze problemy pewnie nie są na tym samym poziomie, ale przecież każdy z nas ma swoje zmagania. Trudności nie powinny nas zniechęcać.
Siostra była blisko Matki Teresy w chwili jej śmierci?
Matka umarła, opierając się o mnie... Rano podpisała wszystkie dokumenty czekające na podpis. Nie pojawiła się na adoracji, co oznaczało, że czuła się bardzo źle. Po kolacji wyłączono prąd, co się często zdarzało w Kalkucie. W całym domu było ciemno przez kilka minut. Poszłam zobaczyć, co dzieje się z Matką Teresą. Siedziała w swoim pokoju na łóżku, bardzo blada i nie potrafiła złapać oddechu. Kiedy jedna z sióstr próbowała podać Matce tlen, po raz kolejny wyłączono prąd. Łóżko było całkiem zwyczajne, więc siostra, która była pielęgniarką, kazała mi usiąść tak, żeby Matka mogła się oprzeć plecami o mnie. Siostry pobiegły po lekarza, ktoś inny zawołał księdza. Zwykle nie było łatwo go zastać w parafii, ale tego dnia odebrał od razu telefon. Jedna z sióstr modliła się: „Jezu, kocham Cię, Jezu, ufam Ci”. Matka nie miała już sił powtórzyć. Słyszałam tylko, jak powiedziała: „Jezu”. Szukała wzrokiem obrazka Jezusa w koronie cierniowej. Taki obrazek miała zawsze gdzieś blisko siebie, w biurze, przy łóżku, wszędzie. Pocałowała obrazek. Pojawił się ksiądz, który udzielił jej namaszczenia. Matka nie odpowiadała, ale była świadoma. Potem straciła przytomność. Wzięła głęboki oddech. Lekarz i pielęgniarka spojrzeli na zegar. Była 21.05. Zrozumiałam, że Matka odeszła do Boga.
Matka Teresa odniosła sukces, choć zdaję sobie sprawę, że to słowo nie jest odpowiednie. Kochali ją ubodzy, ale doceniali także tzw. wielcy tego świata.
Ta cała popularność nie zmieniła Matki Teresy ani odrobinkę. Jeśli stała się tak znana na świecie, to znaczy, że tego chciał Jezus. Ona była w stu procentach oddana Jezusowi. Była narzędziem w Jego ręku. Owszem, miała kontakty z przywódcami państw. Jej powołaniem było ewangelizowanie ubogich, ale mówiła, że ktoś musi się troszczyć także o zbawienie bogatych. Bez Jezusa wszyscy jesteśmy najbiedniejszymi z biednych.
Mówi się, że Matka Teresa prosiła buddystów, by byli dobrymi buddystami, wyznawców hinduizmu, by byli dobrymi hinduistami... itd.
Ja osobiście nie słyszałam tych słów, ale wiem, że Matka kierowała przesłania także do niechrześcijan. Wtedy mówiła sporo o Bogu, a mniej o Chrystusie. Zapytana o to kiedyś, odpowiedziała: „Jezus jest moim największym skarbem i oczywiście chcę dzielić się tym bogactwem z wami, ale nie mogę przymuszać was, byście ten dar przyjęli”. Matka wierzyła, że modlitwa zbliża do Boga, który jest prawdą. Zachęcała ludzi wszystkich religii i wiar, by się modlili. Kiedy otwierałyśmy dom dla ubogich w Jemenie, który jest całkowicie muzułmańskim krajem, prosiła o kaplicę dla sióstr i księdza, ale także o meczet, żeby nasi ubodzy mieli gdzie się modlić. Matka mówiła, że owocem ciszy jest modlitwa, owocem modlitwy wiara, owocem wiary miłość, a owocem miłości służba. Moja własna droga duchowa uczy mnie, że jeżeli człowiek szuka Boga, to Bóg go poprowadzi właściwą drogą. Siostra Nirmala, następczyni Matki Teresy, była konwertytką z hinduizmu. Jej imię oznacza „czyste serce”. Jeśli ktokolwiek zasługuje na taki tytuł, to właśnie ona. Matka powtarzała, że modlitwa daje czyste serce, a czyste serce pozwala widzieć Boga.
Świat był zaszokowany tym, co powiedziała Matka Teresa, odbierając Pokojową Nagrodę Nobla.
„Jeżeli matka może zabić swoje dziecko, to czy jest coś, co może mnie powstrzymać, bym ja zabiła ciebie lub byś ty zabił mnie?”. To były mocne słowa. Ale jeśli bogaty świat proponuje biednym aborcję czy antykoncepcję jako rozwiązanie ich problemów, to jak to nazwać...
Siostra służyła biednym w różnych krajach. Czy oblicza ludzkiej biedy różnią się między sobą?
W krajach biedniejszych ludzie szukają przede wszystkim zaspokojenia głodu fizycznego. To jest dość proste. W Polsce pracujemy głównie z ludźmi ulicy. Są wdzięczni, jeśli dostaną coś do jedzenia, ale przychodzą do nas głównie z powodu głodu duchowego. Szukają pewnej atmosfery, chcą być potraktowani jak ludzie. Wszyscy biedni czują, że są traktowani przez innych z góry, żyją odseparowani od społeczeństwa. Spotykają się z tym w sklepie, u lekarza, w kościele, wszędzie. Dlatego szukają kogoś, kto im powie, że są kimś, że są godni miłości i mogą być świętymi. Naszym głównym celem nie jest leczenie ich, czy zapewnienie im domu. Nie jesteśmy pracownikami socjalnymi. Naszym zadaniem jest przyprowadzić ich bliżej Jezusa. Dlatego zabieramy ich na rekolekcje, gdzie wielu idzie po latach do spowiedzi. Jeśli ktoś zamarznie pijany na przystanku, ale przypomni sobie przed śmiercią, żeby powiedzieć: „Jezu, ufam Tobie”, to pójdzie do nieba.
Matce Teresie czyniono zarzut, że w jej domach biedni nie znajdują pełnej opieki medycznej...
Jesteśmy od pierwszej pomocy. W naszych konstytucjach napisano, że mamy pomagać „natychmiast i skutecznie, dopóki nie ma nikogo innego, kto może pomóc”. Otwieranie instytutu kardiologii to nie nasza działka. Pracujemy na samym dole, schodzimy na dno. Chcemy być dla ludzi, którymi nikt się nie zajmuje. Wierzymy, że cierpienie ma wartość, ponieważ Jezus cierpiał. Ale przecież nie jesteśmy po to, by mówić biednym, że mają bardziej cierpieć. Matce Teresie zarzucano, że za podarowane jej pieniądze powinna wybudować dobrze wyposażony szpital, zamiast zbierać z ulicy umierających. Ale to nie jest naszą misją. My z wyboru chcemy być tam, gdzie żyją najbiedniejsi z biednych. Jeśli wybudowałybyśmy szpital, biedni baliby się przyjść do nas.
Żyjecie w bardzo skromnych warunkach.
Staramy się żyć prosto. To było ważne dla Matki Teresy. Mówiła, że mamy żyć w warunkach zbliżonych do tych, w których żyją biedni. Ubóstwo potraktowane na serio jest jednym z powodów przyciągających nowe powołania, których, dzięki Bogu, nie brakuje.
Czy Siostra jest szczęśliwa?
A wyglądam na taką? (śmiech). Nieraz w czasie rekolekcji szkolnych przychodzi tu na chwilę młodzież, aby z nami porozmawiać. Zawsze zadają mi to pytanie. Żałuję swoich grzechów i błędnych decyzji, ale nigdy nie żałowałam, że zostałam katoliczką i misjonarką miłości. I niech ksiądz napisze, że denerwuje mnie, kiedy księża mówią dziewczynom myślącym o życiu zakonnym: „Skończcie najpierw studia, na wypadek gdyby powołanie się nie sprawdziło”. To nie jest mentalność ewangeliczna. Nie musimy martwić się o każdy nasz krok, przecież Bóg nas nie zostawi na lodzie. Kiedy dziewczyny pytają mnie o najlepszy moment na decyzję, odpowiadam: „Wtedy, gdy jesteś pewna, że Bóg cię wzywa”. To coś niezwykle pięknego ofiarować swoje życie Jezusowi. Bez zastrzeżeń.
opr. mg/mg